Rozmowa z MADELEINE ALBRIGHT, byłą sekretarz stanu USA
Nathan Gardels: Jak to możliwe, że od października 2000 r., kiedy była pani w Phenianie i rozmawiała z Kim Dzong Ilem, doszło do ostrej konfrontacji między Ameryką a Koreą Północną, która grozi wyprodukowaniem kolejnych bomb atomowych?
Madeleine Albright: Wkrótce po objęciu władzy przez administrację Busha do Waszyngtonu przybył Kim De Dzung, prezydent Korei Południowej, by uzyskać poparcie jego "słonecznej polityki" zaangażowania wobec Korei Północnej. Niestety, w czasie tej wizyty Powell oświadczył, że nowa administracja zamierza zrewidować dotychczasową politykę USA wobec Korei Północnej. Administracja Busha popełniła błąd, nie kontynuując podjętych przez nas działań, ale obecny kryzys wywołał przede wszystkim Kim Dzong Il.
- Dlaczego nie mielibyśmy podpisać paktu o nieagresji z Koreą Północną?
- Gdy w październiku 2000 r. przybył do nas marszałek Jo Myong Rok, by zaprosić prezydenta Clintona do Korei Północnej, wydaliśmy komunikat, że USA i Korea Północna nie żywią wobec siebie wrogich zamiarów. Jak rozumiem, Korea Południowa sugeruje, że potwierdzenie tego tzw. porozumienia Albright - Jo byłoby wielkim krokiem na drodze do przezwyciężenia kryzysu. Uważam, że nie ma powodu, by Stany Zjednoczone nie powtórzyły, że nie żywią wobec Korei Północnej wrogich zamiarów, jeśli ona nie żywi takich zamiarów wobec nas.
- Czy celem zabiegów dyplomatycznych jest powrót do tego rodzaju formalnego oświadczenia o nieagresji jako podstawy dalszego porozumienia?
- Tak. Dialog nie oznacza polityki ustępstw. Nie można oczekiwać, by druga strona, bez względu na to, kim jest, wiedziała, czego się od niej chce, jeśli jasno się jej tego nie powie. Musimy żądać od Korei Północnej zdemontowania urządzeń do produkcji wzbogaconego uranu i zaniechania realizacji programu atomowego. Teraz jednak, gdy Korea Północna nadużyła zaufania USA, ważne jest, by wykroczyć poza porozumienie ramowe [o pomocy dla Korei Północnej ze strony USA i jej sojuszników, polegającej na dostawach energii w zamian za odstąpienie od realizacji programu atomowego - przyp. red.] i zawrzeć porozumienie umożliwiające przeprowadzanie w tym kraju dociekliwych inspekcji i sprawdzanie, czy rzeczywiście Koreańczycy z północy zrezygnowali z programu atomowego. Jak oznajmił sekretarz stanu Colin Powell, administracja Busha nie da się po raz drugi wprowadzić w błąd.
- Jest pani jedynym zachodnim politykiem, który spędził na rozmowach z Kim Dzong Ilem tak dużo czasu. Margaret Thatcher powiedziała kiedyś o Michaile Gorbaczowie, że mogłaby z nim zrobić interes. Czy Stany Zjednoczone mogłyby zrobić interes z Kimem?
- Gorbaczow był reformatorem zmieniającym system komunistyczny w Związku Radzieckim. Nic nie wskazuje na to, że Kim Dzong Il robi to samo. Powiedziałabym raczej, że nie ma powodu, by nie prowadzić z nim dialogu. Rozmawialiśmy przecież ze Stalinem i Mao.
Nie mam wobec Kima żadnych złudzeń. Wychowano go i wykształcono w zamkniętym systemie marksistowskim. On wierzy we własną propagandę, żyje w absolutnie nierzeczywistym świecie, w którym - jak wcześniej jego ojcu - wznosi mu się pomniki. Każdy Koreańczyk z północy nosi w klapie znaczek z jego podobizną. To jest megakult jednostki. Pertraktując z Kim Dzong Ilem, zorientowałam się jednak, że pod brawurą ukrywa on świadomość, iż północnokoreańska gospodarka jest totalnie niewydolna. Mimo że publicznie obwinia o nieurodzaj pogodę, wie, że obowiązujący w Korei Północnej system ekonomiczny nie ma szans funkcjonować efektywnie. Powiedział mi, że poszukuje dla swojego kraju innego modelu gospodarki, że interesuje go model szwedzki. Doprawdy, śmieszne oświadczenie. Kim żyje w izolacji, ale nie jest niedoinformowany. Ogląda CNN, ma komputery. Tkwiąc w swym światku, wie, co dzieje się na świecie, nawet jeśli przeinacza informacje.
- Co stałoby się w Azji Wschodniej, gdyby nie udało się poskromić nuklearnego apetytu Korei Północnej?
- Przez ostatnie 40 lat Ameryka starała się nie dopuścić do wyścigu zbrojeń w Azji. To z tego powodu nasze wojska stacjonują w Korei Południowej. Otworzyliśmy ochronny parasol nad Japonią, by nie dopuścić do jej remilitaryzacji. Mimo że uznajemy wzrost znaczenia Chin jako potęgi regionalnej i światowej, to nie chcemy, by stały się one policjantem Azji. Nie kontrolowana Korea Północna wywoła wyścig zbrojeń, gdyż zjednoczona w końcu Korea, która będzie dysponowała bronią jądrową, zmusi wojska amerykańskie do wycofania się z tego kraju, co z kolei zmusi Japonię do zdobycia broni jądrowej. To zaś sprowokuje Chiny, jako głównego gwaranta bezpieczeństwa w Azji, do odgrywania tam większej niż dotychczas roli militarnej. Krótko mówiąc, we wschodniej Azji zostanie zniszczona równowaga sił, w której utrzymaniu Stany Zjednoczone odgrywają zasadniczą rolę, zapewniając stabilność i pomyślny rozwój regionu. Kim Dzong Il jest kamykiem, który uruchomi we wschodniej Azji lawinę, tak jak Irak na Bliskim Wschodzie.
- Clinton wyznał ostatnio, że na liście zagrożeń dla Stanów Zjednoczonych, jaką przedstawił na pożegnalnym spotkaniu prezydentowi George'owi Bushowi, Osama bin Laden był niemal na szczycie, a tuż po nim Korea Północna, podczas gdy Irak umieszczono na dole. Czy Korea Północna stanowi dla nas większe zagrożenie niż Irak?
- Zagrożenie ze strony Korei Północnej wydaje się bliższe. Za rządów Clintona uważaliśmy ten kraj za niebezpieczny, a jego obecne poczynania czynią go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Już teraz ma on prymitywną bombę czy bomby atomowe i pociski odrzutowe średniego zasięgu. Jeśli wykorzysta pręty paliwowe w elektrowni atomowej w Jongbion, to w ciągu kilku lat będzie w stanie wyprodukować co najmniej 50 bomb atomowych i będzie się zdolny zaopatrywać w materiał rozszczepialny oraz pociski odrzutowe. A kraj ten - nieobliczalny, wręcz szaleńczy - jest nieprzyjaźnie nastawiony do wszystkich.
Wiemy, że Korea Północna ma bezwzględnego dyktatora, potencjał nuklearny i milionową armię. Mimo inspekcji przeprowadzanych w Iraku nie wiemy, jaką bronią dysponuje Saddam. Uznaję wszystkie powody, dla których prezydent Bush chce zmiany władz w Iraku, ale dlaczego robić to teraz, w obliczu innych zagrożeń?
Uwierzyłam w prawdziwość słów prezydenta Busha, gdy oświadczył, że al Kaida i Osama bin Laden to jego cele priorytetowe, ale teraz na pierwsze miejsce wysunął się Irak. Najwyraźniej w sprawie priorytetów panuje zamęt. Jak się zdaje, prezydent zmienił dotychczasową hierarchię celów, za najwyższy uznając Irak, a nie al Kaidę i Koreę Północną, choć przewyższają one reżim Saddama stopniem gotowości bojowej. Czuję się zmuszona wyrazić zaskoczenie, że w naszej polityce zagranicznej nie bierze się już pod uwagę możliwości interwencji wojskowej w Korei Północnej. Nie uważam, by udało się rozwiązać kryzys koreański środkami militarnymi, ale jako sekretarz stanu nauczyłam się, że nie powinno się wykluczać żadnej opcji.
Madeleine Albright: Wkrótce po objęciu władzy przez administrację Busha do Waszyngtonu przybył Kim De Dzung, prezydent Korei Południowej, by uzyskać poparcie jego "słonecznej polityki" zaangażowania wobec Korei Północnej. Niestety, w czasie tej wizyty Powell oświadczył, że nowa administracja zamierza zrewidować dotychczasową politykę USA wobec Korei Północnej. Administracja Busha popełniła błąd, nie kontynuując podjętych przez nas działań, ale obecny kryzys wywołał przede wszystkim Kim Dzong Il.
- Dlaczego nie mielibyśmy podpisać paktu o nieagresji z Koreą Północną?
- Gdy w październiku 2000 r. przybył do nas marszałek Jo Myong Rok, by zaprosić prezydenta Clintona do Korei Północnej, wydaliśmy komunikat, że USA i Korea Północna nie żywią wobec siebie wrogich zamiarów. Jak rozumiem, Korea Południowa sugeruje, że potwierdzenie tego tzw. porozumienia Albright - Jo byłoby wielkim krokiem na drodze do przezwyciężenia kryzysu. Uważam, że nie ma powodu, by Stany Zjednoczone nie powtórzyły, że nie żywią wobec Korei Północnej wrogich zamiarów, jeśli ona nie żywi takich zamiarów wobec nas.
- Czy celem zabiegów dyplomatycznych jest powrót do tego rodzaju formalnego oświadczenia o nieagresji jako podstawy dalszego porozumienia?
- Tak. Dialog nie oznacza polityki ustępstw. Nie można oczekiwać, by druga strona, bez względu na to, kim jest, wiedziała, czego się od niej chce, jeśli jasno się jej tego nie powie. Musimy żądać od Korei Północnej zdemontowania urządzeń do produkcji wzbogaconego uranu i zaniechania realizacji programu atomowego. Teraz jednak, gdy Korea Północna nadużyła zaufania USA, ważne jest, by wykroczyć poza porozumienie ramowe [o pomocy dla Korei Północnej ze strony USA i jej sojuszników, polegającej na dostawach energii w zamian za odstąpienie od realizacji programu atomowego - przyp. red.] i zawrzeć porozumienie umożliwiające przeprowadzanie w tym kraju dociekliwych inspekcji i sprawdzanie, czy rzeczywiście Koreańczycy z północy zrezygnowali z programu atomowego. Jak oznajmił sekretarz stanu Colin Powell, administracja Busha nie da się po raz drugi wprowadzić w błąd.
- Jest pani jedynym zachodnim politykiem, który spędził na rozmowach z Kim Dzong Ilem tak dużo czasu. Margaret Thatcher powiedziała kiedyś o Michaile Gorbaczowie, że mogłaby z nim zrobić interes. Czy Stany Zjednoczone mogłyby zrobić interes z Kimem?
- Gorbaczow był reformatorem zmieniającym system komunistyczny w Związku Radzieckim. Nic nie wskazuje na to, że Kim Dzong Il robi to samo. Powiedziałabym raczej, że nie ma powodu, by nie prowadzić z nim dialogu. Rozmawialiśmy przecież ze Stalinem i Mao.
Nie mam wobec Kima żadnych złudzeń. Wychowano go i wykształcono w zamkniętym systemie marksistowskim. On wierzy we własną propagandę, żyje w absolutnie nierzeczywistym świecie, w którym - jak wcześniej jego ojcu - wznosi mu się pomniki. Każdy Koreańczyk z północy nosi w klapie znaczek z jego podobizną. To jest megakult jednostki. Pertraktując z Kim Dzong Ilem, zorientowałam się jednak, że pod brawurą ukrywa on świadomość, iż północnokoreańska gospodarka jest totalnie niewydolna. Mimo że publicznie obwinia o nieurodzaj pogodę, wie, że obowiązujący w Korei Północnej system ekonomiczny nie ma szans funkcjonować efektywnie. Powiedział mi, że poszukuje dla swojego kraju innego modelu gospodarki, że interesuje go model szwedzki. Doprawdy, śmieszne oświadczenie. Kim żyje w izolacji, ale nie jest niedoinformowany. Ogląda CNN, ma komputery. Tkwiąc w swym światku, wie, co dzieje się na świecie, nawet jeśli przeinacza informacje.
- Co stałoby się w Azji Wschodniej, gdyby nie udało się poskromić nuklearnego apetytu Korei Północnej?
- Przez ostatnie 40 lat Ameryka starała się nie dopuścić do wyścigu zbrojeń w Azji. To z tego powodu nasze wojska stacjonują w Korei Południowej. Otworzyliśmy ochronny parasol nad Japonią, by nie dopuścić do jej remilitaryzacji. Mimo że uznajemy wzrost znaczenia Chin jako potęgi regionalnej i światowej, to nie chcemy, by stały się one policjantem Azji. Nie kontrolowana Korea Północna wywoła wyścig zbrojeń, gdyż zjednoczona w końcu Korea, która będzie dysponowała bronią jądrową, zmusi wojska amerykańskie do wycofania się z tego kraju, co z kolei zmusi Japonię do zdobycia broni jądrowej. To zaś sprowokuje Chiny, jako głównego gwaranta bezpieczeństwa w Azji, do odgrywania tam większej niż dotychczas roli militarnej. Krótko mówiąc, we wschodniej Azji zostanie zniszczona równowaga sił, w której utrzymaniu Stany Zjednoczone odgrywają zasadniczą rolę, zapewniając stabilność i pomyślny rozwój regionu. Kim Dzong Il jest kamykiem, który uruchomi we wschodniej Azji lawinę, tak jak Irak na Bliskim Wschodzie.
- Clinton wyznał ostatnio, że na liście zagrożeń dla Stanów Zjednoczonych, jaką przedstawił na pożegnalnym spotkaniu prezydentowi George'owi Bushowi, Osama bin Laden był niemal na szczycie, a tuż po nim Korea Północna, podczas gdy Irak umieszczono na dole. Czy Korea Północna stanowi dla nas większe zagrożenie niż Irak?
- Zagrożenie ze strony Korei Północnej wydaje się bliższe. Za rządów Clintona uważaliśmy ten kraj za niebezpieczny, a jego obecne poczynania czynią go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Już teraz ma on prymitywną bombę czy bomby atomowe i pociski odrzutowe średniego zasięgu. Jeśli wykorzysta pręty paliwowe w elektrowni atomowej w Jongbion, to w ciągu kilku lat będzie w stanie wyprodukować co najmniej 50 bomb atomowych i będzie się zdolny zaopatrywać w materiał rozszczepialny oraz pociski odrzutowe. A kraj ten - nieobliczalny, wręcz szaleńczy - jest nieprzyjaźnie nastawiony do wszystkich.
Wiemy, że Korea Północna ma bezwzględnego dyktatora, potencjał nuklearny i milionową armię. Mimo inspekcji przeprowadzanych w Iraku nie wiemy, jaką bronią dysponuje Saddam. Uznaję wszystkie powody, dla których prezydent Bush chce zmiany władz w Iraku, ale dlaczego robić to teraz, w obliczu innych zagrożeń?
Uwierzyłam w prawdziwość słów prezydenta Busha, gdy oświadczył, że al Kaida i Osama bin Laden to jego cele priorytetowe, ale teraz na pierwsze miejsce wysunął się Irak. Najwyraźniej w sprawie priorytetów panuje zamęt. Jak się zdaje, prezydent zmienił dotychczasową hierarchię celów, za najwyższy uznając Irak, a nie al Kaidę i Koreę Północną, choć przewyższają one reżim Saddama stopniem gotowości bojowej. Czuję się zmuszona wyrazić zaskoczenie, że w naszej polityce zagranicznej nie bierze się już pod uwagę możliwości interwencji wojskowej w Korei Północnej. Nie uważam, by udało się rozwiązać kryzys koreański środkami militarnymi, ale jako sekretarz stanu nauczyłam się, że nie powinno się wykluczać żadnej opcji.
Więcej możesz przeczytać w 4/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.