PROF. MARCIN KRÓL: Dlaczego wielki czy dlaczego mały?
Dlaczego mały?
Mały w tym sensie, że łatwo było go dotknąć. Ujmując to kolokwialnie, powiedzielibyśmy, że był obrażalski. Mnie w domu uczono, że obrażają się tylko kucharki. Ale nie chcę tak ostro mówić o Stefanie. Pamiętam jednak, jak polemizował z Jerzym Turowiczem, redaktorem naczelnym „Tygodnika Powszechnego", do którego przez lata pisał. Chodziło o jakąś zmianę w linii politycznej „Tygodnika". Turowicz się ze Stefanem nie zgodził, ten się obraził i przez rok nie odzywał się do Jerzego. Przecież jeśli się prowadzi rozmowę z przyjacielem od pół wieku, to można przekonać go lub nie, ale nie trzeba tak reagować. Kilka razy byłem u Stefana na imieninach. Potrafił kogoś, kto go zirytował, wyrzucić z domu. Nie pasowało to do jego wielkości w innym wymiarze.
Do rozmiaru jego humoru?
Nie tylko, ale również. Kiedyś wracaliśmy z zebrania w „Tygodniku" samochodem. To były lata 70. Mieliśmy tam takie 20-osobowe narady, które – jak już dziś wiemy – były podsłuchiwane przez służby. Więc wracaliśmy z Krakowa do Warszawy z Wojtkiem Karpińskim, Kisielem, Henrykiem Krzeczkowskim. Stanęliśmy w Chęcinach – w byłym klasztorze działała tam jedna z niewielu w owym czasie prywatnych restauracji. Usiedliśmy przy stoliku. W pewnym momencie podeszła do nas pani, której żaden z nas nie rozpoznał, i powiedziała: „Dzień dobry państwu, dzień dobry, panie Stefanie, cieszę się, że pana widzę, czy pan by mi coś zagrał?". A Stefan na to: „Tak”. Przezabawnie grał na pianinie, fantastycznie. I pyta: „A co zagrać?”. A ona mówi: „Valse Brillante”. To była Ewa Demarczyk. Więc on zagrał, a ona zaczęła w tej restauracji śpiewać. To była ta rozkoszność Kisiela właśnie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.