Pomysł, że władze Niemiec lepiej rozumieją się na polskim interesie niż rząd w Warszawie, wygląda na zwariowany. Na pierwszy rzut oka warszawska deklaracja Manfreda Webera robi wrażenie niedorzeczności albo prowokacji. Oto bowiem wiceszef współrządzącej w Niemczech partii CSU oznajmia podczas politycznej wizyty w Polsce, iż „w ciągu kilku ostatnich lat ten rząd (chodzi tu o rząd polski) kwestionuje polskie interesy w Europie”. Niemiecki polityk idzie nawet dalej, wyprowadzając wniosek, że „to powinno zostać zmienione”. Wysoki przedstawiciel niemieckiej elity władzy przyjeżdża zatem do Polski, aby skarcić nas, iż wybraliśmy nie taki rząd jak trzeba. I co więcej, że uczyniliśmy to na własną szkodę i szkodę naszego państwa. Jako ktoś dostrzegający całą naszą winę i nasz okropny błąd, apeluje do nas o poprawę, która ma polegać na tym, abyśmy czym prędzej zmienili sobie w Polsce rząd.
W kategoriach tradycyjnej polityki podobna rzecz nie mogłaby się w ogóle zdarzyć. Sam pomysł, iż władze Niemiec lepiej rozumieją się na polskim interesie niźli rząd w Warszawie, z perspektywy tradycyjnej polityki wygląda na mocno zwariowany. Tak samo jak (powiedzmy) hipotetyczna idea, iż to polscy politycy lepiej potrafiliby zdefiniować interes Rosji niż władcy Kremla. Polityk wybierający się z tego rodzaju przesłaniem do sąsiedniego kraju powinien być uznany albo za kogoś pozbawionego piątej klepki, albo za wyrachowanego gracza, który z premedytacją chce sprowokować konflikt. Jednak Weber nie jest ani wariatem, ani wrogiem Polski. Przeciwnie. Na tle niemieckiej polityki można go uznać za polityka frakcji w miarę Polsce przyjaznej, która w ważnych dla nas kwestiach stawała po polskiej stronie, nie tylko na przekór rządowi w Berlinie, ale nawet wbrew niemieckiej opinii publicznej. Tak było choćby w kwestii niemiecko-rosyjskiej rury gazowej pod Bałtykiem albo w sporze o swobodę świadczenia usług w Unii przez polskie firmy transportowe.
Skąd zatem biorą się dziwaczne enuncjacje Webera, sugerujące, iż to on lepiej od polskiego rządu rozumie polskie interesy? Wynika to z dziwacznych reguł, którymi od jakiegoś czasu rządzą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Weber jest bowiem kandydatem centrowo-chadeckiej międzynarodówki EPP na przyszłego szefa Komisji Europejskiej. I podobnie jak Frans Timmermans – jego konkurent z ramienia Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów, objeżdża Europę, zabiegając o głosy dla swojej partii. Jego własny interes polega więc właśnie na tym, aby pomóc w kompromitacji polskiego rządu, tak by Platforma i PSL (dwie partie należące do EPP) zdobyły 26 maja jak największą liczbę głosów. Każdy głos odebrany w Polsce PiS zwiększa bowiem szanse Webera na objęcie wymarzonego przezeń unijnego stanowiska, co zależeć będzie od poparcia większości w Parlamencie Europejskim.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.