Kilka dni temu otrzymałem e-maila od czytelniczki dowodzącej, że wielkość samochodu jest wprost proporcjonalna do rozmiarów kompleksu jego właściciela. I z miejsca postanowiłem się przesiąść do czegoś w rozmiarze buta.
Gdybym musiał to zrobić kilka lat temu, wolałbym chyba sam wyciąć sobie nerkę. Małe, miejskie samochody z lat 90. były atrakcyjne jak urlop na wysypisku i oferowały komfort jazdy podobny do siedzenia okrakiem na kaktusie. Chcę w tym miejscu podziękować ekologom, chciwym bankowcom i pazernym nafciarzom. Bo gdyby nie ich kłamstwa o szkodliwości dwutlenku węgla, kryzys i śrubowanie cen ropy, miejskie autka do dziś wyglądałyby jak skrzyżowanie pralki i pieca kaflowego. Tak naprawdę to im, a nie koncernom zawdzięczamy modę na oszczędne i olśniewające osiągami i wyglądem samochodziki. Sam zamiast jednego wielkiego SUV-a chętnie postawiłbym w garażu cztery takie maluchy: Hondę 3R-C
Więcej możesz przeczytać w 18/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.