Kwiecień mógłby nie istnieć. Bo po co ma istnieć miesiąc, w którym wszyscy (i ci, którzy dopłacają i ci, którym jest zwracane) boleśnie uświadamiają sobie, ile ich pieniędzy (a więc czasu, talentu, sił, pracy) trafia do molocha nazywanego też państwem.
Najgorsze jest zaś to, że po pierwsze moloch istnieć musi, bez niego koszty życia byłyby jeszcze większe. Po drugie – że nie można poprawić sobie samopoczucia stwierdzeniem: „a ja nie chcę, żeby z moich podatków płacono za to czy za tamto“. Przeliczanie osobistego fiskalnego haraczu na etaty policjantów albo centymetry dróg nie ma sensu: w momencie, w którym wrzucamy pieniądz do wspólnego wora wyrzekamy się doń wszelkich praw. I to też – niestety - ma sens, bo kilkanaście milionów ciągnących ten wór w swoją stronę darczyńców zamieniłoby życie w Polsce w koszmar.
Wydającej te pieniądze władzy powinna jednak stale towarzyszyć świadomość, że wspierając nimi jedną opcję, często krzywdzi inną. Gdy w jednym kraju żyje obok siebie parę milionów poglądów, państwo powinno skupić się na zapewnieniu ludziom ram do bezpiecznego funkcjonowania, takich, by nie wystrzelił nam tu drugi Cypr. Władza (nie tylko w Polsce) nie potrafi jednak ograniczyć się do tworzenia sensownego minimum, w walce o elektorat naprzemiennie rzuca się do przytulania różnych grup, zmienia kapcie stróża na sandały Mesjasza, raz jednym, raz drugim tłumacząc, że to oni mają rację i wraz z nimi zbawi świat.
I płaci za językowe fanaberie wicemarszałek Nowickiej, na której uposażenie (i rozliczne dodatki) państwo wydało dotąd kilkaset tysięcy złotych, która kolejne złotówki wydawała na specjalistyczne ekspertyzy, a cały ten wysiłek uwieńczył wspaniały efekt: oto odtąd na sejmowych drukach będzie „posłanka“ albo „poseł“, a „wicemarszałek“ będzie też „wicemarszałkinią“. Próby siłowej melioracji języka podejmowane w historii przez rewolucjonistów wprowadzających nowe frazy, nazwy pór roku czy miesięcy, zawsze w szczytnej intencji (tym razem dowodzono, że nieużywanie form żeńskich prowadzi do wykluczenia tysięcy polskich kobiet), ta magiczna wiara w to, że gdy Ryszarda nazwę dziś Czesławem coś w nim się z automatu i na dobre zmieni, zawsze kończyły się tak samo. Nie da się regulować rzeki kijem.
Państwo ogłosiło też właśnie, że chętnie zapłaci też piętnastu tysiącom par za procedurę in vitro. A to w sytuacji, gdy chore serce do kardiologa może się zapisać na wrzesień, tracący wzrok może mieć operację w grudniu, brakuje kasy na refundację leków na najcięższe choroby. Czy na komfort uszczęśliwiania ludzi nie powinno się sobie pozwalać dopiero, gdy nie brakuje nam na ratowanie życia, uśmierzać ból rodziców nie mogących mieć dziecka, dopiero gdy jest moralna pewność, że zrobiono wszystko by ograniczyć cierpienia chorego na stwardnienie rozsiane? Choć uważam in vitro za metodę nieetyczną, nikomu nie zamierzam jej zakazywać. Pytanie jednak czy finansowanie jej teraz ze wspólnej kasy nie jest formą etycznej przemocy wobec ludzi, których życie zależy od będącej w opłakanym stanie publicznej służby zdrowia? Bo niby dlaczego potrzeby pary, która nie może mieć dziecka, mają być dziś ważniejsze od potrzeb emeryta, który w rocznej kolejce do lekarza w każdej chwili może wykorkować? Nie mam złudzeń, że da się z kimś o tym pogadać. Firmy robiące in vitro nie biorą jeńców - gdy tylko próbujesz z nimi rozmawiać o faktach, natychmiast we wszystkich mediach atakują cię łzami starających się o potomstwo matek i robią potwora odmawiającego ludziom szczęścia. Tyle więc mojego, co sobie tu napiszę: rząd zagrał pod publiczkę, by nie stracić rozczarowanego klapą ustawy o związkach partnerskich liberalnego elektoratu.
Podobnie zachowa się zresztą zaraz w sprawie (uwaga: inny ciężar gatunkowy), uboju rytualnego. Tej formy zabijania zwierząt w XXI wieku nie da się etycznie obronić. Skoro jednak polscy muzułmanie czy żydzi życzą sobie z powodów religijnych tak właśnie zwierzęta zabijać, należy im na to pozwolić. Nie o prawa mniejszości religijnych przecież jednak spór tu i idzie, a o biznes, który mięsem produkowanym w ten zatrważający sposób próbował do niedawna karmić ćwierć Bliskiego Wschodu. Widać już, że producenci mięsa wrzucając do mediów opowieści o tym, jak zakaz uboju rytualnego zmusza ich do masowych zwolnień, próbują zgrabnie przenieść dyskusję na poziom – kto jest ważniejszy: człowiek czy zwierzę? Rząd ulegnie populistycznym argumentom (kto chce się przekonać, że to nie zakaz uboju rytualnego wykańcza polską branżę mięsną, która mogłaby zarabiać i bez tych zbędnych okrucieństw, niech poczyta dane na stronie www.rytualny.pl), a ja znów będę musiał żyć ze świadomością, że moje państwo zadaje mi etyczny gwałt, wspierając opłacanym z podatków aparatem praktyki, które budzą mój najgłębszy sprzeciw.
Te lamenty można by ciągnąć w nieskończoność. Doskonale zdając sobie sprawę, że ludzie o poglądach innych niż moje cieszą się z tego, nad czym ja płaczę i odwrotnie. Co więc robić, gdy mojej (każdej z kolei) władzy wydaje się, że jak pięciu rozda cukierki, to pozostałych dziesięciu zapomni, że nie było obiadu, a sam człowiek na anarchizm jest już nieco za stary? Płakać i płacić. Zaprawdę, nie jest łatwo być Polakiem w kwietniu.
Najgorsze jest zaś to, że po pierwsze moloch istnieć musi, bez niego koszty życia byłyby jeszcze większe. Po drugie – że nie można poprawić sobie samopoczucia stwierdzeniem: „a ja nie chcę, żeby z moich podatków płacono za to czy za tamto“. Przeliczanie osobistego fiskalnego haraczu na etaty policjantów albo centymetry dróg nie ma sensu: w momencie, w którym wrzucamy pieniądz do wspólnego wora wyrzekamy się doń wszelkich praw. I to też – niestety - ma sens, bo kilkanaście milionów ciągnących ten wór w swoją stronę darczyńców zamieniłoby życie w Polsce w koszmar.
Wydającej te pieniądze władzy powinna jednak stale towarzyszyć świadomość, że wspierając nimi jedną opcję, często krzywdzi inną. Gdy w jednym kraju żyje obok siebie parę milionów poglądów, państwo powinno skupić się na zapewnieniu ludziom ram do bezpiecznego funkcjonowania, takich, by nie wystrzelił nam tu drugi Cypr. Władza (nie tylko w Polsce) nie potrafi jednak ograniczyć się do tworzenia sensownego minimum, w walce o elektorat naprzemiennie rzuca się do przytulania różnych grup, zmienia kapcie stróża na sandały Mesjasza, raz jednym, raz drugim tłumacząc, że to oni mają rację i wraz z nimi zbawi świat.
I płaci za językowe fanaberie wicemarszałek Nowickiej, na której uposażenie (i rozliczne dodatki) państwo wydało dotąd kilkaset tysięcy złotych, która kolejne złotówki wydawała na specjalistyczne ekspertyzy, a cały ten wysiłek uwieńczył wspaniały efekt: oto odtąd na sejmowych drukach będzie „posłanka“ albo „poseł“, a „wicemarszałek“ będzie też „wicemarszałkinią“. Próby siłowej melioracji języka podejmowane w historii przez rewolucjonistów wprowadzających nowe frazy, nazwy pór roku czy miesięcy, zawsze w szczytnej intencji (tym razem dowodzono, że nieużywanie form żeńskich prowadzi do wykluczenia tysięcy polskich kobiet), ta magiczna wiara w to, że gdy Ryszarda nazwę dziś Czesławem coś w nim się z automatu i na dobre zmieni, zawsze kończyły się tak samo. Nie da się regulować rzeki kijem.
Państwo ogłosiło też właśnie, że chętnie zapłaci też piętnastu tysiącom par za procedurę in vitro. A to w sytuacji, gdy chore serce do kardiologa może się zapisać na wrzesień, tracący wzrok może mieć operację w grudniu, brakuje kasy na refundację leków na najcięższe choroby. Czy na komfort uszczęśliwiania ludzi nie powinno się sobie pozwalać dopiero, gdy nie brakuje nam na ratowanie życia, uśmierzać ból rodziców nie mogących mieć dziecka, dopiero gdy jest moralna pewność, że zrobiono wszystko by ograniczyć cierpienia chorego na stwardnienie rozsiane? Choć uważam in vitro za metodę nieetyczną, nikomu nie zamierzam jej zakazywać. Pytanie jednak czy finansowanie jej teraz ze wspólnej kasy nie jest formą etycznej przemocy wobec ludzi, których życie zależy od będącej w opłakanym stanie publicznej służby zdrowia? Bo niby dlaczego potrzeby pary, która nie może mieć dziecka, mają być dziś ważniejsze od potrzeb emeryta, który w rocznej kolejce do lekarza w każdej chwili może wykorkować? Nie mam złudzeń, że da się z kimś o tym pogadać. Firmy robiące in vitro nie biorą jeńców - gdy tylko próbujesz z nimi rozmawiać o faktach, natychmiast we wszystkich mediach atakują cię łzami starających się o potomstwo matek i robią potwora odmawiającego ludziom szczęścia. Tyle więc mojego, co sobie tu napiszę: rząd zagrał pod publiczkę, by nie stracić rozczarowanego klapą ustawy o związkach partnerskich liberalnego elektoratu.
Podobnie zachowa się zresztą zaraz w sprawie (uwaga: inny ciężar gatunkowy), uboju rytualnego. Tej formy zabijania zwierząt w XXI wieku nie da się etycznie obronić. Skoro jednak polscy muzułmanie czy żydzi życzą sobie z powodów religijnych tak właśnie zwierzęta zabijać, należy im na to pozwolić. Nie o prawa mniejszości religijnych przecież jednak spór tu i idzie, a o biznes, który mięsem produkowanym w ten zatrważający sposób próbował do niedawna karmić ćwierć Bliskiego Wschodu. Widać już, że producenci mięsa wrzucając do mediów opowieści o tym, jak zakaz uboju rytualnego zmusza ich do masowych zwolnień, próbują zgrabnie przenieść dyskusję na poziom – kto jest ważniejszy: człowiek czy zwierzę? Rząd ulegnie populistycznym argumentom (kto chce się przekonać, że to nie zakaz uboju rytualnego wykańcza polską branżę mięsną, która mogłaby zarabiać i bez tych zbędnych okrucieństw, niech poczyta dane na stronie www.rytualny.pl), a ja znów będę musiał żyć ze świadomością, że moje państwo zadaje mi etyczny gwałt, wspierając opłacanym z podatków aparatem praktyki, które budzą mój najgłębszy sprzeciw.
Te lamenty można by ciągnąć w nieskończoność. Doskonale zdając sobie sprawę, że ludzie o poglądach innych niż moje cieszą się z tego, nad czym ja płaczę i odwrotnie. Co więc robić, gdy mojej (każdej z kolei) władzy wydaje się, że jak pięciu rozda cukierki, to pozostałych dziesięciu zapomni, że nie było obiadu, a sam człowiek na anarchizm jest już nieco za stary? Płakać i płacić. Zaprawdę, nie jest łatwo być Polakiem w kwietniu.
Więcej możesz przeczytać w 14/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.