Soho Hotel w samym centrum Londynu jest jednym z ulubionych miejsc muzyków. Nie tylko na wywiady. Wtajemniczeni znają penthouse na dziesiątym piętrze, na które można dojechać niepostrzeżenie windą towarową. Wcześniejsze przesłuchanie nowej płyty 30 Seconds to Mars odbyło się w warunkach laboratoryjnych, po zdeponowaniu telefonów komórkowych. Czwarty album zespołu, który na rynku pojawi się za kilka tygodni, nazywa się „LOVE LUST FAITH + DREAMS”. Jest tak zwaną płytą koncepcyjną, ma winylową długość 45 minut, a jej autorzy upierają się przy pisaniu tytułu wyłącznie drukowanymi literami.
Jared Leto, lider i wokalista ulubieńców MTV, z którym się spotykam w Soho Hotel, początkowo całkowicie poświęca się tweetowaniu, a dopiero po załatwieniu międzykontynentalnych pogadanek wita się i bez problemu pozwala okablować mikrofonami. Lubi Londyn, bądź co bądź tutejszy „New Musical Express” notorycznie nominuje go do tytułu Najgorętszego Faceta Rocka. Niedawno z kolegami z grupy Leto trafił do „Księgi rekordów Guinnessa”, pozostając w trasie koncertowej non stop przez 24 miesiące. Ma na koncie kilka ról filmowych, w tym najbardziej niezwykłą – Marka Davida Chapmana, mordercy Johna Lennona.
Naprawdę wystrzeliliście „Up in the Air”, pierwszy singiel z nowej płyty, w kosmos?
Tak! Pojechaliśmy do centrum NA- SA w Houston. Niesamowite przeżycie. Rakieta zawiozła muzykę na stację kosmiczną, a potem wysłuchaliśmy jej w Mission Control Centre przez 40-letni, lekko skrzeczący głośniczek. Tak więc pierwszym recenzentem piosenki był astronauta.
A nie dyskutowaliście przy okazji o misji na Marsa?
No pewnie. Ale nie wolno mi o tym na razie mówić (śmiech).
Okładka płyty autorstwa Damiena Hirsta to pewnie twój pomysł.
Tak. Zależało mi, żeby tym razem wszystko, włącznie z opakowaniem płyty, materiałami promocyjnymi i teledyskami, tworzyło spójną całość. I jestem bardzo dumny, że Hirst, absolutnie niezwykły twórca, zgodził się podarować nam swoje dzieło.
Słowa składające się na tytuł tego wydawnictwa i powtarzane przez tajemniczy głos na płycie dotyczą uniwersalnych przeżyć dotyczących każdego człowieka. Mam jednak wrażenie, że teksty są mocno autobiograficzne.
Nie twoja sprawa (śmiech). Postanowiłem zawsze tak odpowiadać na to pytanie.
Płyta stanowi kompletną opowieść, ma intro i finał. Powinniście grać ją na żywo w całości.
Fajnie, że tak mówisz, ciekawy pomysł. Może to zrobimy?
Zagraliście przez dwa lata 311 koncertów. Czy to już nie granica szaleństwa?
To już poza tą granicą (śmiech). Dlatego zrobiliśmy sobie potem, przed nagraniem płyty, długie, półroczne wakacje. Ale nie żałuję. W odróżnieniu od wielu zespołów lubimy odwiedzać egzotyczne dla nas miejsca, takie jak Polska. Z każdego mamy wspomnienia, poznajemy ludzi. To konfrontacja wyobrażeń z telewizji i gazet z rzeczywistością. Podczas chyba drugiej wizyty u was czuliśmy się jak na Alasce, była straszna zima. A potem w Łodzi napisaliśmy część tekstów na nową płytę – serio.
Sprzedaliście pięć milionów płyt, objechaliście kilka razy świat. Czy zdarza ci się chwila refleksji: kurczę, to wszystko nie dzieje się naprawdę?
Jasne, na co dzień po prostu wciąż gonimy do przodu, mamy kolejne plany, projekty. Jednak absolutnie doceniamy to, co nam się już udało osiągnąć. Nie liczymy sprzedanych płyt, ale nie będę udawał, że nie ma to dla nas znaczenia.
Czy nie wydaje ci się, że bycie oryginalnym nigdy jeszcze nie było tak trudne, jak obecnie?
I tak, i nie. Mówi się, że wszystko już było, ale najważniejsze jest odkrywanie dla siebie wciąż nowych terytoriów. Jeżeli tylko twoja sztuka będzie bardzo osobista, będzie też oryginalna. Każdy nas to przecież kompletnie inna osobowość, z niepowtarzalnym zestawem cech. Dlatego też zająłem się sam produkcją naszej płyty, choć pomagał mi mistrz Steve Lillywhite*, który potrafi przełożyć na właściwe brzmienie każdy twój pomysł.
Czy dlatego nowy album kończy się pozytywką z melodią z „Jeziora łabędziego” Piotra Czajkowskiego?
Rzeczywiście. To jest jedno z moich pierwszych muzycznych wspomnień z dzieciństwa. Taką pozytywkę mama nakręcała mi przed snem. Na zakończenie rozmowy Jared upiera się na żółwika, a potem nagrywa jeszcze zaproszenie na swój kolejny występ w Polsce latem tego roku na Impact Festival. Kiedy pakujemy sprzęt, dogląda montowanego cały czas na laptopie przez grafika materiału na nowy teledysk zespołu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.