W nocy był mróz. Szedłem z Dworca Wileńskiego do poczekalni, żeby się ogrzać – zeznał bezdomny Krzysztof P. – Ktoś szarpnął mnie za kurtkę. Dziewczyna zakutana w chustę, na bosych nogach klapki: „Poznajesz? Ewka jestem, spaliśmy latem na działkach”. Odsłoniła twarz. Wyglądała strasznie. Zaschnięte rany, siniaki na policzku, bąble po oparzeniach. Ząb na przodzie złamany, jeszcze krwawiący. Zapytałem, kto jej to zrobił, a ona: „Ci, z którymi mieszkałam w pustostanie”. Przetrzymywali ją kilka dni, torturowali, traktowali gorzej niż psa.
Krzysztof P. zawiadomił sokistów. Chcieli wezwać karetkę. Ewa się nie zgodziła, krzyczała, że żadnych lekarzy. Ale przewieziono ją do szpitala, gdzie stwierdzono obrażenia na całym ciele i odmrożenia.
Po opatrzeniu ran 19-letnia Ewa nie chciała zeznawać. Krzysztof, 20-latek, obiecał pokazać tę kamienicę na Szmul-kach, przy Łomżyńskiej, gdzie się nad nią znęcano; kiedyś spędził tam kilka nocy, ale nie zna numeru, może rozpozna budynek. Policyjny radiowóz długo krążył po warszawskiej Pradze, aż trafili na miejsce. W pozbawionym drzwi lokalu 53 spały cztery kompletnie pijane osoby. Łatwo było skuć je kajdankami.
Zawsze było coś do wypicia
Następnego dnia Ewa J. opowiedziała śledczym, że do Warszawy przyjechała pół roku wcześniej z Łodzi, pociągiem na gapę, w kieszeni miała kilka złotych. Jakiś żebrak na Dworcu Centralnym poradził jej, by pojechała na Wileński. Tam po-znała Krzysztofa, stałego bywalca dworca i przyległej do niego galerii handlowej. Wziął ją na swoje legowisko na pobliskich działkach.
Szybko się między nimi popsuło, bo kazał jej iść do roboty, choć sam nie kiwnął palcem. Nawet przyjęła się do sprzątania w sklepie, ale wieczorem popili i następnego dnia nie chciało się jej wstawać. Kiedy wreszcie stawiła się w pracy, czekało na nią zwolnienie. Późną jesienią wziął ją z działek do siebie na Łomżyńską Mi-chał Z., też bezrobotny. Zaprowadził do jadłodajni dla bezdomnych, parę złotych, niby na bilet do domu, zwykle potrafiła wyżebrać na dworcach.
Na Łomżyńskiej zamieszkała z Michałem w pustostanie nr 52. Klucz do tego mieszkania miał Rafał K., sąsiad spod 53. On decydował, kto w tym pokoju będzie lokatorem. Ewa początkowo spała z jednym albo z drugim, potem przeniosła się na dobre do Michała, bo Rafał zmówił się z Alicją.
8 lutego wróciła wieczorem, Michała nie było. Alicja zawołała ją, żeby przyszła do nich, są znajomi, Aneta ze Sławkiem. Ucieszyła się, bo u Rafała zawsze było coś do wypicia, a ją suszyło.
Od progu powiedzieli jej, że zginęły ich klucze do mieszkania. Michał jest teraz w szpitalu, bo zapierał się, że ich nie brał, aż w końcu wyskoczył przez okno (z drugiego piętra). Jeśli nie on, to na pewno ona je ukradła. Nie wypuszczą jej, aż się przyzna. Bili ją, Alicja dźgała nożem w plecy, kazała szczekać, czołgać się po podłodze na zawołanie: „Chodź tu, suko”. Aneta nawoływała, aby wyrzucili „to gówno przez okno”. Niech sfrunie jak Michał.
Rafał przypalał ją gorącym żelazkiem. Skakał po niej, uderzał w szczękę kluczem francuskim, aż wybił jej ząb, ciągnął za włosy, wyzywał, że donosi „psom”. Nie puszczali do ubikacji na korytarzu („zsikałam się na podłodze”). Przez dwa dni skręcało ją z głodu („jedli kurczaka i rzucali mi na podłogę kości, ja je ogryzałam”). Kiedy chciała się napić, podsunęli miskę z wodą, w której się myli. Udało się jej uciec po dwóch dobach.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.