Chorzy, którzy wymagają opieki medycznej, uzyskają ją i będą uzyskiwali" - powiedział Mariusz Łapiński, odwołany w ostatni piątek minister zdrowia, podczas konferencji prasowej 9 stycznia.
![_](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1052/22.jpg)
Chorzy, którzy wymagają opieki medycznej, uzyskają ją i będą uzyskiwali" - powiedział Mariusz Łapiński, odwołany w ostatni piątek minister zdrowia, podczas konferencji prasowej 9 stycznia. Trzy dni po tej wypowiedzi dziewięć szpitali w województwie śląskim odmówiło przyjęcia pacjenta z zawałem serca. 79-letni mężczyzna nie doczekał pomocy - zmarł w karetce pogotowia. Te dwa fakty odzwierciedlają przepaść dzielącą samozadowolenie byłego ministra od rzeczywistego stanu polskiej służby zdrowia. Premier Miller dostrzegł, że reformując służbę zdrowia, Łapiński cofa ją nie tylko do czasu sprzed kas chorych, ale wręcz do epoki PRL. Dlatego minister musiał odejść. Szkody, których narobił, pozostaną.
Ile nas kosztują pomysły Łapińskiego?
Po czternastu miesiącach urzędowania Mariusza Łapińskiego służba zdrowia znajduje się w stanie materialnego i moralnego rozkładu. Plany reformatorskie ministra sprowadzały się do dwóch pomysłów: dajcie mi więcej pieniędzy i pozwólcie wydawać tak, jak mi się podoba. Realizacja tych pomysłów uczyniłaby z ministra zdro-wia największego kapitalistę w Polsce: jednoosobowo i praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą zarządzałby ponad 7 mld USD. A już w minionym roku wzrosło marnotrawstwo publicznych pieniędzy i pogorszyła się dostępność usług medycznych. Bizantyjski styl sprawowania urzędu przez ministra czy rosnącą korupcję w służbie zdrowia można w tym wypadku uznać za uboczne koszty dodatkowe.
Szpitale w większości nadal nie podpisały kontraktów i obsługują pacjentów na słowo. W kilkunastu placówkach trwają strajki. Nie wiadomo, jaka będzie składka na ubezpieczenie zdrowotne, bo minister miał inne zdanie niż reszta rządu. Jednocześnie tryskał pomysłami, które likwidowały to, co jako tako funkcjonowało, oraz upowszechniały zasadę uznaniowości decyzji. Jednym z pierwszych swoich posunięć zlikwidował istniejące sposoby ewidencjonowania świadczeń, które miał zastąpić ogólnopolski rejestr usług medycznych (RUM). Z tym rejestrem były tylko dwa problemy - program równie skomplikowany jak program ewidencjonowania składek emerytalnych oraz koszt wdrożenia wynoszący 2 mld zł. W obecnej sytuacji finansowej nie jest to wydatek pierwszoplanowy, więc RUM nie funkcjonuje.
Minister wpadł następnie na pomysł finansowania służby zdrowia z pieniędzy towarzystw ubezpieczeniowych. Szum wokół tego dodatkowego, nielegalnego podatku trwał przez pół roku. Aż tyle trzeba było czasu, by ministrowi wytłumaczyć, że nawet Mariusz Wissarionowicz Łapiński nie może rekwirować cudzych pieniędzy. Niestety, nie udało się tego samego zrobić z pomysłem podwyższenia podatku od dochodów osobistych, dokonanego pod pozorem zwiększania składki na ubezpieczenie zdrowotne (z 7,75 proc. do 8 proc.). Pomysł ten, po części dla świętego spokoju, poparli niektórzy posłowie opozycji. I to poparli mimo jego ewidentnej sprzeczności z konstytucją (podatki można zmieniać tylko ustawą podatkową). Przyjęcie tego pomysłu oznacza także wysokie koszty dla ZUS, który musi przerobić program "Płatnik" oraz wysłać listy polecone do 10 mln emerytów, powiadamiając ich o zwiększeniu pobieranych potrąceń.
Minister Łapiński przystąpił też do tworzenia krajowej sieci szpitali. Mają do niej należeć placówki, którym niczego nie zabraknie, co oznacza, że w pozostałych szpitalach zabraknie wszystkiego. Dyrektorzy szpitali wysnuli z tego wniosek, by nie liczyć się z wydatkami, bo nikt nie odbierze tego, co się jeszcze uda wyrwać. Po drugie, skoro wszyscy się zadłużą, to proceder ten będzie bezkarny. Zadłużenie szpitali rośnie więc lawinowo: przez cztery lat zadłużyły się one na 5 mld zł (bez odsetek). Kolejne 3 mld zł długu przybyło w 2002 r.
![_](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1052/25.jpg)
Statystyka (i zdrowy rozsądek) kwestionują tezę o zbyt małych nakładach na ochronę zdrowia w Polsce. W tym roku wydatki te wyniosą 53 mld zł. Kasy chorych, które zastąpi Narodowy Fundusz Zdro-
wia, będą mieć do dyspozycji
28 mld zł, Ministerstwo Zdrowia - 2,3 mld zł, samorządy - 2,5 mld zł, zaś obywatele wydadzą dodatkowo (bez szarej strefy) - 20 mld zł. Jest to
szacunek zaniżony, bo nie uwzględnia łapówek oraz wydatków zdrowotnych umieszczonych w budżetach innych resortów. Ale i tak liczby te wskazują, że na ochronę zdrowia wydajemy ponad 7 proc. PKB, co jest wielkością porównywalną z krajami lepiej od nas rozwiniętymi i wyższą niż w krajach o podobnym poziomie rozwoju. Są to zatem wydatki, na które nas nie stać. Polskiej służby zdrowia nie powinniśmy zresztą porównywać z niemiecką czy brytyjską ani nawet z grecką, lecz z meksykańską, turecką lub malezyjską.
Na ochronę zdrowia pieniędzy zawsze jest mało, także w takim kraju jak Stany Zjednoczone. Jeżeli więcej wydamy na zdrowie, to mniej zostanie na edukację, bezpieczeństwo, pomoc społeczną itd. Można uznać, że zdrowie jest ważniejsze. Można, ale pod warunkiem że owe dodatkowe pieniądze zabrane sierotom, uczniom czy policjantom zostaną wydane z pożytkiem i rzeczywiście poprawią bezpieczeństwo zdrowotne. A tego pomysły ministra Łapińskiego nie gwarantowały.
Co pacjentom dały kasy chorych?
Nikt przytomny nie twierdzi, że system kas chorych działał wspaniale. Mało kto jednak szedł w jego krytyce tak daleko jak Mariusz Łapiński. Według oceny byłego ministra, jest to "system zabójczy", który "kieruje się zasadą: masz pieniądze - żyjesz, nie masz pieniędzy - umierasz". Gwoli ścisłości trzeba wyjaśnić, że ustawa o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, która wprowadziła kasy chorych, została uchwalona 6 lutego 1997 r., kiedy rządziła koalicja SLD-PSL. Premierem był wtedy Włodzimierz Cimoszewicz, a ministrem zdrowia Jacek Żochowski.
Przy wszystkich niedoskonałościach system kas chorych wprowadził do służby zdrowia nieznany przedtem rachunek kosztów: niekonsekwentne, ale jakieś ograniczenie budżetowe (przykrawające wydatki do możliwości finansowych), oraz zasadę podążania pieniędzy za pacjentem. Łapiński chciał wprowadzić inną zasadę - o tym, kto dostanie pieniądze, miał decydować on sam.
Głównym zarzutem Mariusza Łapińskiego wobec kas chorych było to, że ich funkcjonowanie oznaczało siedemnaście polityk zdrowotnych zamiast jednej. Faktycznie, ze względu na różnice w wysokości dochodów obywateli przychody regionalnych kas chorych nieco się różniły. Ale przecież tak samo jest z płacami pracowników (średnie regionalne różnią się o 70 proc.) czy cenami mieszkań (w województwie lubuskim są one trzykrotnie tańsze niż w Warszawie). Nikogo to jednak nie dziwi, nikt nie nawołuje do administracyjnej urawniłowki i nikt nie nazywa polityki płacowej zabójczą. Co więcej, różnice w nakładach na ochronę zdrowia były i tak mniejsze niż w innych dziedzinach. Działa tu bowiem tzw. algorytm wyrównawczy, na podstawie którego ustalano roczny budżet kas. W efekcie środki na jednego ubezpieczonego były podobne w całym kraju. Można dyskutować, czy zasada ta działała dobrze - jeśli nie, wystarczyło ją zmienić. Nikt przecież nie tłucze całego serwisu, stwierdziwszy, że jeden talerz jest brudny. Wystarczy taki talerz umyć. Łapiński stłukł serwis, czyli zlikwidował algorytm. Problem w tym, że w zamian nie wprowadził nowych zasad podziału pieniędzy.
Dlaczego służbie zdrowia zabrakło pieniędzy?
Jest zagadką, co takiego się stało, że nagle na przełomie roku 2002 i 2003 w służbie zdrowia zabrakło pieniędzy. Przecież w 2002 r. kasy chorych otrzymały 23 mld zł, a w roku obecnym - przy wyższej składce i planowanym przez Grzegorza Kołodkę wzroście dochodów - dostaną aż o 5 mld zł więcej. Wytłumaczenia są dwa, obydwa kompromitujące dla byłego ministra zdrowia. Po pierwsze, doszło do osłabienia dyscypliny finansowej kas chorych. W następstwie zmian personalnych oraz rychłej perspektywy likwidacji przestały się one wywiązywać z roli psa ogrodnika, czyli pilnować pieniędzy. W 2001 r. miały miliard złotych zysku, podczas gdy w roku ubiegłym - pół miliarda złotych strat.
Po drugie, Mariusz Łapiński był zainteresowany, by kasy w ostatnich tygodniach funkcjonowania wydały jak najmniej i pozostawiły po sobie jak najgorsze wspomnienie. Z chwilą powstania NFZ to w kasie funduszu znajdą się zaoszczędzone w ten sposób pieniądze. Łapiński mógłby je szeroką garścią rzucić na front walki o zdrowie rodaków i powiedzieć: "A nie mówiłem, że gdy zlikwidujemy kasy, będzie lepiej".
Niestety, lepiej byłoby tylko przez chwilę. A potem woluntarystyczna metoda rozdzielnictwa pieniędzy zderzyłaby się z nieograniczonymi i nieweryfikowalnymi żądaniami placówek ochrony zdrowia. Przez chwilę można byłoby jeździć po Polsce i gasić pożary resztkami pieniędzy. Potem mieszek by opustoszał i ostatni pacjent, wychodząc z ostatniego czynnego szpitala krajowego, po prostu zgasiłby światło. Premier więc słusznie przerwał radosną twórczość ministra Łapińskiego.
Łapiński powiedział |
---|
O przyczynach zapaści służby zdrowia 8 maja 2002 r. - "Odpowiadacie za rozłożenie systemu opieki zdrowotnej: panowie Płażyński, Tusk, pani Radziszewska, jak i inni. Chcecie o tym zapomnieć, chcecie dziś zwalić na nas odpowiedzialność za funkcjonowanie ochrony zdrowia w Polsce? Nie uda się. Dziś, gdy chcemy posprzątać po was bałagan, jaki zrobiliście w ochronie zdrowia, to krzyczycie, protestujecie, ujmujecie się za chorymi - wy, którzy doprowadziliście do nieszczęść ludzi chorych w Polsce. Chcieliście sprywatyzować system opieki zdrowotnej w Polsce. Efektem byłoby zbudowanie ochrony zdrowia kierującej się zasadą: masz pieniądze - żyjesz, nie masz pieniędzy - umierasz, co już zresztą częściowo wam się udało. Obecny rząd nie pozwoli na kontynuowanie tego zabójczego dla stanu zdrowia społeczeństwa kierunku zmian w ochronie zdrowia". Kiedy będzie lepiej? 17 kwietnia 2001 r. - "Poprawa sytuacji w systemie opieki zdrowotnej powinna być widoczna już na początku przyszłego roku". 4 grudnia 2002 r. - "Już po kilkunastu miesiącach zacznie się polepszać dostępność do świadczeń zdrowotnych". O refundacji leków 9 marca 2002 r. - "Po wprowadzeniu nowej listy leków refundowanych kasy chorych zaoszczędzą na refundacji 1,3 mld zł". 10 kwietnia 2002 r. - "Nowe ceny leków są korzystniejsze od poprzednich. Ceny leków refundowanych dla pacjenta będą niższe o 20 proc., w kasach chorych natomiast zostanie 900 mln zł". 11 maja 2002 r. - "Plan nie do końca się powiódł. Nie wszystkie leki potaniały tak, jak zakładaliśmy. Zawinili aptekarze, którzy wyznaczają za wysokie marże dla sprzedawanych preparatów. Trzeba to zmienić i ustalić urzędowe ceny zbytu". O składce na ubezpieczenie zdrowotne 28 października 2002 r. - "Jako członek rządu oczywiście podzielałem stanowisko rządu. A jako poseł, jak większość parlamentarzystów, głosowałem za podniesieniem składki". O samochodach 9 stycznia 2003 r. - "Samochody Ministerstwa Zdrowia muszą być reprezentacyjne. Moim zadaniem jest zapewnienie odpowiedniego funkcjonowania tego urzędu. Musimy odpowiednio wyglądać, chociażby ze względu na fakt, że przyjeżdżają z wizytami szefowie ministerstw innych krajów". |
Więcej możesz przeczytać w 4/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.