Kierowca jadący berlińską aleją Unter den Linden ma wrażenie, że znalazł się w stolicy nowej, tętniącej życiem Europy. Odrestaurowana aleja konkuruje z paryskimi Polami Elizejskimi o miano najszykowniejszego traktu Europy, a kanclerz Schröder zarządza Niemcami z położonego w pobliżu niej dziewięciopiętrowego kompleksu mieszkalno-biurowego, przy którym Biały Dom sprawia wrażenie domku na działce.
Kierowca jadący berlińską aleją Unter den Linden ma wrażenie, że znalazł się w stolicy nowej, tętniącej życiem Europy. Odrestaurowana aleja konkuruje z paryskimi Polami Elizejskimi o miano najszykowniejszego traktu Europy, a kanclerz Schröder zarządza Niemcami z położonego w pobliżu niej dziewięciopiętrowego kompleksu mieszkalno-biurowego, przy którym Biały Dom sprawia wrażenie domku na działce. Pozory mylą. Niemiecki indeks DAX 30 wypadł w ubiegłym roku najgorzej spośród indeksów giełdowych wszystkich krajów rozwiniętych. Ku upadkowi chyli się starannie wypracowany nad Renem model kapitalizmu, którym chlubili się Niemcy - system współpracy państwa z przedsiębiorstwami. Wzrost gospodarczy w ostatnim dziesięcioleciu wyniósł u naszych zachodnich sąsiadów średnio 1,3 proc. rocznie. To najniższy wskaźnik w Europie, niewiele lepszy od japońskiego (1 proc.). W latach 60. Niemcy zajmowali pierwsze miejsce na liście producentów leków, teraz w pierwszej piętnastce nie ma ani jednej firmy z kraju, w którym wynaleziono aspirynę. W latach 80. frankfurckie banki były bastionami stabilności gospodarczej. Dziś jest mało prawdopodobne, by Frankfurt nad Menem szybko wrócił do grona liczących się ośrodków finansowych.
Bastion socjalizmu
Bastionem wstrzymującym zmiany w niemieckiej gospodarce są związki zawodowe, z którymi sympatyzuje trzy czwarte zasiadających w parlamencie socjaldemokratów. Nawet CDU boi się konfrontacji ze związkowcami. Redukcję wydatków i wprowadzenie zmian mających na celu ożywienie gospodarki uniemożliwiają przepisy, przede wszystkim Kündigungsschutz, prawo chroniące pracowników.
35-letni Arndt Rautenberg nie zastanawiał się nad Kündigungsschutz, kiedy w 2000 r. wraz z dwoma wspólnikami zakładał w Düsseldorfie agencję konsultingową specjalizującą się w usługach high-tech. Gdy przeminął boom na rynku usług informatycznych, Rautenberg musiał zwolnić kilkudziesięciu pracowników. Odszkodowania słono go kosztowały.
Nic więc dziwnego, że niemieccy menedżerowie i przedsiębiorcy wolą inwestować poza granicami swojego państwa. - To dramat - uważa 24-letnia Jennifer Knoblach, która w czerwcu zamierza obronić magisterium na Wydziale Dziennikarstwa w Katolickim Uniwersytecie Eichstätt-Ingolstadt w Bawarii. Już postanowiła, że wyjedzie z kraju, gdyż w Niemczech rysują się przed nią mizerne perspektywy.
Flucht aus Deutschland
Ucieczka z Niemiec jest jedynym sposobem rozwoju dla coraz większej liczby przedsiębiorstw. Prawie wszystkie spośród trzydziestu największych niemieckich spółek giełdowych działają poza granicami kraju. Niemieckie przedsiębiorstwa inwestują za granicą więcej niż zagraniczne firmy w Niemczech (w 2001 r. było to odpowiednio 43,3 mld USD i 31,8 mld USD). To znaczy, że Niemcy przestają być konkurencyjne. Koncern farmaceutyczny Schering oraz SAP, producent oprogramowania, coraz więcej prac badawczo-rozwojowych prowadzą w USA. INA, producent łożysk kulkowych, zleca prace projektowe w Rumunii. - Gdy ośrodki badawczo-rozwojowe wyniosą się z Niemiec, już do nich nie wrócą - ostrzega Hans-Dietrich Winkhaus, były dyrektor koncernu Henkel.
Plan superministra
Szefowie niemieckich firm zaczęli mieć nadzieję, że wreszcie coś wyrwie ich kraj z gospodarczego marazmu, kiedy na czele połączonych resortów gospodarki i pracy stanął Wolfgang Clement, były premier Nadrenii Północnej-Westfalii. Nowy minister zaproponował ambitny plan. Obiecuje redukcję biurokracji, zmniejszenie kosztów pracy oraz pomoc władzom miejskim w uporządkowaniu finansów. "Najważniejsze reformy trzeba przeprowadzić w ciągu roku" - zapowiada superminister. Niewiele osób wierzy, że mu się uda. W landzie, w którym dotychczas rządził, nie zauważono redukcji biurokracji na skalę, jaką Clement zapowiada w całym kraju. Co więcej, jego rząd nie przestał dotować upadających gałęzi przemysłu, na przykład górnictwa węgla kamiennego.
Granice samozadowolenia
Niemcy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, że ich system się sypie. W pielęgnowaniu dobrego samopoczucia pomaga im na przykład to, że przychody emerytów osiągają 70 proc. ich poborów, dzięki czemu większość osób może sporo zaoszczędzić. Równie hojne są zasiłki dla bezrobotnych. Konsekwencje powolnego upadku gospodarczego Niemiec dotkną jednak nie tylko 82,5 mln obywateli tego kraju. Niemcy są największym i najzamożniejszym państwem europejskim, więc ich sytuacja wywiera olbrzymi wpływ na kurs euro, a ich niepowodzenia - na sytuację na całym kontynencie. Jeśli Berlin nie upora się z problemem dziury budżetowej, mocne od pewnego czasu euro znów będzie zagrożone. Niemcy potrzebują terapii wstrząsowej i muszą szybko znaleźć sposób na ożywienie gospodarki, w przeciwnym razie ich potężny niegdyś kraj straci znaczenie. Stanie się taką Japonią nad Renem.
Więcej o kryzysie Niemiec w marcowym numerze polskiej edycji miesięcznika "Business Week"
Bastion socjalizmu
Bastionem wstrzymującym zmiany w niemieckiej gospodarce są związki zawodowe, z którymi sympatyzuje trzy czwarte zasiadających w parlamencie socjaldemokratów. Nawet CDU boi się konfrontacji ze związkowcami. Redukcję wydatków i wprowadzenie zmian mających na celu ożywienie gospodarki uniemożliwiają przepisy, przede wszystkim Kündigungsschutz, prawo chroniące pracowników.
35-letni Arndt Rautenberg nie zastanawiał się nad Kündigungsschutz, kiedy w 2000 r. wraz z dwoma wspólnikami zakładał w Düsseldorfie agencję konsultingową specjalizującą się w usługach high-tech. Gdy przeminął boom na rynku usług informatycznych, Rautenberg musiał zwolnić kilkudziesięciu pracowników. Odszkodowania słono go kosztowały.
Nic więc dziwnego, że niemieccy menedżerowie i przedsiębiorcy wolą inwestować poza granicami swojego państwa. - To dramat - uważa 24-letnia Jennifer Knoblach, która w czerwcu zamierza obronić magisterium na Wydziale Dziennikarstwa w Katolickim Uniwersytecie Eichstätt-Ingolstadt w Bawarii. Już postanowiła, że wyjedzie z kraju, gdyż w Niemczech rysują się przed nią mizerne perspektywy.
Flucht aus Deutschland
Ucieczka z Niemiec jest jedynym sposobem rozwoju dla coraz większej liczby przedsiębiorstw. Prawie wszystkie spośród trzydziestu największych niemieckich spółek giełdowych działają poza granicami kraju. Niemieckie przedsiębiorstwa inwestują za granicą więcej niż zagraniczne firmy w Niemczech (w 2001 r. było to odpowiednio 43,3 mld USD i 31,8 mld USD). To znaczy, że Niemcy przestają być konkurencyjne. Koncern farmaceutyczny Schering oraz SAP, producent oprogramowania, coraz więcej prac badawczo-rozwojowych prowadzą w USA. INA, producent łożysk kulkowych, zleca prace projektowe w Rumunii. - Gdy ośrodki badawczo-rozwojowe wyniosą się z Niemiec, już do nich nie wrócą - ostrzega Hans-Dietrich Winkhaus, były dyrektor koncernu Henkel.
Plan superministra
Szefowie niemieckich firm zaczęli mieć nadzieję, że wreszcie coś wyrwie ich kraj z gospodarczego marazmu, kiedy na czele połączonych resortów gospodarki i pracy stanął Wolfgang Clement, były premier Nadrenii Północnej-Westfalii. Nowy minister zaproponował ambitny plan. Obiecuje redukcję biurokracji, zmniejszenie kosztów pracy oraz pomoc władzom miejskim w uporządkowaniu finansów. "Najważniejsze reformy trzeba przeprowadzić w ciągu roku" - zapowiada superminister. Niewiele osób wierzy, że mu się uda. W landzie, w którym dotychczas rządził, nie zauważono redukcji biurokracji na skalę, jaką Clement zapowiada w całym kraju. Co więcej, jego rząd nie przestał dotować upadających gałęzi przemysłu, na przykład górnictwa węgla kamiennego.
Granice samozadowolenia
Niemcy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, że ich system się sypie. W pielęgnowaniu dobrego samopoczucia pomaga im na przykład to, że przychody emerytów osiągają 70 proc. ich poborów, dzięki czemu większość osób może sporo zaoszczędzić. Równie hojne są zasiłki dla bezrobotnych. Konsekwencje powolnego upadku gospodarczego Niemiec dotkną jednak nie tylko 82,5 mln obywateli tego kraju. Niemcy są największym i najzamożniejszym państwem europejskim, więc ich sytuacja wywiera olbrzymi wpływ na kurs euro, a ich niepowodzenia - na sytuację na całym kontynencie. Jeśli Berlin nie upora się z problemem dziury budżetowej, mocne od pewnego czasu euro znów będzie zagrożone. Niemcy potrzebują terapii wstrząsowej i muszą szybko znaleźć sposób na ożywienie gospodarki, w przeciwnym razie ich potężny niegdyś kraj straci znaczenie. Stanie się taką Japonią nad Renem.
Więcej o kryzysie Niemiec w marcowym numerze polskiej edycji miesięcznika "Business Week"
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.