To historia niczym ze szpiegowskiego thrillera. James Chin-kyung Kim z Korei Południowej 20 lat temu założył w Chinach świetnie dziś prosperujący uniwersytet techniczny. Jednocześnie jako pobożny chrześcijanin od początku lat 90. woził paczki z jedzeniem i ubraniami do sierocińców w Korei Północnej. Podczas jednej z takich podróży, w 1998 r., został oskarżony o szpiegostwo na rzecz USA. Dostał wyrok śmierci. W testamencie napisał, że oddaje organy do transplantacji i badań medycznych państwu, które wysyła go na stryczek.
Oprawcom zmiękły serca i Kim wyszedł na wolność. Dwa lata później odwiedził go w Chinach ten sam oficer, który go oskarżał, i zaproponował założenie uczelni w Korei Północnej. Tak powstał Uniwersytet Naukowo-Techniczny w Pjongjang (PUST), jedyna prywatna szkoła wyższa w koreańskim skansenie. Działa od 2010 r. – To cud, że istnieje. Wielu wątpiło, że się uda, ale my jesteśmy chrześcijanami.
Wierzyliśmy – mówi Park Chan-mo, jeden z założycieli. Wiara ma tu istotne znaczenie. Większość pieniędzy na uczelnię pochodzi od ewangelików z Korei Południowej oraz USA – ze środowisk o antykomunistycznych poglądach. Ładują miliony w szkołę, w której znienawidzone przez nich państwo Kim Dzong Una szkoli swoje elity, bo wierzą, że kiedyś da się z tymi nowymi elitami dogadać.
W kampusie PUST, wartym 35 mln dolarów, są akademiki, stołówka, hotel dla wykładowców oraz sale wykładowe z dostępem do bieżącej wody i ogrzewania. Nie ma obowiązkowych gdzie indziej portretów Ukochanego Przywódcy. Jest za to internet, choć cenzurowany, i system wczesnego ostrzegania: syreny wyją w przypadku spodziewanych braków prądu, by zawczasu umożliwić studentom zapisanie danych w komputerach. Kampus ma też awaryjne generatory elektryczności zasilane paliwem importowanym z Chin. Oficjalnie uniwersytet jest „eksperymentem mającym sprawdzić, czy możliwe jest dostarczenie pokoleniom studentów – dotychczas odgradzanych od wpływów międzynarodowych – umiejętności i wiedzy do pozytywnego wpływania na wspólnotę światową”. Nieoficjalnie jest przyczółkiem Zachodu. Władze Korei Północnej godzą się na jego istnienie, bo dzieci dygnitarzy otrzymują za pieniądze wrogów edukację na najwyższym poziomie.
Pierwszych studentów PUST wybierał północnokoreański rząd spośród najlepszych uczniów szkół średnich oraz synów członków politycznej i wojskowej elity. Dzisiaj studiuje tu (za darmo) ok. 300 mężczyzn. Kadra liczy 30 wykładowców – wyłącznie obcokrajowców, dokładnie prześwietlonych przez władze. Na kursy i wykłady gościnne przybywają wielkie umysły z całego świata, aby uczyć elektroniki, automatyki, finansów, zarządzania czy biotechnologii.
Ten ostatni kierunek na prośbę Waszyngtonu został przemianowany na „rolnictwo i nauki o organizmach żywych”, aby nie kojarzył się z bronią biologiczną. Z wiadomych względów próżno tu szukać zajęć z fizyki atomowej. Trudno znaleźć ludzi Zachodu, którzy by się przyznawali do wykładania w PUST. Nicolas Levi, analityk do spraw Korei w Centrum Studiów Polska-Azja, twierdzi, że zna nazwiska Europejczyków związanych z uniwersytetem, ale nie może ich ujawnić. – Oni służyli w Korei Północnej jako dyplomaci. Nie mają prawa mówić o pobycie na uczelni. A często także nie chcą.
W końcu współpraca z reżimem Kima nie jest mile widziana – tłumaczy Levi. – Inaczej jest w Azji Wschodniej, gdzie ludzie myślą mniej w kategoriach praw człowieka, a bardziej w konfucjańskich kategoriach powinności. Oni wiedzą, że aby zmienić sytuację w Korei, powinniśmy stosować dyplomację ekonomiczną polegającą na kształceniu ich przyszłych elit. W kraju ciągłej mobilizacji, gdzie wojna jest zawsze o krok, a masy żyją w psychozie konfrontacji, to chyba jedyne dobre rozwiązanie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.