Na początek zaznaczę: nie trawię disco polo. Jednak z przyczyn estetycznych, nie klasowych. Tymczasem hejt, jaki się wylał na Martyniuka ze wszystkich możliwych facebooków i twitterów, to żadna troska o kulturę. To autoterapia z własnych kompleksów i klasizm w czystej postaci. Bo to nie disco polo zabiło w Polsce kulturę na prowincji. Zrobiły to, przez swoje zaniechanie, jakieś 30 lat temu te same elity, które dziś prezentują święte oburzenie, myląc skutki z przyczynami.
Sam pochodzę z małego miasteczka na Podlasiu – regionu, który uchodzi za matecznik tego rodzaju muzyki. Sam nigdy jej nie słuchałem, nie potrafię się przy niej bawić nawet na weselu po kilku głębszych. Wiem jednak, że jej fenomen nie zrodził się z niczego. W mojej rodzinnej miejscowości kino było od lat 60. do 1989 r. Od 30 lat go nie ma. W czasach mojego dzieciństwa (za wstrętnego PRL-u) co miesiąc przyjeżdżała filharmonia. Słuchaliśmy koncertów, bo nam kazano, ale z czasem te występy nawet polubiliśmy. Teraz już, oczywiście, żadna filharmonia nie przyjeżdża. Zlikwidowano też część połączeń autobusowych, dzięki którym w liceum jeździliśmy do kina czy teatru w Białymstoku (miasto to było dla mnie wtedy kulturalną stolicą świata, a nie – jak dziś się je przedstawia – obciachu).
Dopiero gdy disco polo stało się narzędziem politycznym w rękach prawicy, elity zaczęły z nim walczyć
Po 1989 r. obszary kultury na prowincji przejmowało disco polo. Proces ten wspierały wówczas media komercyjne (bo akurat TVP nie). „Rewolucja kulturalna” trwała, ale nikt jej nie zauważał. Dopiero gdy disco polo stało się narzędziem politycznym w rękach prawicy, elity zaczęły z nim walczyć. Chyba naprawdę wierząc, że to Jacek Kurski odpowiada za to, że na prowincji słucha się dziś tej muzyki. I że to PiS wykluczył kulturalnie miliony Polaków (choć akurat dzięki 500 plus pewnie jest odwrotnie).
Nie piszę tego, by bronić TVP ani prawicy. Cieszę się, że kultura to ostatnia dziedzina życia, w której przejmowaniu ta partia ciągle ponosi totalną porażkę (i chyba tak zostanie). Ale naprawdę warto spojrzeć na fenomen disco polo jako na fenomen socjologiczny i wyciągnąć z niego wnioski. Tym bardziej że – jak pisze Karol Wasilewski (s. 14) – branża tej muzyki biznesowo niezmiernie się sprofesjonalizowała. Dziś to potężny przemysł. Wręcz oddzielna gałąź gospodarki. Klipy są kręcone w Dubaju czy USA przez najlepsze agencje, koncerty odbywają się na największych stadionach, a artyści obracają milionami. Do tego olbrzymia część z nich wchodzi w inne biznesy.
O potencjalnej rewolucji podobnej do tej z 1968 r. (nie kulturalnej, lecz społecznej) – rebelii pokolenia milenialsów – pisze Jan Śpiewak (s. 28). „Młodzi ludzie zarabiają grosze, mieszkają u rodziców, stoją przed realną groźbą życia na głodowej emeryturze w świecie, który przypomina pustynię. Mają powody do buntu. Ten, kto będzie potrafił skanalizować ich gniew, będzie rządził polską polityką w nadchodzącej dekadzie” – ocenia nasz publicysta. Z kolei prof. Magdalena Środa w rozmowie z wybitnym włosko-francuskim historykiem prof. Enzo Traverso stawia pytanie, czy grozi nam faszyzm. I słyszy w odpowiedzi, że „ksenofobia i rasizm to produkty realiów ekonomicznych i politycznych”.
Trochę jak disco polo, choć to ostatnie (wbrew temu, co twierdzą niektórzy przedstawiciele elit ze znaną warszawską dziennikarką na czele) jest zdecydowanie mniej niebezpieczne.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.