Trzeba uwierzyć, że Izrael to rzeczywiście jądro ciemności, albo nie dać się ogłupić!
W maju zeszłego roku podpalili mu synagogę. W pierwszy szabat stycznia tego roku nieznany mężczyzna pchnął go nożem w odbudowanej świątyni, krzycząc: "Allah akbar!", "Bóg jest wielki". Kiedy trzy dni później spłonął jego samochód, pewnie się nawet nie zdziwił. Ewentualne wątpliwości rozproszył anonimowy list, jaki przyszedł do jego biura: "Dorwiemy cię, rabinie Gabrielu Farhi, i pomścimy krew naszych palestyńskich braci".
Napad na paryskiego rabina, popierającego zresztą bliskowschodni proces pokojowy, potępili wszyscy - od prezydenta Chiraca po przedstawicielkę OWP we Francji. Tylko w ubiegłym roku kilkanaście synagog zostało we Francji zaatakowanych, kilka spłonęło. Nic więc dziwnego, że emigracja Żydów francuskich do Izraela w 2002 r. podwoiła się w porównaniu z rokiem poprzednim. Emigranci, na przykład młode dziewczyny, z którymi rozmawiałem w ośrodku adaptacyjnym w Aszkelonie, zgodnie stwierdzają, że głównym powodem ich decyzji jest antysemityzm. - Do synagogi w pojedynkę już nie chodziliśmy, zaczepki na ulicy były zbyt brutalne - powiedziała mi 19-letnia Sophie. - A najgorsze, że nikt nie reaguje. Nikt nie udzieli pomocy.
Krwawy sen o Palestynie
Problemem jest nie tylko przemoc fizyczna, której sprawcami są z reguły młodzi francuscy Arabowie (ambasador francuski w USA tłumaczył mi zresztą, że jest to dowodów na to, że "Francja z tym nie ma nic wspólnego"!). W wydawnictwie Flammarion ukazała się właśnie powieść Randy Ghazi "Śnić o Palestynie". Au-torka, 15-letnia Palestynka urodzona i mieszkająca we Włoszech, opisuje w niej, jak sobie wyobraża życie swoich rówieśników pod izraelską okupacją. Jej bohaterowie, opisani z bezkrytycznym podziwem, tworzą grupę terrorystów samobójców, gdyż - jak mówi jeden z nich - "Żydzi są przeklęci, wszystkich Izraelczyków trzeba zabić". Gdy jeden z nich wysadza się w powietrze, zabijając pięciu niewiele od siebie starszych izraelskich żołnierzy, inny mówi z żalem: "Jesteś dzielny, Gamal, będziemy za tobą tęsknić Ale dlaczego wysadziłeś swe życie w powietrze, by zabić pięciu żołnierzy? Mogłeś ich zabić setki". Powieść ukazała się w serii dla młodzieży, przygotowywane są przekłady na inne języki.
W grudniu zeszłego roku uniwersytet Paris VII wezwał uczelnie Unii Europejskiej do bojkotu Izraela w proteście przeciwko polityce izraelskiej na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Niedawno w obliczu zdecydowanej reakcji opinii publicznej - pod listem przeciwko bojkotowi podpisało się 20 tys. osób, a pod paryskim ratuszem odbyła się kilkusetosobowa demonstracja - uniwersytet się z tych planów wycofał. Nastroje we Francji pozostają jednak wrogie wobec Izraela. Tygodnik "Le Nouvel Observateur" napisał w kwietniu, podczas bitwy o Dżenin toczonej w ramach izraelskiej kampanii antyterrorystycznej, że pod gruzami miasta pogrzebano kilkaset palestyńskich ofiar. Podobnie zresztą pisała wówczas cała prasa europejska. Dopiero po paru miesiącach, gdy kłamliwość tych oskarżeń wykazały i ONZ, i organizacje praw człowieka, pismo wycofało się z nich drobną notką. Wcześniej ten sam tygodnik oskarżył żołnierzy izraelskich o gwałcenie palestyńskich kobiet i też wycofał się z tego niechętnie i pod presją.
Hańba Brytanii
Większość członków senatu uniwersytetu w Manchesterze głosowała za przyjęciem rezolucji określającej Izrael mianem państwa rasistowskiego. Wszelka współpraca z Izraelem miała zostać zakazana, podobnie jak działalność organizacji syjonistycznych na uniwersytecie. Na szczęście do przyjęcia uchwały potrzebna jest większość dwóch trzecich głosów, a tej zabrakło. Na tymże uniwersytecie wykłada profesor lingwistyki Mona Baker, która usunęła z rady redakcyjnej fachowego pisma "The Translator", będącego jej własnością, dwoje wybitnych uczonych - doktor Miriam Shlesinger i profesora Gideona Toury - za to jedynie, że są Izraelczykami. Sam pomysł akademickiego bojkotu Izraela powstał właśnie w Wielkiej Brytanii, gdzie pod apelem o bojkot podpisało się 123 naukowców (na świecie 700).
To prawda, pod kontrapelem widnieją nazwiska 7 tys. uczonych z całego świata, w tym z Polski. Gdy jednak w listopadzie premier Blair potępił bojkot, a uniwersytet wszczął opieszale postępowanie wyjaśniające wobec profesor Baker, solidarność z nią wyrazili wszyscy przewodniczący Brytyjskiego Towarzystwa Lingwistycznego od roku 1980. Z kolei prestiżowy miesięcznik brytyjski "Political Geography" odesłał bez otwierania koperty artykuł profesora Orena Yiftachela z izraelskiego Uniwersytetu Ben Guriona, wyjaśniając, że nie przyjmuje prac z Izraela. Nieszczęsny Yiftachel, który ma zresztą poglądy antysyjonistyczne, przez pół roku zabiegał o druk, podkreślając, że tematem artykułu jest krytyka polityki izraelskiej, a współautorem Palestyńczyk. W końcu pismo tekst przyjęło, ale dopiero wówczas, gdy Izraelczyk dopisał fragment, w którym porównuje politykę swego kraju do apartheidu w RPA. Na tej analogii - równie haniebnej, co fałszywej - zasadza się cała ideologia bojkotu. Jedynie wobec RPA taki bojkot był wcześ-niej prowadzony.
Już dość nas ukrzyżowaliście!
Zaraza szerzy się w całej Europie. Synagogi są atakowane w Wielkiej Brytanii i Belgii, ludzi w jarmułkach napadnięto w Niemczech i Austrii. W Irlandii i Austrii kilka hoteli odmówiło przyjęcia izraelskich gości. Gdy berlińskiej ulicy Kinkela władze miejskie postanowiły przywrócić dawną nazwę Żydowska, mieszkańcy zaprotestowali. Do przybyłego na miejsce przewodniczącego gminy żydowskiej krzyczano: "Już dość nas ukrzyżowaliście!". Powracają więc tradycyjne motywy antysemickie. Na rysunku w czołowym włos-kim dzienniku dzieciątko betlejemskie patrzy na izraelski czołg i mówi: "Oni chcą mnie znowu ukrzyżować!".
Na tym tle sytuacja na wschodzie Europy wygląda pocieszająco. Gdy na ubiegłorocznym ONZ-owskim szczycie antyrasistowskim w Durbanie organizacje pozarządowe uchwalały potępienie Izraela jako "państwa rasistowskiego apartheidu", delegacje z byłego bloku sowieckiego wydały kontrdeklarację. Gdy w agendach ONZ dochodzi do głosowania jednostronnych antyizraelskich deklaracji, państwa z naszego regionu z reguły wstrzymują się od głosu, a czasem głosują przeciw. Aktów przemocy też jest niewiele - może dlatego, że i Żydów niewielu.
Na Zachodzie sytuacja jest na tyle poważna, że w kwietniu ubiegłego roku szefowie MSW Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Belgii i Hiszpanii we wspólnym oświadczeniu potępili "falę rasistowskiej przemocy". Słowa "Żydzi" i "antysemityzm" w oświadczeniu jednak nie padły, jedynie dyskretna aluzja do "napięć międzynarodowych na Bliskim Wschodzie" pozwalała się zorientować, o co chodzi. Nie inaczej było rok wcześniej, gdy w oświadczeniu Rady Europy przeciwko "rasizmowi, ksenofobii i nietolerancji" słowo "antysemityzm" też zrazu miało nie paść. Obradujący w Strasburgu delegaci zmienili zdanie dopiero po serii podpaleń synagog we Francji (strasburską też wkrótce zaatakowano). Przystali na kompromis: słowo "antysemityzm" uwzględniono, dodając je do słowa "rasizm" przy co trzecim jego wystąpieniu w tekście.
"Tydzień antysyjonistyczny" w San Diego
Za oceanem nie lepiej. W maju pobito, przy biernej postawie policji, studentów żydowskich manifestujących na uniwersytecie stanowym w San Francisco solidarność z Izraelem. Napastnicy krzyczeli: "Wracajcie do Rosji" i "Hitler powinien był dokończyć roboty". Inny kalifornijski uniwersytet stanowy, w San Diego, sponsoruje doroczny "Tydzień antysyjonistyczny". Na campusach kolportowane są plakaty przedstawiające puszkę ze zdjęciem zabitego palestyńskiego dziecka i podpisem: "Mięso z palestyńskiego dziecka zabitego zgodnie z żydowskim rytuałem religijnym na amerykańskiej licencji". Wybijanie okien w żydowskich budynkach, malowanie na nich swastyk, napaści na mężczyzn w jarmułkach zdarzają się coraz częściej; dochodzi też do podpaleń synagog. Na 50 uniwersytetach, w tym Columbia i Yale, trwa kampania na rzecz bojkotu Izraela. Gdy skrytykował ją rektor Yale profesor Larry Summers, zarzucono mu maccartyzm i dławienie krytycznej myśli. Na uniwersytecie w Ann Arbor w Michigan zorganizowano we wrześniu konferencję, na której stwierdzono, że "rasizm i przemoc są nieodłączną częścią syjonizmu". Gdy ktoś zaproponował, aby zdystansować się od palestyńskiego terroryzmu, odpowiedziano mu: "Nie do nas należy mówienie Palestyńczykom, jak mają walczyć ze złem".
Ofiara agresorem
Krytyka Żydów stała się po II wojnie światowej tabu w reakcji na motywowane antysemityzmem ludobójstwo, z obawy przed antysemityzmem. To tabu odchodzi wraz z tymi, którzy widzieli przyczynę jego powstania. I choć świadczy to o tym, że Europie nie udało się przyswoić lekcji Zagłady, samo odejście tabu należy powitać z zadowoleniem. Nie ma powodu, by o Żydach musiano się wyrażać lepiej niż
- powiedzmy - o Polakach. Upadek tabu wyzwala jednak silną reakcję: jako że nic nie było wolno, teraz można wszystko. Stąd i negowanie Zagłady, i obarczanie Żydów odpowiedzialnością za komunizm, i powrót "Protokołów mędrców Syjonu" z mordem rytualnym do spółki. Przeciętny obywatel może nawet tego wszystkiego nie aprobować, ale na ogół nie protestuje, żywiąc niesłuszne przekonanie, że jemu to w niczym nie zagraża.
Głównym czynnikiem sprzyjającym rozkwitowi nowego antysemityzmu jest konflikt bliskowschodni. Nienawiść do Izrae-la za to, że prozachodni, i za to, że żydowski, pojednała skrajną lewicę i skrajną prawicę, a romantyczna fascynacja Arabami, dokarmiana petrodolarami, dopomogła wielu młodym ludziom zająć stanowisko. Jest oczywiście prawdą, że to byłoby bez znaczenia, gdyby Izraela nie było za co krytykować. W ciągu 55 lat konfliktu strona izraelska także popełniała zbrodnie, a polityka władz bywała arogancka i głupia. To jednak zmasowana propaganda bloku arabsko-muzułmańskiego w ONZ sprawiła, że Izrael z ofiary agresji stał się w oczach świata agresorem. Jedna czwarta wszystkich rezolucji potępiających uchwalonych przez ONZ jest wymierzona w Izrael. Dla reszty świata, gdzie jest Irak trujący gazem własnych obywateli, Sudan tolerujący niewolnictwo, grożąca wojną nuklearną Korea Północna, Chiny okupujące Tybet, Rosja masakrująca Czeczenów czy choćby finansująca terrorystów Arabia Saudyjska, pozostało trzy czwarte. Trzeba uwierzyć, że Izrael to rzeczywiście jądro ciemności, albo nie dać się ogłupić!
Morze kłamstw
Dla ludzi, których w 1967 r. nie było na świecie, istotnie nie jest oczywiste, co robią czołgi izraelskie pod Hebronem. Konflikt bliskowschodni jest skomplikowany i żeby go rozumieć, potrzeba wiedzy o historii i świecie. Można uwierzyć, że Izrael jako jedyny okupuje jakieś terytoria, chyba że się wie, że Maroko okupuje Saharę Hiszpańską, a Indie Kaszmir; że osadnictwo jest nielegalne, chyba że się przypomni kampanię Rady Europy w obronie praw Rosjan w Estonii; że system izraelski to współczesny apart-heid, chyba że się sprawdzi, że Arabowie stanowią 10 proc. posłów Knesetu. Media, które powinny udostępniać wiedzę o genezie i kontekście konfliktu, tego nie robią. Trudno się nawet kogoś czepiać, jeżeli prestiżowy "The New York Times" w kalendarium roku 2002 po saudyjskiej inicjatywie pokojowej, jakby wręcz w odpowiedzi na nią, wymienia izraelską operację wojskową na Zachodnim Brzegu. Zamach terrorystyczny w Netanii, który był jej przyczyną, wypadł bowiem z kalendarium do przypisów. Zginęło w nim 29 osób, więcej niż palestyńskich cywilów podczas wymienionej w kalendarium - i słusznie - bitwy z terrorystami o Dżenin.
Izrael - wbrew nadziejom jego twórców - nie stał się najmoralniejszym państwem, to fakt. Inne znane nam zmartwychwstałe państwo ożywione mesjanistycznym duchem też się zresztą na sobie zawiodło. Obecna antyizraelska kampania niewiele ma jednak wspólnego z rzeczywistymi czy urojonymi przewinami Izraelczyków, więcej z nie przetrawionymi rzeczywistymi winami Europy wobec nich. Trwająca 35 lat kampania propagandy i kłamstwa tych, którzy - gdy nie udało im się zepchnąć Żydów do morza - usiłują przynajmniej zamknąć ich w getcie moralnego potępienia, znajduje w Europie sprzymierzeńców.
Dawid Warszawski
Napad na paryskiego rabina, popierającego zresztą bliskowschodni proces pokojowy, potępili wszyscy - od prezydenta Chiraca po przedstawicielkę OWP we Francji. Tylko w ubiegłym roku kilkanaście synagog zostało we Francji zaatakowanych, kilka spłonęło. Nic więc dziwnego, że emigracja Żydów francuskich do Izraela w 2002 r. podwoiła się w porównaniu z rokiem poprzednim. Emigranci, na przykład młode dziewczyny, z którymi rozmawiałem w ośrodku adaptacyjnym w Aszkelonie, zgodnie stwierdzają, że głównym powodem ich decyzji jest antysemityzm. - Do synagogi w pojedynkę już nie chodziliśmy, zaczepki na ulicy były zbyt brutalne - powiedziała mi 19-letnia Sophie. - A najgorsze, że nikt nie reaguje. Nikt nie udzieli pomocy.
![_](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1052/86.jpg)
Krwawy sen o Palestynie
Problemem jest nie tylko przemoc fizyczna, której sprawcami są z reguły młodzi francuscy Arabowie (ambasador francuski w USA tłumaczył mi zresztą, że jest to dowodów na to, że "Francja z tym nie ma nic wspólnego"!). W wydawnictwie Flammarion ukazała się właśnie powieść Randy Ghazi "Śnić o Palestynie". Au-torka, 15-letnia Palestynka urodzona i mieszkająca we Włoszech, opisuje w niej, jak sobie wyobraża życie swoich rówieśników pod izraelską okupacją. Jej bohaterowie, opisani z bezkrytycznym podziwem, tworzą grupę terrorystów samobójców, gdyż - jak mówi jeden z nich - "Żydzi są przeklęci, wszystkich Izraelczyków trzeba zabić". Gdy jeden z nich wysadza się w powietrze, zabijając pięciu niewiele od siebie starszych izraelskich żołnierzy, inny mówi z żalem: "Jesteś dzielny, Gamal, będziemy za tobą tęsknić Ale dlaczego wysadziłeś swe życie w powietrze, by zabić pięciu żołnierzy? Mogłeś ich zabić setki". Powieść ukazała się w serii dla młodzieży, przygotowywane są przekłady na inne języki.
W grudniu zeszłego roku uniwersytet Paris VII wezwał uczelnie Unii Europejskiej do bojkotu Izraela w proteście przeciwko polityce izraelskiej na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Niedawno w obliczu zdecydowanej reakcji opinii publicznej - pod listem przeciwko bojkotowi podpisało się 20 tys. osób, a pod paryskim ratuszem odbyła się kilkusetosobowa demonstracja - uniwersytet się z tych planów wycofał. Nastroje we Francji pozostają jednak wrogie wobec Izraela. Tygodnik "Le Nouvel Observateur" napisał w kwietniu, podczas bitwy o Dżenin toczonej w ramach izraelskiej kampanii antyterrorystycznej, że pod gruzami miasta pogrzebano kilkaset palestyńskich ofiar. Podobnie zresztą pisała wówczas cała prasa europejska. Dopiero po paru miesiącach, gdy kłamliwość tych oskarżeń wykazały i ONZ, i organizacje praw człowieka, pismo wycofało się z nich drobną notką. Wcześniej ten sam tygodnik oskarżył żołnierzy izraelskich o gwałcenie palestyńskich kobiet i też wycofał się z tego niechętnie i pod presją.
Hańba Brytanii
Większość członków senatu uniwersytetu w Manchesterze głosowała za przyjęciem rezolucji określającej Izrael mianem państwa rasistowskiego. Wszelka współpraca z Izraelem miała zostać zakazana, podobnie jak działalność organizacji syjonistycznych na uniwersytecie. Na szczęście do przyjęcia uchwały potrzebna jest większość dwóch trzecich głosów, a tej zabrakło. Na tymże uniwersytecie wykłada profesor lingwistyki Mona Baker, która usunęła z rady redakcyjnej fachowego pisma "The Translator", będącego jej własnością, dwoje wybitnych uczonych - doktor Miriam Shlesinger i profesora Gideona Toury - za to jedynie, że są Izraelczykami. Sam pomysł akademickiego bojkotu Izraela powstał właśnie w Wielkiej Brytanii, gdzie pod apelem o bojkot podpisało się 123 naukowców (na świecie 700).
To prawda, pod kontrapelem widnieją nazwiska 7 tys. uczonych z całego świata, w tym z Polski. Gdy jednak w listopadzie premier Blair potępił bojkot, a uniwersytet wszczął opieszale postępowanie wyjaśniające wobec profesor Baker, solidarność z nią wyrazili wszyscy przewodniczący Brytyjskiego Towarzystwa Lingwistycznego od roku 1980. Z kolei prestiżowy miesięcznik brytyjski "Political Geography" odesłał bez otwierania koperty artykuł profesora Orena Yiftachela z izraelskiego Uniwersytetu Ben Guriona, wyjaśniając, że nie przyjmuje prac z Izraela. Nieszczęsny Yiftachel, który ma zresztą poglądy antysyjonistyczne, przez pół roku zabiegał o druk, podkreślając, że tematem artykułu jest krytyka polityki izraelskiej, a współautorem Palestyńczyk. W końcu pismo tekst przyjęło, ale dopiero wówczas, gdy Izraelczyk dopisał fragment, w którym porównuje politykę swego kraju do apartheidu w RPA. Na tej analogii - równie haniebnej, co fałszywej - zasadza się cała ideologia bojkotu. Jedynie wobec RPA taki bojkot był wcześ-niej prowadzony.
Już dość nas ukrzyżowaliście!
Zaraza szerzy się w całej Europie. Synagogi są atakowane w Wielkiej Brytanii i Belgii, ludzi w jarmułkach napadnięto w Niemczech i Austrii. W Irlandii i Austrii kilka hoteli odmówiło przyjęcia izraelskich gości. Gdy berlińskiej ulicy Kinkela władze miejskie postanowiły przywrócić dawną nazwę Żydowska, mieszkańcy zaprotestowali. Do przybyłego na miejsce przewodniczącego gminy żydowskiej krzyczano: "Już dość nas ukrzyżowaliście!". Powracają więc tradycyjne motywy antysemickie. Na rysunku w czołowym włos-kim dzienniku dzieciątko betlejemskie patrzy na izraelski czołg i mówi: "Oni chcą mnie znowu ukrzyżować!".
Na tym tle sytuacja na wschodzie Europy wygląda pocieszająco. Gdy na ubiegłorocznym ONZ-owskim szczycie antyrasistowskim w Durbanie organizacje pozarządowe uchwalały potępienie Izraela jako "państwa rasistowskiego apartheidu", delegacje z byłego bloku sowieckiego wydały kontrdeklarację. Gdy w agendach ONZ dochodzi do głosowania jednostronnych antyizraelskich deklaracji, państwa z naszego regionu z reguły wstrzymują się od głosu, a czasem głosują przeciw. Aktów przemocy też jest niewiele - może dlatego, że i Żydów niewielu.
Na Zachodzie sytuacja jest na tyle poważna, że w kwietniu ubiegłego roku szefowie MSW Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Belgii i Hiszpanii we wspólnym oświadczeniu potępili "falę rasistowskiej przemocy". Słowa "Żydzi" i "antysemityzm" w oświadczeniu jednak nie padły, jedynie dyskretna aluzja do "napięć międzynarodowych na Bliskim Wschodzie" pozwalała się zorientować, o co chodzi. Nie inaczej było rok wcześniej, gdy w oświadczeniu Rady Europy przeciwko "rasizmowi, ksenofobii i nietolerancji" słowo "antysemityzm" też zrazu miało nie paść. Obradujący w Strasburgu delegaci zmienili zdanie dopiero po serii podpaleń synagog we Francji (strasburską też wkrótce zaatakowano). Przystali na kompromis: słowo "antysemityzm" uwzględniono, dodając je do słowa "rasizm" przy co trzecim jego wystąpieniu w tekście.
"Tydzień antysyjonistyczny" w San Diego
Za oceanem nie lepiej. W maju pobito, przy biernej postawie policji, studentów żydowskich manifestujących na uniwersytecie stanowym w San Francisco solidarność z Izraelem. Napastnicy krzyczeli: "Wracajcie do Rosji" i "Hitler powinien był dokończyć roboty". Inny kalifornijski uniwersytet stanowy, w San Diego, sponsoruje doroczny "Tydzień antysyjonistyczny". Na campusach kolportowane są plakaty przedstawiające puszkę ze zdjęciem zabitego palestyńskiego dziecka i podpisem: "Mięso z palestyńskiego dziecka zabitego zgodnie z żydowskim rytuałem religijnym na amerykańskiej licencji". Wybijanie okien w żydowskich budynkach, malowanie na nich swastyk, napaści na mężczyzn w jarmułkach zdarzają się coraz częściej; dochodzi też do podpaleń synagog. Na 50 uniwersytetach, w tym Columbia i Yale, trwa kampania na rzecz bojkotu Izraela. Gdy skrytykował ją rektor Yale profesor Larry Summers, zarzucono mu maccartyzm i dławienie krytycznej myśli. Na uniwersytecie w Ann Arbor w Michigan zorganizowano we wrześniu konferencję, na której stwierdzono, że "rasizm i przemoc są nieodłączną częścią syjonizmu". Gdy ktoś zaproponował, aby zdystansować się od palestyńskiego terroryzmu, odpowiedziano mu: "Nie do nas należy mówienie Palestyńczykom, jak mają walczyć ze złem".
Ofiara agresorem
Krytyka Żydów stała się po II wojnie światowej tabu w reakcji na motywowane antysemityzmem ludobójstwo, z obawy przed antysemityzmem. To tabu odchodzi wraz z tymi, którzy widzieli przyczynę jego powstania. I choć świadczy to o tym, że Europie nie udało się przyswoić lekcji Zagłady, samo odejście tabu należy powitać z zadowoleniem. Nie ma powodu, by o Żydach musiano się wyrażać lepiej niż
- powiedzmy - o Polakach. Upadek tabu wyzwala jednak silną reakcję: jako że nic nie było wolno, teraz można wszystko. Stąd i negowanie Zagłady, i obarczanie Żydów odpowiedzialnością za komunizm, i powrót "Protokołów mędrców Syjonu" z mordem rytualnym do spółki. Przeciętny obywatel może nawet tego wszystkiego nie aprobować, ale na ogół nie protestuje, żywiąc niesłuszne przekonanie, że jemu to w niczym nie zagraża.
Głównym czynnikiem sprzyjającym rozkwitowi nowego antysemityzmu jest konflikt bliskowschodni. Nienawiść do Izrae-la za to, że prozachodni, i za to, że żydowski, pojednała skrajną lewicę i skrajną prawicę, a romantyczna fascynacja Arabami, dokarmiana petrodolarami, dopomogła wielu młodym ludziom zająć stanowisko. Jest oczywiście prawdą, że to byłoby bez znaczenia, gdyby Izraela nie było za co krytykować. W ciągu 55 lat konfliktu strona izraelska także popełniała zbrodnie, a polityka władz bywała arogancka i głupia. To jednak zmasowana propaganda bloku arabsko-muzułmańskiego w ONZ sprawiła, że Izrael z ofiary agresji stał się w oczach świata agresorem. Jedna czwarta wszystkich rezolucji potępiających uchwalonych przez ONZ jest wymierzona w Izrael. Dla reszty świata, gdzie jest Irak trujący gazem własnych obywateli, Sudan tolerujący niewolnictwo, grożąca wojną nuklearną Korea Północna, Chiny okupujące Tybet, Rosja masakrująca Czeczenów czy choćby finansująca terrorystów Arabia Saudyjska, pozostało trzy czwarte. Trzeba uwierzyć, że Izrael to rzeczywiście jądro ciemności, albo nie dać się ogłupić!
Morze kłamstw
Dla ludzi, których w 1967 r. nie było na świecie, istotnie nie jest oczywiste, co robią czołgi izraelskie pod Hebronem. Konflikt bliskowschodni jest skomplikowany i żeby go rozumieć, potrzeba wiedzy o historii i świecie. Można uwierzyć, że Izrael jako jedyny okupuje jakieś terytoria, chyba że się wie, że Maroko okupuje Saharę Hiszpańską, a Indie Kaszmir; że osadnictwo jest nielegalne, chyba że się przypomni kampanię Rady Europy w obronie praw Rosjan w Estonii; że system izraelski to współczesny apart-heid, chyba że się sprawdzi, że Arabowie stanowią 10 proc. posłów Knesetu. Media, które powinny udostępniać wiedzę o genezie i kontekście konfliktu, tego nie robią. Trudno się nawet kogoś czepiać, jeżeli prestiżowy "The New York Times" w kalendarium roku 2002 po saudyjskiej inicjatywie pokojowej, jakby wręcz w odpowiedzi na nią, wymienia izraelską operację wojskową na Zachodnim Brzegu. Zamach terrorystyczny w Netanii, który był jej przyczyną, wypadł bowiem z kalendarium do przypisów. Zginęło w nim 29 osób, więcej niż palestyńskich cywilów podczas wymienionej w kalendarium - i słusznie - bitwy z terrorystami o Dżenin.
Izrael - wbrew nadziejom jego twórców - nie stał się najmoralniejszym państwem, to fakt. Inne znane nam zmartwychwstałe państwo ożywione mesjanistycznym duchem też się zresztą na sobie zawiodło. Obecna antyizraelska kampania niewiele ma jednak wspólnego z rzeczywistymi czy urojonymi przewinami Izraelczyków, więcej z nie przetrawionymi rzeczywistymi winami Europy wobec nich. Trwająca 35 lat kampania propagandy i kłamstwa tych, którzy - gdy nie udało im się zepchnąć Żydów do morza - usiłują przynajmniej zamknąć ich w getcie moralnego potępienia, znajduje w Europie sprzymierzeńców.
Dawid Warszawski
Więcej możesz przeczytać w 4/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.