Będąc autorem od przypadku do przypadku, cierpię na syndrom pustej kartki. Jestem podobny do jednego z bohaterów "Dżumy" Camusa, który (bohater, nie Camus) pragnął napisać powieść, nigdy jednak nie wyszedł poza pierwsze, wciąż cyzelowane zdanie.
Ja jednak kiedy się już rozpędzę, nie umiem się zatrzymać i trudno mi zawrzeć owoc bezsennej nocy na przysługującej mi połowie stroniczki. Dlatego nieraz spore fragmenty mojej pisaniny padają ofiarą redakcyjnych nożyczek, a po sześciu tygodniach trudno nawiązać do nieaktualnej już sprawy. Teraz, gdy częstotliwość ukazywania się mego felietonu wzrosła dwukrotnie, chcę skorzystać z okazji i wrócić do poruszanego ostatnio tematu.
Chodzi o Pearl Harbor, dzielnicę Honolulu, stolicy Hawajów. Miałem okazję przebywać na tym archipelagu, co było moim dziecięcym marzeniem. Jeden z mych kolegów z podstawówki był synem dyplomaty i jako jedyny z klasy bywał za granicą. Chcąc mu zaimponować, skłamałem, że i ja odbywałem zamorskie podróże. Dokąd? A no... do Honolulu! "Akurat! - koleżka uśmiechnął się pogardliwie. - Palcem po mapie!"
To powiedzonko stało się dla mnie synonimem czegoś nieosiągalnego, toteż gdy otrzymałem propozycję wyjazdu na Hawaje, nie wahałem się ani przez chwilę. Zaprosiła nas Bożena Jarnot, która ma w Honolulu biuro podróży. Szczupłość miejsca nie pozwala mi na opis bajecznej przyrody Oahu więc tylko słówko o Pearl Harbor. W tej byłej amerykańskiej bazie wystawiono pomnik dla uczczenia ofiar japońskiego ataku z 1941 r. Na dnie portu spoczywa wrak krążownika "Arizona", z wody sterczą jedynie dwa kominy. Do jednego z nich przymocowano pomost, na którym znajduje się tablica z nazwiskami poległych. Są wśród nich i polskie. Ciekawe jednak, że w stuosobowej grupie zwiedzającej pomnik byliśmy z Marcinem jedynymi białymi. Resztę stanowili Japończycy.
Gdy wracaliśmy z wycieczki, otoczyła nas pod hotelem grupa tubylców, proponując kupno pamiątek. Piękna Hawajka, słysząc język polski, spytała, skąd jesteśmy. Postanowiłem powtórzyć żart Tuwima. Powiedziałem jej, że typowe polskie zdanie to: "Mali po polu hulali i pili kakao". A od siebie dodałem, że zaproszenie do pójścia do łóżka brzmi po polsku: "Cho... no lulu!".
Chodzi o Pearl Harbor, dzielnicę Honolulu, stolicy Hawajów. Miałem okazję przebywać na tym archipelagu, co było moim dziecięcym marzeniem. Jeden z mych kolegów z podstawówki był synem dyplomaty i jako jedyny z klasy bywał za granicą. Chcąc mu zaimponować, skłamałem, że i ja odbywałem zamorskie podróże. Dokąd? A no... do Honolulu! "Akurat! - koleżka uśmiechnął się pogardliwie. - Palcem po mapie!"
To powiedzonko stało się dla mnie synonimem czegoś nieosiągalnego, toteż gdy otrzymałem propozycję wyjazdu na Hawaje, nie wahałem się ani przez chwilę. Zaprosiła nas Bożena Jarnot, która ma w Honolulu biuro podróży. Szczupłość miejsca nie pozwala mi na opis bajecznej przyrody Oahu więc tylko słówko o Pearl Harbor. W tej byłej amerykańskiej bazie wystawiono pomnik dla uczczenia ofiar japońskiego ataku z 1941 r. Na dnie portu spoczywa wrak krążownika "Arizona", z wody sterczą jedynie dwa kominy. Do jednego z nich przymocowano pomost, na którym znajduje się tablica z nazwiskami poległych. Są wśród nich i polskie. Ciekawe jednak, że w stuosobowej grupie zwiedzającej pomnik byliśmy z Marcinem jedynymi białymi. Resztę stanowili Japończycy.
Gdy wracaliśmy z wycieczki, otoczyła nas pod hotelem grupa tubylców, proponując kupno pamiątek. Piękna Hawajka, słysząc język polski, spytała, skąd jesteśmy. Postanowiłem powtórzyć żart Tuwima. Powiedziałem jej, że typowe polskie zdanie to: "Mali po polu hulali i pili kakao". A od siebie dodałem, że zaproszenie do pójścia do łóżka brzmi po polsku: "Cho... no lulu!".
Więcej możesz przeczytać w 2/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.