PO wchodzi w okres transformacji: od absolutyzmu do czegoś, co można by nazwać monarchią spółdzielczą. Władca nadal jest jeden, ale coraz więcej do powiedzenia mają polityczne spółdzielnie zawiązywane na dworskim zapleczu.
„Chcą mnie ubezwłasnowolnić. Zamknąć w złotej klatce na Krakowskim Przedmieściu lub w Jastarni, dowozić wino i zapewniać, że nadal nad wszystkim panuję" – zdarza się mówić Donaldowi Tuskowi o swojej ewentualnej prezydenturze. Tych półżartobliwych proroctw wysłuchują najbliżsi współpracownicy premiera, ale tak naprawdę nie wiadomo, kim są ich prawdziwi adresaci. Kim są ci, którzy chcieliby zamknąć go w klatce i uspokajać butelkami wina. Dziś Tusk jest otoczony w Platformie niemalże kultem jednostki. I o to nie tylko przez swoją kamarylę: Sławomira Nowaka, Mirosława Drzewieckiego i Rafała Grupińskiego. W PO autentycznie nie ma ani jednej osoby, która byłaby w stanie podważyć jego przywództwo. Ten absolutyzm pewnie utrzymałby się jeszcze długo, gdyby nie plan startu w wyborach prezydenckich w 2010 r. Jeśli Tusk je wygra, odejdzie z partii. W związku z tym politycy Platformy, z Grzegorzem Schetyną, Zbigniewem Chlebowskim i Bronisławem Komorowskim na czele, zwierają szyki i zakładają polityczne spółdzielnie. Część z nich liczy, że to im przypadnie rola nowych liderów PO, którzy będą poić winem Tuska zamkniętego w prezydenckiej klatce. A część po prostu szuka sojuszników przed starciem z konkurencyjnymi koteriami.
Więcej możesz przeczytać w 41/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.