30 lat temu, 19 kwietnia 1980 r., ulice Paryża zatarasowały tłumy. Niezorientowany przechodzień zapytał kilkuletniego chłopca o przyczynę zamieszania. „To manifestacja przeciwko śmierci Sartre’a” – padła odpowiedź.
Umierając, Jean Paul Sartre nie był już tylko człowiekiem pióra, lecz także prawdziwym zjawiskiem. I pierwszym intelektualistą, który został celebrytą. Jako niemowlę stracił ojca, czego nigdy nie żałował. „Gdyby wyżył mój ojciec, ległby na mnie całą swą długością i zmiażdżyłby mnie. Poszczęściło mi się" – pisał w autobiograficznych „Słowach". Rósł w burżuazyjnym domu dziadków wśród literackiej klasyki i w poczuciu własnej wyjątkowości. W czasie wojny poczuł pierwszy powiew sławy: wystawiał na paryskich scenach świetnie przyjmowane sztuki, opublikował rozprawę „Byt i nicość” oraz głośne „Drogi wolności”. Jego osobność i pesymizm doskonale wpisywały się w powojenne nastroje. Sławę przyniósł mu egzystencjalizm, na który szybko zaczęto się snobować. Intelektualną pozę uzupełniały – lub zastępowały – jazz, czarne golfy, alkohole pite na smutno w paryskich knajpach. Była to „nicość, która przynosi tantiemy”, a pokazać się z Sartre’em „to było coś lepszego, niż przejść się po Polach Elizejskich z Brigitte Bardot” – jak zgryźliwie, a może zazdrośnie stwierdził Stanisław Dygat.
Więcej możesz przeczytać w 18/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.