Od 1970 r. do dziś na AIDS zmarło ponad 35 mln ludzi. Wirus został odkryty w 1983 r. w Afryce Subsaharyjskiej, ale ludzie umierali na wywoływane przez niego choroby znacznie wcześniej. Zaczęto go badać, dopiero kiedy przeniósł się do Stanów Zjednoczonych i Europy oraz kiedy zrozumiano, że choroba nie dotyczy tylko gejów, lecz także osób heteroseksualnych. Poszukiwanie leku i szczepionki znalazło się wtedy w centrum polityki światowej. Na ten cel przeznaczono dotychczas miliardy dolarów. HIV i AIDS stały się synonimami śmierci, ale z czasem nauczono się z nimi żyć, nauczono się ich działania i zaczęto je coraz skuteczniej leczyć.
Dżuma gejów
Przez długi czas winą za rozprzestrzenianie się choroby obarczani byli homoseksualiści. Nazywano ją karą boską i dżumą gejów.
Zaledwie 10 lat przed odkryciem wirusa, w 1973 r., Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne usunęło homoseksualizm z listy chorób psychicznych. Przez kolejne lata geje byli dumni i wolni. Wolność polegała głównie na tym, że wychodzili z szafy, czyli ujawniali się, a w niektórych klubach mogli oficjalnie ze sobą tańczyć. W latach 70. w Nowym Jorku, San Francisco, Los Angeles życie gejowskie opierało się na wolnym seksie i nieskrępowanej potrzebie zaznaczania swojej tożsamości i osobowości. Wszyscy uprawiali niekonwencjonalny, szybki, jednorazowy – wolny – seks. W 1978 r. Larry Kramer napisał książkę pod znaczącym tytułem „Faggots” – wielki manifest swobodnego seksu i szokujący obraz gejowskiego getta. Jeszcze nie wiedział, że pochwała „wolnej miłości” skończy się wielką stygmatyzacją.
HIV przenosi się nie tyle wśród gejów i niekoniecznie w wyniku wielu kontaktów seksualnych, ile na drodze transmisji wirusa we krwi lub spermie. Może dotyczyć każdego, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, heteroseksualnych i homoseksualnych. Jest to choroba demokratyczna, nie ma szczególnego wroga, za to potrafi w miarę łatwo przenosić się między ludźmi. Dlaczego więc uznawano, że AIDS to choroba gejów?
Dlatego, że tworzą oni środowiska często hermetyczne, skupiające ograniczoną liczbę osób, które nie tworząc sformalizowanych struktur rodzinnych, miewają wielu partnerów seksualnych. Bycie homoseksualnym mężczyzną oznaczało właśnie uprawianie seksu, którego konsekwencją była śmiertelna choroba. Jeśli ktoś był gejem, wiedział, że ryzykuje życiem – nie dlatego, że to była prawda, ale dlatego, że taki był obraz przekazywany przez media i utwierdzany w chłonnym na uprzedzenia, lęk i panikę społeczeństwie.
Tym, czego brakowało do pełni wizji choroby sodomitów, była konkretna twarz, człowiek, którego dałoby się globalnie naznaczyć i znienawidzić.
750 kochanków
Tym człowiekiem stał się Kanadyjczyk Gaëtan Dugas, Pacjent Zero. Dugas urodził się 19 lutego 1952 r. i został adoptowany przez rodzinę z miasteczka Ancienne-Lorette niedaleko Quebecu. Wybrał karierę stewarda linii lotniczych. Dostał się do Air Canada. Pracował, a w końcu także wziął ślub w Kalifornii, co pozwoliło mu na swobodne przemieszczanie się między USA i Kanadą. Współpracownicy określali go jako pełnego życia, ciężko pracującego i przyjacielskiego. Miał też bardzo o siebie dbać, z czego sam chętnie żartował, mówiąc o sobie „the queen of the queens”. Nosił makijaż, włosy w kolorze platynowy blond Marilyn Monroe i dopasowany uniform. Uwielbiał seks, podrywał w Kanadzie i w USA, nie oszczędzał nawet pasażerów na pokładzie samolotu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.