Przed Pałacem Prezydenckim nieprzebrany tłum. Ojciec bierze kilkuletniego syna na ramiona. – Co widzisz? – Ludzi. – A dalej? – Znicze, kwiaty. – Coś jeszcze? – O, Kaczogród! – Cicho! – syknął ojciec i jednym energicznym ruchem – może nawet zbyt energicznym – zrzucił go z ramion na ziemię. – Cicho, cicho, nie wolno tak mówić.
Ale właściwie dlaczego nie wolno? Przecież było wolno przez ostatnie pięć lat. A tak naprawdę było wolno przez ostatnie dwie dekady. Jak wytłumaczyć tę zmianę? Jak wytłumaczyć, że ktoś, z kogo powszechnie kpiono, mógł spocząć na Wawelu? Ten proces trąci jakimś upiornym paradoksem, jakąś nieznośną ironią historii. Skoro Lech Kaczyński był tak wielkim przywódcą, dlaczego nie dostrzegaliśmy tego wcześniej? Dostępne analogie niczego nam nie wyjaśnią. Nie można porównywać jego śmierci ze śmiercią Jana Pawła II czy Diany. Lady D. była ubóstwianą przez wszystkich ikoną popkultury. Gdy zmarła, popkultura świętowała samą siebie. Jan Paweł II zaś w powszechnym odczuciu stanowił uosobienie świętości. Jego piękna śmierć stanowiła jedynie jej ostatni akord. Zarówno jego śmierć, jak i śmierć Diany, przy wszystkich różnicach między tymi postaciami, ukazały w głębszym stopniu to, kim były one wcześniej. Śmierć Kaczyńskiego zaś pokazała, że był kimś zupełnie innym. Że nie był pociesznym Kaczorem, ale patriotą, mężem stanu, Panem Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej.
Więcej możesz przeczytać w 19/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.