Urszula: Ciągle słyszę to samo pytanie: Jak można tak długo pracować nad jedną płytą? Można. Wiele spraw się na to złożyło. Po śmierci Staszka Zybowskiego bardzo długo nie mogłam się pozbierać, myślałam, że sobie nie poradzę. Potrzebowałam czasu. Mój stary zespół rozpadł się i wiele miesięcy trwało poszukiwanie nowych muzyków. W międzyczasie urodziłam syna, chciałam z nim spędzać jak najwięcej chwil. Miałam też kłopot z tekstami. Bardzo perfekcyjnie podchodzę do brzmienia tekstu w języku polskim. Najlepszy to ten zbliżony do angielskiego tekstu śpiewanego na tzw. rybkę. Poza tym nie wszystkie tematy chciałam poruszać, inne z kolei wydawały mi się błahe lub zbyt oczywiste... W końcu zostawiłam cztery swoje teksty, dwa inne napisałam z pomocą kolegów – Grzegorza Walczaka i Maćka „Vino" Winogrodzkiego. Pozostali autorzy to Krzysztof „Jary” Jaryczewski, Luiza Staniec i Beata Kozidrak, która znakomicie trafiła w temat, pisząc o wspomnieniu wakacyjnej miłości nad jeziorem. Nawet jej o tym nie mówiłam, ale sama też kiedyś spędzałam wakacje nad podlubelskim jeziorem Firlej...
Z kosiarką i odkurzaczem
„Dziś już wiem" to chyba jak dotąd najbliższa mi piosenka z tej płyty. Opowiada o stracie Staszka.
Tekst przyszedł mi do głowy, gdy kosiłam trawę w ogrodzie. Autor muzyki Łukasz Pilch przysłał mi taśmę, na której sam śpiewał tę piosenkę. A śpiewał ją tak pięknie, że starałam się po prostu jej nie zepsuć. A refren zaczynał się tak: „Tears on rain...", więc po polsku nie mogło być przecież inaczej jak: „Dziś już wiem...”.
Mam wiele tekstów, które czekają na swój czas, i wiele takich, których pewnie nigdy nie wykorzystam. Za to bezcenne są stare kompozycje Staszka i moje. Zazwyczaj to on odrywał mnie od odkurzacza albo od jakiejś innej domowej pracy i mówił: „Chodź, coś wymyślimy". Grał na gitarze,a ja śpiewałam tzw. rybkę. Tak powstała kompozycja „Wstaje nowy dzień”, którą też umieściłam na nowej płycie.
Ciągle lubię czuć obecność Staszka przy mnie...
Osioł i samowar
Od dziecka śpiewałam. Przeważnie piosenki Urszuli Sipińskiej i Zdzisławy Sośnickiej. W 1977 roku na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze zdobyłam Złoty Samowar. Nagrodę wręczał mi prof. Aleksander Bardini. Powiedział wtedy, że byłabym świetną aktorką śpiewającą, ale nie zrobiłam zbyt wiele w tym kierunku. Zagrałam kilka ról, ale niespecjalnie lubię siebie oglądać, jednak samowar wspominam miło. Rok później pojechałam do Opola. Przydzielono mi poważną i wzniosłą piosenkę „Umieć żyć". Wyjechałam stamtąd niezauważona i zawiedziona.
Postanowiłam studiować wychowanie muzyczne na UMCS w Lublinie. Śpiewałam w chórze uczelnianym i kościelnym. Czasami nagrywałam piosenki Ryszarda Kniata (potem zespół Klincz) w rozgłośni PR w Łodzi lub w Poznaniu. Na drugim roku zaczęłam karierę z Budką Suflera, zaczęłam opuszczać zajęcia, miałam zbyt duże przerwy w ćwiczeniach na instrumentach, w końcu poległam na jakimś egzaminie i postanowiłam przenieść się na inny kierunek, który wydawał mi się łatwiejszy, czyli kulturalno-oświatowy....
Przypadłości gwiazdy
Potem była Budka Suflera, a po „Dmuchawcach" zaczął się szał.
Więcej w majowym numerze „Machiny".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.