Biznesmen z Szaflar prowadził na Podhalu interesy od 1995 r. Wiosną 2011 r. pojechał do Zakopanego i coś w nim pękło. Popełnił samobójstwo w wieku zaledwie 38 lat. Niecałe dwa lata po rozwodzie, zostawiając dzieci, weksle i inne wierzytelności. I zaczęły się schody. Najbliżsi od razu zrzekli się spadku, dzięki czemu nie dziedziczą długów mężczyzny. A w takiej sytuacji Kodeks cywilny wskazuje gminę, w której ostatnio mieszkał zmarły, jako jego spadkobiercę ustawowego.
– No i od razu ujawnili się dłużnicy. A pierwsza – była żona, czyli wdowa, w imieniu dwójki dzieci, na rzecz których zmarły miał zasądzone alimenty – dziwi się Stanisław Ślimak, wójt Szaflar. Z perspektywy późniejszych wydarzeń wspomina 20 grudnia 2011 r., kiedy gminę obdarowano spadkiem, jak koszmar. – Krewni, mówiąc tak po góralsku, bardzo szybko się pouwijali z odrzuceniem spadku, widocznie wiedzieli, co tam się dzieje. A gmina nie jest ABW i nie rozpracowuje mieszkańców, jak się rozliczają, gdzie nabywają nieruchomości, nam nic do tego – ubolewa, choć i tak nie mógł nic zrobić: – Sąd nam walnął ten spadek, bo takie jest francowate polskie prawo. Gmina nie może już spadku odrzucić, nie składamy nawet oświadczenia o jego przyjęciu. Mam w sądzie mordę zasznurowaną!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.