Kim jest Sixto Rodriguez? Amerykańskim muzykiem folkowym meksykańskiego pochodzenia, któremu na przełomie lat 60. i 70. wróżono sukces na miarę Boba Dylana. Wydał dwie płyty dobrze ocenione przez krytyków, ale zlekceważone przez publiczność. Zamiast triumfu poniósł spektakularną porażkę. Tak szybko jak menedżerowie dostrzegli go w małym pubie w Detroit, tak szybko o nim zapomnieli.
Po latach się okazało, że muzyka Rodrigueza, niezauważona w USA i Europie, trafiła na podatny grunt w odległej RPA. W ciągu dwóch dekad odniosła tam gigantyczny sukces, bijąc rekordy sprzedaży płyt The Beatles, Elvisa Presleya i The Rolling Stones. Jego dwa studyjne albumy – „Cold Fact” z 1970 r. i „Coming from Reality” z 1971 r. – zostały uznane za głos walki z apartheidem. Ale muzyk nie miał pojęcia, że na drugim końcu świata zyskał masową popularność. Słuchacze zaś nie wiedzieli, kim jest Rodriguez. Do czasu, kiedy dwaj południowoafrykańscy fani postanowili odkryć, co naprawdę stało się z ich bohaterem. Legenda głosiła, że zastrzelił się na scenie po nieudanym koncercie lub dokonał aktu samospalenia. Śledztwo doprowadziło do zaskakujących faktów, całą historię sfilmował Malik Bendjelloul, szwedzki reżyser o algierskich korzeniach. W cztery lata – za pożyczone pieniądze – zrealizował film o Rodriguezie.
Czy ta historia miałaby szansę na Oscara, gdyby reżyser nie pomijał faktów, które psuły tezę o cudownie odnalezionym geniuszu? Prawdopodobnie nie, bo mity o nim brzmią bardzo atrakcyjnie.
Daleko od prawdy
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.