Tak naprawdę „Boże Ciało” nie jest filmem o Kościele.
Ale jest o potrzebie wiary i o wspólnotowości. O ludziach, którzy pozamykali się na siebie nawzajem, a między nimi urosły mury. Kiedy w „Mieście 44” opowiadałem o powstaniu, było ono jeszcze naszym wspólnym dziedzictwem. Dzisiaj utworzyły się obozy, których członkowie wyczuwają się na kilometry. Podziały stały się namacalne jak metki zwisające z ubrania. Rodzi się pytanie, czy próba zachowania neutralności jest w ogóle moralna. I jeszcze drugie: co dalej?
Obserwuje pan to wszystko w skali mikro, portretując wychowankapoprawczaka, który jedzie na przepustkę do pracy w małej miejscowości. Tam przez przypadek zostaje wzięty za księdza. I nie zaprzecza.
A dla mnie w tym momencie staje się bohaterem romantycznym, współczesnym Don Kichotem. Kiedy Daniel wychodzi z zakładu, nikt ani nic na niego nie czeka. Wie, że na dłuższą metę numer z podszywaniem się pod duchownego nie ma prawa się udać. Nie zamierza też uciekać przed konsekwencjami, gdy jego oszustwo wyjdzie na jaw. Jedynie kupuje sobie czas, żeby choć przez chwilę poczuć się kimś.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.