Głupota jest zjawiskiem powszechnym i traktowanie pieniędzy jako manny z nieba zdarza się wszędzie
Któregoś wieczoru w początkach lat 90., gdy byłem dyrektorem wykonawczym EBOiR w Londynie, do domku wynajmowanego na wimbledońskim przedmieściu zadzwonili goście. Były to trzy paniusie z petycją. W petycji domagano się od władz dzielnicowych, żeby nie zamykały jakiegoś oddziału szpitala, który znajdował się u wylotu mojej ulicy. Zapytałem, czy mają jeszcze drugi dokument do podpisania. Jaki? - spytały nieco zdziwione. Zobowiązanie, że wyrażam zgodę na podniesienie podatków lokalnych w mojej dzielnicy w celu sfinansowania dalszej działalności owego oddziału - odpowiedziałem. - Ponieważ NHS (krajowa służba zdrowia) nie chce czy nie może już dalej finansować tego oddziału, musi to przejąć dzielnica. Moje rozmówczynie - jak można było oczekiwać - takiego zobowiązania nie miały, więc bardzo uprzejmie odpowiedziałem, że ja w tych warunkach petycji podpisać nie mogę. Przytaczam tę historyjkę w celach - że tak powiem - dydaktycznych, aby uspokoić moich czytelników, że głupota jest zjawiskiem powszechnym i traktowanie pieniędzy jako manny z nieba (czy ostatnio u nas: z Unii Europejskiej!) zdarza się wszędzie. Nawet w kraju Adama Smitha i pierwszej w historii gospodarki wolnorynkowej.
"Bezcenne" pytania
Kilkadziesiąt lat państwa opiekuńczego odzwyczaiło ludzi od postrzegania związku między tym, co otrzymują od państwa, a ceną otrzymywanych dóbr czy usług. I to nie tylko w byłych krajach komunistycznych, gdzie do tego rodzaju myślenia przyzwyczajały niegdyś ludzi oficjalne komunikaty, że "partia zdecydowała" lub "rząd przeznaczył" (na przykład więcej pieniędzy na służbę zdrowia). To samo zjawisko występuje powszechnie - jak widać - także na Zachodzie. Co gorsza, tego rodzaju "rozłącznemu myśleniu" podlegają nie tylko pańcie w zaawansowanym wieku czy roszczeniowo nastawieni działacze związkowi, ale również politycy, dziennikarze i przedstawiciele innych zawodów, które w gruncie rzeczy powinny dawać rękojmię (albo przynajmniej prawdopodobieństwo!) zdolności do logicznego myślenia, w tym także łącznego rozpatrywania zdarzeń i tendencji...
Jeśli do tej wyuczonej przez welfare state intelektualnej bezradności dodamy interes własny biurokratów i polityków, żyjących z rozdzielania (cudzych) pieniędzy, otrzymujemy klimat polityczny, w którym kwitną nic nie znaczące odpowiedzi na bezsensowne pytania. Na przykład pytanie zlecane wielokrotnie we wzmiankowanej już Wielkiej Brytanii: "Czy jesteś zadowolony z krajowej służby zdrowia?", mimo narzekań na jej słabości i problemy, przynosi przez dziesięciolecia łącznie około 80 proc. odpowiedzi pozytywnych: "tak" i "raczej tak". Tyle że z takich odpowiedzi nic nie wynika.
Kolektywistycznie i paternalistycznie nastawieni politycy mogą się powoływać na społeczne "przytłaczające poparcie" dla państwowej służby zdrowia, a biurokraci administrujący tym ociężałym i kosztownym systemem mogą zacierać ręce, że nie grozi im utrata pracy, ale dla klientów - czy też raczej petentów! - nie wynika stąd nic dobrego. W pytaniach szczegółowych klienci/petenci wyrażają wiele krytycznych opinii o NHS, ale i one pozostają zawieszone w próżni, ponieważ "bezcenne" pytania nie pozwalają odpowiedzieć na zasadnicze pytanie, czy na usunięcie krytykowanych zjawisk wystarczy pieniędzy w budżecie NHS, czy też wymaga to wzrostu wydatków (co implikuje wzrost podatków).
Popyt nieskończony
Liberalny brytyjski think-tank, Institute of Economic Affairs, który dostarczył najwięcej intelektualnej amunicji pani Thatcher, postanowił zerwać z bezsensowną (a często tendencyjną!) tradycją "bezcennych" pytań. Przez 15 lat sondował opinię brytyjską, zadając jednakże pytania wiązane. Najprostsze z nich brzmiało: czy ludzie byliby skłonni płacić wyższe podatki w celu poprawy funkcjonowania krajowej służby zdrowia. W badaniu przeprowadzonym w roku poprzedzającym dojście pani Thatcher do władzy odpowiedź była jednoznaczna: 60 proc. odpowiedziało "nie", a tylko 37 proc. "tak". Co ciekawsze, zwolennicy socjaldemokracji (Partii Pracy) również w większości (52 proc.) byli przeciwni wyższym podatkom.
Podobne były odpowiedzi na inne pytania, czy to dotyczące ochrony zdrowia, czy to oświaty, czy też służb municypalnych. Wszędzie tam, gdzie ludzie zmuszeni zostali do spojrzenia na koszty usług publicznych (z czym spotykają się na co dzień w odniesieniu do produktów i usług prywatnych), stopień poparcia dla usług publicznych drastycznie spadał w porównaniu z poparciem w odpowiedziach na "bezcenne" pytania.
Niewielkie i - co wynika z wielu badań - często malejące poparcie dla modelu usług publicznych w wielu krajach nie jest zaskoczeniem. Wynika ono z elementarnej ekonomii. Jeśli ludziom ofiaruje się coś za darmo ("darmową" oświatę, "darmową" służbę zdrowia itd.), to są oni skłonni popierać takie rozwiązania. W myśl znanego powiedzonka: "Jeśli to za darmo, to poproszę drugi dla brata w wojsku". Bowiem przy cenie równej zeru popyt jest nieskończenie duży.
"Bezcenne" pytania służą często umacnianiu zafałszowanego obrazu preferencji społecznych przez niekorygowalnych ideologów kolektywizmu bądź przez zainteresowaną utrzymaniem status quo biurokrację. Na pewno nie odzwierciedlają - nie do końca rozpoznanych - priorytetów użytkowników tych usług.
Dobrzy ludkowie
Z przyjemnością stwierdzam, że tygodnik, w którym publikuję swoje felietony, nie poszedł tropem wykpiwanych tutaj "bezcennych" pytań. W "Barometrze wprost" znajdujemy z reguły pytania związane z kosztami określonych przedsięwzięć publicznych albo zmuszające do opowiedzenia się za rozwiązaniami przyjętymi przez władze lub rozwiązaniami alternatywnymi. Na pierwszy rzut oka odpowiedzi zasmucają bezmyślnością czy - używając wcześniejszego, bardziej dyplomatycznego sformułowania - rozłącznością myślenia. Dobrzy ludkowie odpowiadają więc pozytywnie na przykład na pytanie "Czy państwo powinno dopłacać do górnictwa, aby chronić kopalnie przed bankructwem?" (62 proc. mówi "tak", a tylko 27 proc. "nie"). Ale kiedy okazuje się, że wspomniane w pytaniu państwo to także oni - to znaczy państwo Kowalscy - emocje słabną, a umacnia się rozum. I na pytanie: "Czy zgodziłbyś się płacić dodatkowy podatek na ochronę miejsc pracy w górnictwie?" 61 proc. ankietowanych ludków mówi twardo "nie" (tylko 28 proc. - "tak").
Podobnie jak w Wielkiej Brytanii, zawarcie w pytaniach możliwości wyboru ujawnia niewysoką akceptację przyjętych rozwiązań. Tak więc wielce sceptycznie potraktowane zostały harce ministra Łapińskiego i jego zwolenników z lewa i prawa. Na pytanie: "Czy podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne poprawi jakość usług medycznych?" aż 62 proc. badanych odpowiada "nie", a tylko 23 proc. - "tak". Powrót do socjalistycznej centralizacji i obciążanie podatników dodatkowymi kosztami podtrzymywania publicznej ochrony zdrowia nie cieszą się w Polsce - wbrew oficjalnej propagandzie - wielkim poparciem społecznym. Wynika to z odpowiedzi na kolejne, związane z ochroną zdrowia pytanie: "Czy prywatyzacja służby zdrowia poprawi jakość usług medycznych?" 47 proc. podpowiedziało: "tak", a 34 proc. - "nie". Jak widać, mimo gęby dorabianej prywatyzacji, przeciętny zjadacz chleba - z trudem, bo z trudem, na wpół po omacku - zmierza jednak we właściwą stronę. "Przyjdzie rynek i poprawi" (parafrazując hit Wojciecha Młynarskiego).
Głupota matką nadziei!
Mawia się, że nadzieja jest matką głupich. Powyższe rozważania prowadzą jednak do innego wniosku. Głupota, bezmyślność, rozłączne myślenie - wszystko to smuci, ale jednocześnie daje jakąś nadzieję. Publiczna edukacja ekonomiczna pozwoli być może na sensowne połączenie różnych faktów i wyciągnięcie wniosków. Tak więc to raczej głupota jest matką nadziei...
O wiele gorzej przedstawia się sytuacja, gdy niekorygowalnym ideologom kolektywizmu uda się przekonać większość, że nieefektywny, prowadzący do destrukcji ekonomicznej i moralnej system państwa opiekuńczego należy za wszelką cenę utrzymywać przy życiu. I gdy ta większość jest gotowa płacić coraz wyższe podatki, otrzymywać właściwie kieszonkowe, a nie płacę, i po resztę zgłaszać się do państwa opiekuńczego. Głupi bowiem może zmądrzeć; beznadziejnie mądry kolektywista - już nie...
"Bezcenne" pytania
Kilkadziesiąt lat państwa opiekuńczego odzwyczaiło ludzi od postrzegania związku między tym, co otrzymują od państwa, a ceną otrzymywanych dóbr czy usług. I to nie tylko w byłych krajach komunistycznych, gdzie do tego rodzaju myślenia przyzwyczajały niegdyś ludzi oficjalne komunikaty, że "partia zdecydowała" lub "rząd przeznaczył" (na przykład więcej pieniędzy na służbę zdrowia). To samo zjawisko występuje powszechnie - jak widać - także na Zachodzie. Co gorsza, tego rodzaju "rozłącznemu myśleniu" podlegają nie tylko pańcie w zaawansowanym wieku czy roszczeniowo nastawieni działacze związkowi, ale również politycy, dziennikarze i przedstawiciele innych zawodów, które w gruncie rzeczy powinny dawać rękojmię (albo przynajmniej prawdopodobieństwo!) zdolności do logicznego myślenia, w tym także łącznego rozpatrywania zdarzeń i tendencji...
Jeśli do tej wyuczonej przez welfare state intelektualnej bezradności dodamy interes własny biurokratów i polityków, żyjących z rozdzielania (cudzych) pieniędzy, otrzymujemy klimat polityczny, w którym kwitną nic nie znaczące odpowiedzi na bezsensowne pytania. Na przykład pytanie zlecane wielokrotnie we wzmiankowanej już Wielkiej Brytanii: "Czy jesteś zadowolony z krajowej służby zdrowia?", mimo narzekań na jej słabości i problemy, przynosi przez dziesięciolecia łącznie około 80 proc. odpowiedzi pozytywnych: "tak" i "raczej tak". Tyle że z takich odpowiedzi nic nie wynika.
Kolektywistycznie i paternalistycznie nastawieni politycy mogą się powoływać na społeczne "przytłaczające poparcie" dla państwowej służby zdrowia, a biurokraci administrujący tym ociężałym i kosztownym systemem mogą zacierać ręce, że nie grozi im utrata pracy, ale dla klientów - czy też raczej petentów! - nie wynika stąd nic dobrego. W pytaniach szczegółowych klienci/petenci wyrażają wiele krytycznych opinii o NHS, ale i one pozostają zawieszone w próżni, ponieważ "bezcenne" pytania nie pozwalają odpowiedzieć na zasadnicze pytanie, czy na usunięcie krytykowanych zjawisk wystarczy pieniędzy w budżecie NHS, czy też wymaga to wzrostu wydatków (co implikuje wzrost podatków).
Popyt nieskończony
Liberalny brytyjski think-tank, Institute of Economic Affairs, który dostarczył najwięcej intelektualnej amunicji pani Thatcher, postanowił zerwać z bezsensowną (a często tendencyjną!) tradycją "bezcennych" pytań. Przez 15 lat sondował opinię brytyjską, zadając jednakże pytania wiązane. Najprostsze z nich brzmiało: czy ludzie byliby skłonni płacić wyższe podatki w celu poprawy funkcjonowania krajowej służby zdrowia. W badaniu przeprowadzonym w roku poprzedzającym dojście pani Thatcher do władzy odpowiedź była jednoznaczna: 60 proc. odpowiedziało "nie", a tylko 37 proc. "tak". Co ciekawsze, zwolennicy socjaldemokracji (Partii Pracy) również w większości (52 proc.) byli przeciwni wyższym podatkom.
Podobne były odpowiedzi na inne pytania, czy to dotyczące ochrony zdrowia, czy to oświaty, czy też służb municypalnych. Wszędzie tam, gdzie ludzie zmuszeni zostali do spojrzenia na koszty usług publicznych (z czym spotykają się na co dzień w odniesieniu do produktów i usług prywatnych), stopień poparcia dla usług publicznych drastycznie spadał w porównaniu z poparciem w odpowiedziach na "bezcenne" pytania.
Niewielkie i - co wynika z wielu badań - często malejące poparcie dla modelu usług publicznych w wielu krajach nie jest zaskoczeniem. Wynika ono z elementarnej ekonomii. Jeśli ludziom ofiaruje się coś za darmo ("darmową" oświatę, "darmową" służbę zdrowia itd.), to są oni skłonni popierać takie rozwiązania. W myśl znanego powiedzonka: "Jeśli to za darmo, to poproszę drugi dla brata w wojsku". Bowiem przy cenie równej zeru popyt jest nieskończenie duży.
"Bezcenne" pytania służą często umacnianiu zafałszowanego obrazu preferencji społecznych przez niekorygowalnych ideologów kolektywizmu bądź przez zainteresowaną utrzymaniem status quo biurokrację. Na pewno nie odzwierciedlają - nie do końca rozpoznanych - priorytetów użytkowników tych usług.
Dobrzy ludkowie
Z przyjemnością stwierdzam, że tygodnik, w którym publikuję swoje felietony, nie poszedł tropem wykpiwanych tutaj "bezcennych" pytań. W "Barometrze wprost" znajdujemy z reguły pytania związane z kosztami określonych przedsięwzięć publicznych albo zmuszające do opowiedzenia się za rozwiązaniami przyjętymi przez władze lub rozwiązaniami alternatywnymi. Na pierwszy rzut oka odpowiedzi zasmucają bezmyślnością czy - używając wcześniejszego, bardziej dyplomatycznego sformułowania - rozłącznością myślenia. Dobrzy ludkowie odpowiadają więc pozytywnie na przykład na pytanie "Czy państwo powinno dopłacać do górnictwa, aby chronić kopalnie przed bankructwem?" (62 proc. mówi "tak", a tylko 27 proc. "nie"). Ale kiedy okazuje się, że wspomniane w pytaniu państwo to także oni - to znaczy państwo Kowalscy - emocje słabną, a umacnia się rozum. I na pytanie: "Czy zgodziłbyś się płacić dodatkowy podatek na ochronę miejsc pracy w górnictwie?" 61 proc. ankietowanych ludków mówi twardo "nie" (tylko 28 proc. - "tak").
Podobnie jak w Wielkiej Brytanii, zawarcie w pytaniach możliwości wyboru ujawnia niewysoką akceptację przyjętych rozwiązań. Tak więc wielce sceptycznie potraktowane zostały harce ministra Łapińskiego i jego zwolenników z lewa i prawa. Na pytanie: "Czy podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne poprawi jakość usług medycznych?" aż 62 proc. badanych odpowiada "nie", a tylko 23 proc. - "tak". Powrót do socjalistycznej centralizacji i obciążanie podatników dodatkowymi kosztami podtrzymywania publicznej ochrony zdrowia nie cieszą się w Polsce - wbrew oficjalnej propagandzie - wielkim poparciem społecznym. Wynika to z odpowiedzi na kolejne, związane z ochroną zdrowia pytanie: "Czy prywatyzacja służby zdrowia poprawi jakość usług medycznych?" 47 proc. podpowiedziało: "tak", a 34 proc. - "nie". Jak widać, mimo gęby dorabianej prywatyzacji, przeciętny zjadacz chleba - z trudem, bo z trudem, na wpół po omacku - zmierza jednak we właściwą stronę. "Przyjdzie rynek i poprawi" (parafrazując hit Wojciecha Młynarskiego).
Głupota matką nadziei!
Mawia się, że nadzieja jest matką głupich. Powyższe rozważania prowadzą jednak do innego wniosku. Głupota, bezmyślność, rozłączne myślenie - wszystko to smuci, ale jednocześnie daje jakąś nadzieję. Publiczna edukacja ekonomiczna pozwoli być może na sensowne połączenie różnych faktów i wyciągnięcie wniosków. Tak więc to raczej głupota jest matką nadziei...
O wiele gorzej przedstawia się sytuacja, gdy niekorygowalnym ideologom kolektywizmu uda się przekonać większość, że nieefektywny, prowadzący do destrukcji ekonomicznej i moralnej system państwa opiekuńczego należy za wszelką cenę utrzymywać przy życiu. I gdy ta większość jest gotowa płacić coraz wyższe podatki, otrzymywać właściwie kieszonkowe, a nie płacę, i po resztę zgłaszać się do państwa opiekuńczego. Głupi bowiem może zmądrzeć; beznadziejnie mądry kolektywista - już nie...
Więcej możesz przeczytać w 4/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.