Mariusz Kmita, 57-letni rzeszowianin, stare zabawki zbiera od dziecka. W kolekcji ma już kilka tysięcy. Najwięcej z okresu PRL: koniki na biegunach, plastikowe zwierzęta-harmonijki, samochodziki, żołnierzyki, domki dla lalek. Są też białe kruki, jak przedwojenny blaszany samolocik z fabryki Minerwa w Przemyślu. Przez lata starannie układał je w rządkach na szafkach i półkach, żeby pochwalić się oryginalną kolekcją rodzinie i znajomym. Ale takie audytorium było za małe. Zamarzyło mu się własne muzeum zabawek z duszą, które w przyszłym roku chce otworzyć w Rzeszowie. Czy będzie na nim zarabiał? Jest dobrej myśli, bo czasowe wystawy jego zabawek w podkarpackich muzeach przyciągały tłumy. Tę o tytule: „Zabawki naszych rodziców i dziadków”, którą można było zobaczyć w Muzeum Dobranocek, w ciągu trzech miesięcy odwiedziło 4,5 tys. osób. Zabawki z PRL po latach piwnicznej kwarantanny wracają dumnie na salony, ściągane przez pokolenie dzisiejszych 40i 50-latków. Za tę przyjemność trzeba jednak słono zapłacić, bo dziś zabawek z lat 70. i 80. ubiegłego wieku na rynku praktycznie nie ma. Po upadku komuny i zmęczeniu siermiężnym wzornictwem większość trafiła na śmietniki. Czasem do piwnic lub garaży. Okazję do zarobku zwęszyli więc internetowi sprzedawcy, którzy za wyrzucane kiedyś bez żalu samochodziki i plastikowe zwierzaki każą płacić na aukcjach fortunę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.