Gdy kilka tygodni temu Koalicja Obywatelska przebiła w sondażach 30 proc. poparcia, jej politycy i sympatycy ogłosili, że oto działa efekt Kidawy i teraz będzie tylko lepiej. Jednak tendencja nie okazała się trwała. Na ostatniej prostej kampanii poparcie dla Koalicji Obywatelskiej znowu spadło poniżej magicznego poziomu 30 proc. i nic nie wskazuje na to, że główna partia opozycyjna choćby zbliży się w sondażach do Zjednoczonej Prawicy. A miało być tak pięknie. Gdy Grzegorz Schetyna ogłosił, że Małgorzata Kidawa-Błońska jest kandydatką PO na przyszłego premiera i w związku z tym będzie kandydowała do Sejmu z Warszawy, działacze PO i jej elektorat odetchnęli z ulgą. – Niechęć do Grzegorza Schetyny wśród wyborców była na tyle duża, że wystawienie na pierwszy plan Małgorzaty Kidawy-Błońskiej zostało odebrane bardzo dobrze – opowiadał kilka tygodni temu kandydat Koalicji Obywatelskiej do Sejmu. – Prowadzę kampanię głównie na targowiskach i natychmiast zauważyłem zmianę nastawienia do naszej koalicji wśród ludzi. „Gazeta Wyborcza” zamówiła sondaż, z którego wynikło, że Polacy najchętniej widzieliby na stanowisku szefa rządu Mateusza Morawieckiego (33 proc.), ale Małgorzata Kidawa-Błońska znalazła się na drugim miejscu (23 proc.). I to też miał być efekt Kidawy. Na tydzień przed dniem głosowania nasz rozmówca z Koalicji Obywatelskiej ze zniechęceniem wypowiada się o projekcie „Kidawa”: – Za późno, bez pomysłu, bez przygotowania. I dodaje: – Czy ona niczego nie jest w stanie powiedzieć bez kartki czy promptera? Z Beaty Szydło śmiano się, że miała na blachę wykuty tekst „przez osiem lat Polki i Polacy byli lekceważeni” itd. Ale z kartki nie czytała.
Na kłopoty Kidawa
Małgorzata Kidawa-Błońska zawsze była mocną kartą Platformy Obywatelskiej. Ta prawnuczka premiera II Rzeczpospolitej Władysława Grabskiego i prezydenta Polski Stanisława Wojciechowskiego, żona reżysera filmowego Jana Kidawy- -Błońskiego, producentka filmowa, z wykształcenia socjolog, z pięknym dworkiem w Ursusie, nie raz już przydawała się partii do ocieplania wizerunku – ze względu na swój życiorys, atrakcyjne oblicze, dystyngowany styl bycia i ciepły tembr głosu. Gdy PO zmagała się z ustawą o in vitro, nie mogąc się zdecydować, czy jest za, czy przeciw, to Kidawa-Błońska została „rzucona” na odcinek przygotowania odpowiednich regulacji prawnych (prace ciągnęły się przez dwie kadencje), choć wcześniej w ogóle się tą tematyką nie zajmowała. Chodziło o to, żeby tą delikatną i kontrowersyjną dla samej Platformy sprawą zajmowała się kobieta niekojarząca się z feministycznym radykalizmem. Kidawa była do tej roli idealna. To jej, pod koniec drugiej kadencji rządów, Donald Tusk powierzył stanowisko rzeczniczki.
Było to w styczniu 2014 r., gdy notowania partii zaczęły się pogarszać, a on sam już po cichu przygotowywał się do wyjazdu do Brukseli. Zakończyła tę misję we wrześniu, gdy Tuska w partii i rządzie zastąpiła Ewa Kopacz. Ale nowa premier też szybko dostrzegła walory Kidawy-Błońskiej – w trudnym okresie wyborczym zrobiła z niej rzeczniczkę swojego rządu. Gdy zaś trzeba było poprawić wizerunek Sejmu po ustąpieniu z funkcji marszałka przez Radosława Sikorskiego, postrzeganego jako aroganta ze skłonnościami do nadużywania atrybutów władzy, Kidawa-Błońska na kilka miesięcy przejęła jego stanowisko. Można powiedzieć, że po Kidawę-Błońską sięgano, gdy trzeba było uspokoić emocje. Aż dziw, że Grzegorz Schetyna tak długo nie dostrzegał potencjału tkwiącego w prawnuczce Grabskiego. Na dodatek, gdy jeszcze wyobrażał sobie, że jest w stanie osiągnąć w Warszawie lepszy wynik niż Jarosław Kaczyński (dopiero po zleconych przez partię badaniach zmienił zdanie), chciał wypchnąć Kidawę-Błońską, rodowitą warszawiankę, byłą szefową stołecznych struktur PO, do Wrocławia, żeby tam walczyła o mandat poselski. Komentatorzy sceny politycznej byli tym zagraniem zdumieni i zbulwersowani.
Ona sama nie odezwała się słowem, choć – według moich rozmówców – było to dla niej uwłaczające. – Jest niezdolna do przeciwstawienia się liderowi, nigdy nie zbudowała swojej frakcji albo była ona tak mała, że nie drażniła przywódcy – opowiada polityk znający Kidawę-Błońską od lat. – Dlatego trzymam się za brzuch ze śmiechu, gdy słyszę, że Małgorzata inaczej niż Beata Szydło będzie samodzielnym premierem i nie da się przestawiać z kąta w kąt. Nasz rozmówca dodaje, że gdy w wyborach samorządowych Kidawa-Błońska chciała umieścić na listach kandydatów na warszawskich radnych kilka osób, które z nią sympatyzują, to Marcin Kierwiński, szef warszawskiej PO, na to się nie zgodził. – Kidawa żaliła się później znajomym, jak źle została potraktowana – opowiada polityk opozycji. I dodaje, że później, gdy Kidawa-Błońska chciała się spotkać z Rafałem Trzaskowskim, to prezydent Warszawy lekceważył jej prośbę. – Spotkał się z nią, dopiero gdy została kandydatem na premiera – mówi nasz rozmówca. – To pokazuje pozycję Małgosi w partii.
Bez pomysłu
Mimo to efekt Kidawy mógłby się pojawić, gdyby rzeczywiście lider miał pomysł, jak „sprzedać” posłankę wyborcom. Gdy w bardzo podobnej sytuacji Beata Szydło została kandydatką na premiera (wtedy też trzeba było schować lidera Jarosława Kaczyńskiego posiadającego duży elektorat negatywny), sztab wyborczy wymyślił dla niej powiedzenia typu „Nazywam się Szydło, Beata Szydło” czy „Wyszło Szydło z worka”. Zaś jej kampania była wpisana w ogólny pomysł pomagania Polakom. Przykładowo Szydło własnoręcznie malowała ściany w odnawianej przez PiS szkole w Pcimiu. A wszystko to odbywało się w ramach akcji „Damy radę”, która stała się motywem przewodnim PiS w kampanii 2015 r. Jaki pomysł miał sztab Koalicji Obywatelskiej na Kidawę- -Błońską? Żadnego. Pojawianie się na konferencjach prasowych czy przemawianie na konwencjach to w dzisiejszych czasach za mało. Wyborcom trzeba sprzedać jakąś opowieść. Szydło wpisywała się w narrację – za rządów Platformy było źle, ale gdy my dojdziemy do władzy, wszystko się zmieni.
Stąd hashtagi „damy radę” i „dobra zmiana”. Dla Kidawy-Błońskiej nie wymyślono żadnej opowieści. Poza tym, jeżeli posłanka miała przykryć niepopularność lidera PO, to jego odsunięcie się na dalszy plan powinno być konsekwentne. Tymczasem Schetyna niby się schował, ale się nie schował. – W ostatnich dniach mocno się uaktywnił w kampanii. Jeździ po Polsce i wspiera lokalnych kandydatów. Próbuje wzmocnić swoich partyjnych popleczników w regionach, jakby rozpoczął już kampanię na szefa partii – mówi polityk PO. I dodaje: – Wszyscy w partii mówią, że Schetyna zrobił krok do przodu, stawiając na Kidawę-Błońską, a potem się cofnął, tak jakby przestraszył się własnego pomysłu. Tego typu niekonsekwencje się mszczą. No i oczywiście jest jeszcze jedna rzecz, którą zauważyli wszyscy, czyli brak konsekwencji w kampanii Koalicji Obywatelskiej. – PO miota się od ataków na PiS w wykonaniu Grzegorza Schetyny, do polityki miłości w wykonaniu Kidawy-Błońskiej, która na plakatach przytula wyborczynię. Chaos w przekazie nie może przynieść dobrych efektów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.