Roman Wrocławski na zapaśniczej macie przegrywał rzadko, dawano mu medale, grano „Mazurka Dąbrowskiego”, władza głaskała go po głowie. On walczył, a potem się bawił. Jeśli powstałby ranking birbantów, lekkoduchów polskiego sportu, to Wrocławski byłby w czołówce tego plebiscytu. Teraz dogoniła go przeszłość i został obalony niczym zapaśniczym nelsonem. 20 lat temu wraz z rodziną z dnia na dzień opuścił kraj, zostawiając za sobą nierozliczone sprawy biznesowe. W Ameryce ułożył sobie życie od nowa, miał sukcesy. Tyle że po blisko dwóch dekadach po sportowca upomniała się prokuratura, która chce mu stawiać zarzuty oszustwa i przywłaszczenia. Blisko trzy ostatnie miesiące 57-letni Wrocławski przesiedział w odosobnieniu w Chicago, czekając na ekstradycję do Polski. W czwartek deportowanego go z USA. Święta spędził w areszcie śledczym w Warszawie. Może się skończyć tym, że mistrz już nigdy nie zobaczy Ameryki, w której zostali: żona, dzieci, wnuki, praca i przyjaciele.
Tupeciarz, jakich mało
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.