W naszym mięsnym, tym przy rondzie, uwija się kilka ekspedientek, małych i zwinnych jak wiewiórki, a wokół pachnie śmiercią, jak to w mięsnym. I tłoczą się ochłapy zwłok naszych sióstr i braci. W kolejce baby mięsne lamentują: „Młodzi nie będą mieć emerytury, a tu związki partnerskie i związki... To nie mogą u notariusza?”. „A szpitale bankrutują, chorzy nie mają ratunku”. Trzecia: „A świętemu radiu koncesji nie dali...” Za mną stoi młody, twarz, ubranie, słuchawka w uchu, od razu wiem, że z mego myślenia on też wie, i uśmiecha się do mnie znacząco na to gadanie, a ja kiwam mu głową, tak. My też mięsożerni, a jednak odmienni, my salon, a tam antysalon i artyści, którzy grają na flecie dla mas smoleńskich, zamożni ci od fletu, ale występują jako trybuni ludu biednego, zhańbionego i wyszydzanego, jak teraz szydzę.
A ja myk do sklepiku obok. Pani Malina czytuje „Nasz Dziennik”, ale memu synkowi zawsze da cukierka, co rujnuje mu białe pałace zębów. Pytam o jakiś ser ze smakiem, choćby tylżycki. Ona grzecznie, ale stanowczo: „O ser tak ostry jak tylżycki to nikt u nas nigdy nie poprosi...”. Myślę: prawdziwy Polak nie zje ostrego sera, istota polskości to prośba o ser, ale łagodny. Kraj, gdzie nawet poczciwy tylżycki uchodzi za ostry. Jak przekłada się ta łagodność na dusze nasze? Skąd więc w internecie ten zbiornik nienawiści, zbiornik gigant? W sprawie sera biegnę do całodobowego, pachnie tam zawsze całą dobą. Ten tłumek to budowlańcy, przybyli tu się krzepić, a do stolicy przyjechali z jakiegoś biednego kraju naszej prowincji. To nie nowa generacja robotników w kombinezonach, którzy na plac budowy zajeżdżają swoimi wozami. W surowych obliczach goreją im oczy, kiedy proszą o wódkę żołądkową. A w całodobowym też tylko łagodne. W finale do prasowego, gdzie gęsto siedzą pisma jak kolorowe ptaki. Wiele osobliwości. Pani prasowa skarży się, że już nie panuje nad wędrówkami ludów z pisma do pisma, zostają jej tylko puste skorupy, jak teraz „Uważam Rze”. „Za to – mówi – sprzedaje się nowe »Od Rzeczy«. Szybko poprawiam: »Do Rzeczy«”. „A niech będzie – macha ręką. – I »Rzeczpospolitej« nagle już nikt nie chce. Jak się w tym połapać, ile zamawiać?”. Ma do tego stosunek czysto praktyczny. Sięgam po nowy numer „W Sieci”. Na okładce prezes, człowiek szlachetny, czy te oczy mogą kłamać? A na wysokim bloku na płachcie reklamy wybrzuszanej przez wiatr historii widnieje to samo oblicze prezesa, tylko podpis głosi „Dzień świra”. To reklama „Newsweeka”.
Tydzień temu za to premier był na okładce „W Sieci”, oblicze po torturach grafików komputerowych, ileż podłego zła, oczy – lodowe sztylety. Ależ ja widziałem te oczy wczoraj w Łomiankach! Tam na dzikich polach wyrosły z dnia na dzień bezkresne hale handlowe. Taki Auchan mógłby stanąć pod Paryżem. Obok sploty nowych dróg. To owa Polska, która się nie rozwija. W stercie gazet znowu są zbrodnicze oczy Tuska, to jakaś „Gazeta Warszawska” przytulona do „Wyborczej”. Już przy kasie deliberuję, ja takie same oczy pamiętam sprzed wielu lat. To ślepia doktora Mengele! Nie znałem ich osobiście, ale odbijały się w spojrzeniu Niny, która nosiła w sobie wzrok bestii od czasu, gdy jako dziewczynka mieszkała w Auschwitz. (Pochodziła z Polski, ocalona pojechała do Szwecji. W latach 90. miała w suterenie norkę antykwariatu w Sztokholmie, tuż obok instytutu, którym kierowałem).
A w „Warszawskiej” strzykawka w ręku premiera. Tytuł: „Doktor Tusk. Już nikt nie będzie wolnym człowiekiem. Masz dzieci?! Koniecznie przeczytaj ”. W piśmie roi się od Żydów, ale to podłe stworzenia. Jakiś lead pod tekstem woła: „Niezwykle tolerancyjny musi być naród w przeważającej mierze katolicki, wybierający prezydenta mającego żydowskich przodków, syna rabina na ministra, wnuka żołnierza Wehrmachtu na premiera, oddający w większości głos na partię kierowaną przez mniejszości narodowe”.
Pisma „W Sieci” i „Warszawską” dzielą mile, ale łączą te oczy, nie tylko oczy, niestety. Co to za państwo, które pozwala, by w roku 2013 sprzedawano w Auchan polski faszyzm tylko za 2 zł i 90 gr...
A ja myk do sklepiku obok. Pani Malina czytuje „Nasz Dziennik”, ale memu synkowi zawsze da cukierka, co rujnuje mu białe pałace zębów. Pytam o jakiś ser ze smakiem, choćby tylżycki. Ona grzecznie, ale stanowczo: „O ser tak ostry jak tylżycki to nikt u nas nigdy nie poprosi...”. Myślę: prawdziwy Polak nie zje ostrego sera, istota polskości to prośba o ser, ale łagodny. Kraj, gdzie nawet poczciwy tylżycki uchodzi za ostry. Jak przekłada się ta łagodność na dusze nasze? Skąd więc w internecie ten zbiornik nienawiści, zbiornik gigant? W sprawie sera biegnę do całodobowego, pachnie tam zawsze całą dobą. Ten tłumek to budowlańcy, przybyli tu się krzepić, a do stolicy przyjechali z jakiegoś biednego kraju naszej prowincji. To nie nowa generacja robotników w kombinezonach, którzy na plac budowy zajeżdżają swoimi wozami. W surowych obliczach goreją im oczy, kiedy proszą o wódkę żołądkową. A w całodobowym też tylko łagodne. W finale do prasowego, gdzie gęsto siedzą pisma jak kolorowe ptaki. Wiele osobliwości. Pani prasowa skarży się, że już nie panuje nad wędrówkami ludów z pisma do pisma, zostają jej tylko puste skorupy, jak teraz „Uważam Rze”. „Za to – mówi – sprzedaje się nowe »Od Rzeczy«. Szybko poprawiam: »Do Rzeczy«”. „A niech będzie – macha ręką. – I »Rzeczpospolitej« nagle już nikt nie chce. Jak się w tym połapać, ile zamawiać?”. Ma do tego stosunek czysto praktyczny. Sięgam po nowy numer „W Sieci”. Na okładce prezes, człowiek szlachetny, czy te oczy mogą kłamać? A na wysokim bloku na płachcie reklamy wybrzuszanej przez wiatr historii widnieje to samo oblicze prezesa, tylko podpis głosi „Dzień świra”. To reklama „Newsweeka”.
Tydzień temu za to premier był na okładce „W Sieci”, oblicze po torturach grafików komputerowych, ileż podłego zła, oczy – lodowe sztylety. Ależ ja widziałem te oczy wczoraj w Łomiankach! Tam na dzikich polach wyrosły z dnia na dzień bezkresne hale handlowe. Taki Auchan mógłby stanąć pod Paryżem. Obok sploty nowych dróg. To owa Polska, która się nie rozwija. W stercie gazet znowu są zbrodnicze oczy Tuska, to jakaś „Gazeta Warszawska” przytulona do „Wyborczej”. Już przy kasie deliberuję, ja takie same oczy pamiętam sprzed wielu lat. To ślepia doktora Mengele! Nie znałem ich osobiście, ale odbijały się w spojrzeniu Niny, która nosiła w sobie wzrok bestii od czasu, gdy jako dziewczynka mieszkała w Auschwitz. (Pochodziła z Polski, ocalona pojechała do Szwecji. W latach 90. miała w suterenie norkę antykwariatu w Sztokholmie, tuż obok instytutu, którym kierowałem).
A w „Warszawskiej” strzykawka w ręku premiera. Tytuł: „Doktor Tusk. Już nikt nie będzie wolnym człowiekiem. Masz dzieci?! Koniecznie przeczytaj ”. W piśmie roi się od Żydów, ale to podłe stworzenia. Jakiś lead pod tekstem woła: „Niezwykle tolerancyjny musi być naród w przeważającej mierze katolicki, wybierający prezydenta mającego żydowskich przodków, syna rabina na ministra, wnuka żołnierza Wehrmachtu na premiera, oddający w większości głos na partię kierowaną przez mniejszości narodowe”.
Pisma „W Sieci” i „Warszawską” dzielą mile, ale łączą te oczy, nie tylko oczy, niestety. Co to za państwo, które pozwala, by w roku 2013 sprzedawano w Auchan polski faszyzm tylko za 2 zł i 90 gr...
Więcej możesz przeczytać w 7/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.