DODA: Byliśmy na urlopie w Grecji, panował okropny upał, a on nie mógł oddychać, od dwóch tygodni miał temperaturę 38 stopni. Wróciliśmy do Polski, ale objawy nie ustępowały. Myśleliśmy, że złapał jakąś tropikalną bakterię, bo przecież jeździ z Behemothem na koncerty po całym świecie. Więc pojechaliśmy do szpitala zajmującego się leczeniem chorób tropikalnych, a tam lekarze tylko spojrzeli na Adama i już go nie wypuścili. Wszystkie objawy, które dla mnie, domorosłej doktor Quinn, wyglądały na chorobę tropikalną, były klasycznymi objawami białaczki.
Jak przyjęłaś tę diagnozę?
Dobrze. Na klatę. Nie miałam myśli: Boże, dlaczego on? Dlaczego to nas spotkało? Dlaczego teraz? Nic w tym stylu. Jest białaczka, walczymy z nią.
Co to znaczyło: walczymy?
Że od tej jednej chwili całe działanie jest skoncentrowane tylko na jednym: żeby Adam wyzdrowiał. Ja mam zajebisty materiał na płytę, która miała wyjść zaraz po wakacjach. Zaplanowana była już nawet sesja zdjęciowa do tej płyty, siedem kosmicznych okładek i wyczesany teledysk. Wszystko rzuciłam w kąt, nic mnie nie interesowało. Moja firma fonograficzna załamała ręce, ale miałam to w nosie. Nie zrezygnowałam tylko z koncertów, bo to jest jedyny moment, kiedy nie myślę o chorobie Adama. Jestem tylko ja i moi fani. Kiedy kończę występ, czuję się, jakbym przyjęła ogromną dawkę energii, pięć litrów glukozy, megapower. Ale poza tym nie myślę o niczym innym. Wiem, że jeśli dam się zdekoncentrować, przegram. Nie mogę pozwolić, by rządziły mną stres, adrenalina czy złość.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.