Leon Zawodowiec pojawił się w Polsce po świętach, choć działał od lata ubiegłego roku.
Leon Zawodowiec pojawił się w Polsce po świętach, choć działał od lata ubiegłego roku. Lew Rywin, czyli po polsku Leon Rywin, zwany zawodowcem filmowym, wyrósł na układach towarzyskich polskiego GS, czyli Gminnej Spółdzielni.
A kiedy myśl GS-owską doprowadził do najwyższej formy knajackiej, kiszki mu nie wytrzymały - jak mawiał pewien internista miasta powiatowego. Nie udało mu się współżycie z Adamem Michnikiem, a jeszcze do tego Leon Zawodowiec dostał AIDS towarzyskiego. Dzisiaj każdy, kto współżył z Rywinem, chodzi z AIDS i może go osłabić nawet katar czy przeziębienie, na które teraz choruje lwia część społeczeństwa. Na szczęście tylko w Polsce ten typ AIDS jest całkowicie uleczalny, a więc nic nikomu nie grozi, także Leonowi Zawodowcowi. Autorzy "Farsy Rywina" wyjaśniają ten polski fenomen rozbrajania afer i czynią to z rozbrajającą szczerością. Jeśli ktokolwiek z państwa otrzyma w najbliższym czasie list z przeprosinami, będzie to list od Rywina, a końcowym adresatem jest rzecz jasna prokuratura. Czas najwyższy, by Warszawska Prokuratura Pocztowa uruchomiła skrzynkę e-mailową. Najwyższy czas odwołać z urlopu redaktor Annę Maruszeczko i wznowić program "Wybacz mi", gdzie co tydzień będziemy oglądać Leona Zawodowca wręczającego kwiaty a to premierowi, a to prezesowi telewizji. Będzie tych programów gdzieś na dwa lata.
Ostoją zdrowego rozsądku stał się znowu miłościwie nam panujący prezydent, który zawetował biobubel sejmowy. Temu poświęciliśmy cover story poprzedniego numeru "Wprost". Całuję spracowane dłonie prezydenta i obserwuję, czym się to weto odciśnie. Wszak to, że klub SLD nie jeździ na rzepak, co sugeruje prezydent Kwaśniewski, nie jest takie pewne. Głosowanie za biobublem wskazywałoby, że na rzepak jeździ większość klubów parlamentarnych od lewa do prawa, a tylko Aleksander Gudzowaty chce nas rozweselić odrobiną alkoholu w baku. Lobbowanie głównie przez PSL za ustawą o biopaliwach potwierdza raz jeszcze, że hasłem programowym tej partii są słowa piosenki Grześkowiaka: "ważne to je, co je moje".
"Pierwsi w pracy i wyszkoleniu wojskowym" - to hasło z czasów ZMP. Zbieranie przez łódzkich złomiarzy pieniędzy na promocję filmu Trzaskalskiego "Edi" to powrót do czasów socrealizmu, za którym zapewne część polskich twórców tęskni. Społeczeństwo - zgodnie z hasłem "Prawda czasu, prawda ekranu" - za niczym tak nie tęskni jak za filmami o trudnym życiu malarzy pokojowych, o rozterkach mechanizatora rolnictwa skonfliktowanego z kierownikiem placówki unasienniania zwierząt, o filozofii życiowej kanalarzy, co zostało zresztą sfilmowane kilkanaście lat temu. Jeśli Amerykanie nie przyznają Oscara Trzaskalskiemu, potępimy ich na masówkach w zakładach pracy. Skoro "Edi" jest naszym kandydatem do Oscara, to najwyższy czas zgłosić Dorotę Masłowską do literackiej Nagrody Nobla. Paszport już ma, Nike się jakoś załatwi, poparcie krajowych grafomanów jest, a więc na co czekać. Ten stan to wynik atrofii polskiej krytyki, co analizuje Justyna Kobus w tekście "Zabić krytyków". Niestety, GS-owska samopomoc chłopska ma monopolistyczną niemal pozycję w środowisku polskiej krytyki, a także w wielu środowiskach polskiej kultury. Powtórka z socrealizmu to żałosna farsa, a więc na temat okładkowy proponujemy zmienioną wersję ZMP-owskiego hasła: "Piersi w pracy i wyszkoleniu bojowym". Zbigniew Wojtasiński, autor "Rewolucji seksualnej pracoholików", przekonuje, że piersi
w pracy wpływają pozytywnie na pracowników, a seks w pracy poprawia - nomen omen - stosunki zawodowe. Ja wierzę autorowi na słowo, bo skoro seks uczłowieczył naszych prapradziadów, to i nam nie powinien zaszkodzić.
A kiedy myśl GS-owską doprowadził do najwyższej formy knajackiej, kiszki mu nie wytrzymały - jak mawiał pewien internista miasta powiatowego. Nie udało mu się współżycie z Adamem Michnikiem, a jeszcze do tego Leon Zawodowiec dostał AIDS towarzyskiego. Dzisiaj każdy, kto współżył z Rywinem, chodzi z AIDS i może go osłabić nawet katar czy przeziębienie, na które teraz choruje lwia część społeczeństwa. Na szczęście tylko w Polsce ten typ AIDS jest całkowicie uleczalny, a więc nic nikomu nie grozi, także Leonowi Zawodowcowi. Autorzy "Farsy Rywina" wyjaśniają ten polski fenomen rozbrajania afer i czynią to z rozbrajającą szczerością. Jeśli ktokolwiek z państwa otrzyma w najbliższym czasie list z przeprosinami, będzie to list od Rywina, a końcowym adresatem jest rzecz jasna prokuratura. Czas najwyższy, by Warszawska Prokuratura Pocztowa uruchomiła skrzynkę e-mailową. Najwyższy czas odwołać z urlopu redaktor Annę Maruszeczko i wznowić program "Wybacz mi", gdzie co tydzień będziemy oglądać Leona Zawodowca wręczającego kwiaty a to premierowi, a to prezesowi telewizji. Będzie tych programów gdzieś na dwa lata.
Ostoją zdrowego rozsądku stał się znowu miłościwie nam panujący prezydent, który zawetował biobubel sejmowy. Temu poświęciliśmy cover story poprzedniego numeru "Wprost". Całuję spracowane dłonie prezydenta i obserwuję, czym się to weto odciśnie. Wszak to, że klub SLD nie jeździ na rzepak, co sugeruje prezydent Kwaśniewski, nie jest takie pewne. Głosowanie za biobublem wskazywałoby, że na rzepak jeździ większość klubów parlamentarnych od lewa do prawa, a tylko Aleksander Gudzowaty chce nas rozweselić odrobiną alkoholu w baku. Lobbowanie głównie przez PSL za ustawą o biopaliwach potwierdza raz jeszcze, że hasłem programowym tej partii są słowa piosenki Grześkowiaka: "ważne to je, co je moje".
"Pierwsi w pracy i wyszkoleniu wojskowym" - to hasło z czasów ZMP. Zbieranie przez łódzkich złomiarzy pieniędzy na promocję filmu Trzaskalskiego "Edi" to powrót do czasów socrealizmu, za którym zapewne część polskich twórców tęskni. Społeczeństwo - zgodnie z hasłem "Prawda czasu, prawda ekranu" - za niczym tak nie tęskni jak za filmami o trudnym życiu malarzy pokojowych, o rozterkach mechanizatora rolnictwa skonfliktowanego z kierownikiem placówki unasienniania zwierząt, o filozofii życiowej kanalarzy, co zostało zresztą sfilmowane kilkanaście lat temu. Jeśli Amerykanie nie przyznają Oscara Trzaskalskiemu, potępimy ich na masówkach w zakładach pracy. Skoro "Edi" jest naszym kandydatem do Oscara, to najwyższy czas zgłosić Dorotę Masłowską do literackiej Nagrody Nobla. Paszport już ma, Nike się jakoś załatwi, poparcie krajowych grafomanów jest, a więc na co czekać. Ten stan to wynik atrofii polskiej krytyki, co analizuje Justyna Kobus w tekście "Zabić krytyków". Niestety, GS-owska samopomoc chłopska ma monopolistyczną niemal pozycję w środowisku polskiej krytyki, a także w wielu środowiskach polskiej kultury. Powtórka z socrealizmu to żałosna farsa, a więc na temat okładkowy proponujemy zmienioną wersję ZMP-owskiego hasła: "Piersi w pracy i wyszkoleniu bojowym". Zbigniew Wojtasiński, autor "Rewolucji seksualnej pracoholików", przekonuje, że piersi
w pracy wpływają pozytywnie na pracowników, a seks w pracy poprawia - nomen omen - stosunki zawodowe. Ja wierzę autorowi na słowo, bo skoro seks uczłowieczył naszych prapradziadów, to i nam nie powinien zaszkodzić.
Więcej możesz przeczytać w 4/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.