Ja, kiepski uczeń, nierokujący żadnych nadziei na przyszłość, mam w tej przyszłości, czyli teraz, wykład o Tuwimie, w Siedlcach, dla nauczycieli i dyrektorów szkół. To są niespodzianki, jakie czasami gotuje nam czas. Chociaż mój ojciec z Tuwimem się przyjaźnił, nie miałem szans na bliską z nim znajomość. Zmarł, kiedy miałem trzy lata. A jednak napisał mi dedykację w „Słoniu Trąbalskim”, która jest niezwykłym wierszem i genialną improwizacją.
Mamy Rok Tuwima, więc pytam sam siebie, co z poety ocalało, czas nie zna litości też dla literatury. Ta poezja czasami, jakby za łatwa i za śpiewna, jakby Tuwim sam padał ofiarą własnego talentu. Nie zmarnował go jednak. W pogoni za poetą przenoszę w czas między „ogniami dwóch wojen”. Czuję wir i radość odzyskanej wolności, ale też zaduch tamtej Polski. Ależ to był śmietnik odziedziczony po stuleciach niewoli, tylko we fragmentach podobny mieliśmy w roku 1989. O ileż trudniejsza była przed wojną sytuacja społeczna i polityczna, konflikty społeczne, nędza, przestępczość, złowrodzy sąsiedzi. Tego nie widać teraz. Jak to więc możliwe, że odnajdujemy analogie, może raczej ich karykatury, odgłosy, pogłosy, czasami śmierdzące.
Po śmierci prezydenta Narutowicza napisał Tuwim wiersz. Idzie kondukt i już pierwsza zwrotka nokautuje słuchacza:
„Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni. Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie, Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni, Chodźcie, głupcy, do okien – i patrzcie! I patrzcie”.
Mimo „złego pochodzenia” i myszki na policzku tak dużej, że nieżyczliwy mógłby w niej ujrzeć szczura, mimo trwogi przed grozą życia, miał ten delikatny poeta siłę i odwagę pisać wiersze, które szokowały obyczajowo, walczyły z kołtuństwem i były formą walki politycznej. Niektóre nadal brzmią aktualnie, niestety. Antoni Słonimski, kolega Tuwima, wspomina, jak razem mieli wieczór autorski w Drohobyczu. Pojawiło się kilkudziesięciu drabów „w długich butach z długimi kijami i krótkim rozumem (...) Gwizd, ryk, kamienie, zgniłe jajka i jabłka. (...) W końcu dzięki pomocy policji udało nam się opuścić salę”. Nie mamy dzisiaj nawet jednego procenta tamtych problemów, skąd więc tyle emocji? W dużej mierze budują je media oraz internet. I jak w życiu osobistym, kiedy brak wielkich tragedii, małe kłopoty rosną i zdają się wielkie. W bytach narodowych od „Gazety Polskiej” po dzikie pola Radia Maryja snują się różowe chmurki marzeń o wielkim załamaniu w Polsce. Można wzruszyć ramionami na ich wysiłki, by podpalić Polskę. Ale jak moralnie tolerować tumanienie ludzi, sączenie im w głowy jadu i zakażonego myślenia? Nie ma we mnie lęku czy obaw, jest wstręt, też estetyczny. Tu kłania się swoim łukiem kolorowa tęcza na warszawskim placu Zbawiciela, utkana z papierowych kwiatków, teraz w połowie spalona. Dla radnych PiS jest obrzydliwa. Sprawa gustu bywa względna, ale też bezwzględna. Radna Olga Johann mówi: „Jak ten szkaradny łuk można stawiać przed kościołem?”. To dla niej „niszczenie placu”. I masz, babo, placek. Co dla radnej jest dziełem niszczenia, dla mnie – tworzenia i próbą uśmiechnięcia smutnego miasta, gdzie pomniki to na ogół znaki mordu i klęsk wszelakich. Jak rozumiem, przed kościołem godnie i pięknie stanąłby pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich, tęcza zaś Bogu niemiła? Przy tak odmiennym widzeniu świata rodzi się pytanie: jak żyć obok siebie? Są tacy, którzy uważają, że się nie da. Trzeba więc podpalić. Tak tęcza zyskała swoją martyrologię. Miała być instalacją na chwilę, a pewnie zostanie na zawsze. Wedle myśli Norwida „niech tęcza skorzysta na nieprzyjacielu” i zyska na stałe gazowe płomienie, wśród kwiatów, które już nie boją się ognia. A Siedlce widziane z lotu ptaka zdają się całe od kilku lat skupiać na odnalezionym tam na parafii obrazie El Greca. Święty Franciszek w ekstazie, z nagą czaszką pod otwartą dłonią, patrzy ku niebu uwięziony w małej salce, jak w sejfie, i woła: „O głupstwa się kłócicie, a śmierć i sztuka i tak są górą!”.
Po śmierci prezydenta Narutowicza napisał Tuwim wiersz. Idzie kondukt i już pierwsza zwrotka nokautuje słuchacza:
„Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni. Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie, Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni, Chodźcie, głupcy, do okien – i patrzcie! I patrzcie”.
Mimo „złego pochodzenia” i myszki na policzku tak dużej, że nieżyczliwy mógłby w niej ujrzeć szczura, mimo trwogi przed grozą życia, miał ten delikatny poeta siłę i odwagę pisać wiersze, które szokowały obyczajowo, walczyły z kołtuństwem i były formą walki politycznej. Niektóre nadal brzmią aktualnie, niestety. Antoni Słonimski, kolega Tuwima, wspomina, jak razem mieli wieczór autorski w Drohobyczu. Pojawiło się kilkudziesięciu drabów „w długich butach z długimi kijami i krótkim rozumem (...) Gwizd, ryk, kamienie, zgniłe jajka i jabłka. (...) W końcu dzięki pomocy policji udało nam się opuścić salę”. Nie mamy dzisiaj nawet jednego procenta tamtych problemów, skąd więc tyle emocji? W dużej mierze budują je media oraz internet. I jak w życiu osobistym, kiedy brak wielkich tragedii, małe kłopoty rosną i zdają się wielkie. W bytach narodowych od „Gazety Polskiej” po dzikie pola Radia Maryja snują się różowe chmurki marzeń o wielkim załamaniu w Polsce. Można wzruszyć ramionami na ich wysiłki, by podpalić Polskę. Ale jak moralnie tolerować tumanienie ludzi, sączenie im w głowy jadu i zakażonego myślenia? Nie ma we mnie lęku czy obaw, jest wstręt, też estetyczny. Tu kłania się swoim łukiem kolorowa tęcza na warszawskim placu Zbawiciela, utkana z papierowych kwiatków, teraz w połowie spalona. Dla radnych PiS jest obrzydliwa. Sprawa gustu bywa względna, ale też bezwzględna. Radna Olga Johann mówi: „Jak ten szkaradny łuk można stawiać przed kościołem?”. To dla niej „niszczenie placu”. I masz, babo, placek. Co dla radnej jest dziełem niszczenia, dla mnie – tworzenia i próbą uśmiechnięcia smutnego miasta, gdzie pomniki to na ogół znaki mordu i klęsk wszelakich. Jak rozumiem, przed kościołem godnie i pięknie stanąłby pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich, tęcza zaś Bogu niemiła? Przy tak odmiennym widzeniu świata rodzi się pytanie: jak żyć obok siebie? Są tacy, którzy uważają, że się nie da. Trzeba więc podpalić. Tak tęcza zyskała swoją martyrologię. Miała być instalacją na chwilę, a pewnie zostanie na zawsze. Wedle myśli Norwida „niech tęcza skorzysta na nieprzyjacielu” i zyska na stałe gazowe płomienie, wśród kwiatów, które już nie boją się ognia. A Siedlce widziane z lotu ptaka zdają się całe od kilku lat skupiać na odnalezionym tam na parafii obrazie El Greca. Święty Franciszek w ekstazie, z nagą czaszką pod otwartą dłonią, patrzy ku niebu uwięziony w małej salce, jak w sejfie, i woła: „O głupstwa się kłócicie, a śmierć i sztuka i tak są górą!”.
Więcej możesz przeczytać w 10/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.