Gdyby nie było polityków wyważających różne interesy, sami musielibyśmy się bić na ulicach między sobą: pielęgniarki z górnikami, hutnicy ze stoczniowcami, a podatnicy z emerytami. Lobbing to pożyteczne zjawisko, pod warunkiem że odbywa się jawnie.
Profesorowie, żeby nie musieć rzucać śrubami w okna kancelarii premiera i tłuc się z policją, sami sobie napisali ustawę o szkolnictwie wyższym i uzyskali jej uchwalenie. Nikt wtedy nie krzyczał, że to niedopuszczalny lobbing i wpływanie grupy interesów na „bezstronny" proces prawodawczy. A przecież to skandal, bo ustawa o szkołach wyższych, napisana przez profesorów i dla profesorów, pomijała np. potrzeby studentów, a większość obywateli o profesorskim lobbingu nigdy się nie dowiedziała. I tu tkwi sedno problemu: każdy polityk to załatwiacz, a obywatele załatwiaczy potrzebują. Nie ma nic złego w tym, że ustawami załatwiane są interesy obywateli: gdyby nie służyły promowaniu interesów poszczególnych grup, to komu by były przydatne?
Więcej możesz przeczytać w 43/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.