W ysportowany, przystojny – trudno uwierzyć, że Keanu Reeves wkrótce skończy 55 lat. Jeszcze niedawno dla większości widzów był przede wszystkim postacią z internetowego mema o „smutnym Keanu”. Kilkanaście lat po „Matrixie”, gdy jeszcze należał do największych gwiazd Hollywood. Po wielu wpadkach repertuarowych, które zakończyły się m.in. trzema nominacjami do Złotych Malin. I choć wciąż zdarzały mu się udane występy u pierwszoligowych reżyserów, schyłek jego kariery był bliski.
Zmiana przyszła wraz z „Johnem Wickiem” – krwawą, autoironiczną serią o płatnym zabójcy, który rzucił wyzwanie całej mafii świata. To był zastrzyk energii, jakiego Reeves potrzebował. Pierwszy film z cyklu okazał się sporym sukcesem komercyjnym (choć nie takim, które liczy się w setkach milionów dolarów przychodu), ale przede wszystkim został uznany za powrót aktora do formy. Od tamtej pory gwiazdor odzyskał ekranową witalność. I choć w jego filmografii dominują dziś ambitne projekty niszowe – jak „Neon Demon” – bądź realizowane na potrzeby serwisów streamingowych, Hollywood na nowo uwierzyło w Reevesa. „John Wick” doczekał się dwóch sequeli, a wkrótce Keanu pojawi się w filmie „Hobbs i Shaw” spin-offie „Szybkich i wściekłych”, najpopularniejszej serii sensacyjnej współczesnego kina. Mówi się też o następnym „Matrixie”, choć do jego realizacji droga jeszcze daleka. W ten sposób Reeves dołączył do bohaterów kina sensacyjnego w średnim wieku, obok Toma Cruise’a czy nieco od nich starszego Liama Neesona. I stał się kolejnym aktorem, któremu filmy akcji ocaliły karierę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.