Jednak jako osobę publiczną i etyka z doniesień ostatniego tygodnia najbardziej zainteresowała mnie propozycja Beaty Kempy dotycząca kontroli internetu, a w szczególności wpisów poświęconych Kaczyńskiemu i innym członkom PiS. Propozycja nader ciekawa, tylko pytanie, dlaczego tak okrojona? Zapraszam posłankę na moje fora internetowe, gdzie różni ludzie (nie jestem pewna, czy to ci sami, którzy nie lubią prezesa) obrażają, ile wlezie, poniżają mnie, proponują natychmiastowy wyjazd do Izraela, grożą piekłem, zapowiadają donosy do miejsca pracy, kwestionują moje kompetencje i – pośrednio – grożą śmiercią ( jeden pan z lubością opisywał łopatę, którą będzie mnie grzebał). Zdarzają się też telefony, krótkie i lakoniczne w treści, na przykład: „zdechniesz". Czy to, że nie jestem Kaczyńskim, ma mnie pozbawić ochrony? Nie, pani posłanko Kempo, trzeba szukać rozwiązań generalnych.
Ostatni tydzień dowiódł, że gwałtownie potrzeba nam debaty o granicach wolności słowa. Słowa bowiem są nie tylko narzędziem manipulacji, nie tylko straszą i ranią, ale potrafią też wzniecać nienawiść. I nie ma partii, która byłaby od tego wolna. Zabijamy słowami, może nie dosłownie, ale symbolicznie: niszczymy relacje, wzajemne zaufanie, możliwość porozumienia, otwartość. Zamykamy się w swoich twierdzach pozbawionych jakichkolwiek zwodzonych mostów i wyrzucamy z wież jakieś obleśne plwociny, które mają zniszczyć wroga. Znikąd ratunku.
Ale też wolność słowa, nawet jeśli rani, jest wartością samą w sobie. Trzeba z niej korzystać w pewnych szerokich, ale jednak granicach. Ile ich jest? Trzy. Jedna z nich to prawo, które zakazuje grożenia innym, niesłusznego oskarżania czy podżegania do nienawiści. Drugą granicą są zasady poprawności politycznej, które pełnią funkcję podobną do dawnej etykiety. Pewnych rzeczy po prostu nie można publicznie głosić, pewnych słów, określeń, żartów nie można w sferze publicznej używać. Im wyższe stanowisko i większy odbiór publiczny danej osoby, tym normy poprawności politycznej są bardziej restrykcyjne. Na co sobie może pozwolić Kowalski, na to nie może sobie pozwolić Ziobro.
No i wreszcie trzecia granica – to zasady kultury osobistej. O ile sankcją w łamaniu zasad poprawności politycznej jest jakaś forma publicznego ostracyzmu, a nawet niemożność kontynuowania kariery politycznej, o tyle sankcją w przypadku złamania zasad kultury osobistej powinien być wstyd (przez wieki bardzo ważny polityczny regulator zachowań) lub poczucie naruszenia godności własnej (zwanej też niekiedy honorem).
Jeśli zaś ostracyzm, wstyd i godność własna przestały pełnić swą cywilizującą funkcję, no to rzeczywiście trzeba nam zamknąć nie tylko internet, ale i scenę polityczną w ogólności; zgasić światła i wyjść. Lub – do czego bardziej zachęcam – zmienić aktorów grających w spektaklu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.