W powojennym Iraku Amerykanie najpierw będą musieli poszukać studni z wodą
Kiedy George W. Bush w waszyngtońskim American Enterprise Institute tłumaczył, jak "wyzwolony Irak przyczyni się do postępu demokratyzacji w całym regionie", w Kurdystanie (enklawie pozostającej poza kontrolą władz w Bagdadzie) trwało burzliwe spotkanie emigracyjnej opozycji irackiej. Pojawił się na nim również Zalmaj Khalizad, wysłannik amerykańskiego prezydenta. Dysydenci kłócili się, czy już powołać rząd na wygnaniu, czy, jak chcieli Amerykanie, jeszcze tego nie robić. Khalizad w końcu stwierdził: "Możecie powołać kierownictwo, tylko na razie nie ważcie się go nazywać rządem". I tak powstała sześcioosobowa grupa, która po upadku reżimu prawdopodobnie przejmie władzę w Bagdadzie. Ahmed Szalabi, szef koalicji Iracki Kongres Narodowy, nie krył zadowolenia: "Bush to prawdziwy czempion wolności i demokracji".
Dzielenie skóry na żywym Saddamie trwa w najlepsze. W skład "komitetu" weszli liderzy najsilniejszych grup: Dżalal Talabani z Patriotycznej Unii Kurdystanu, Masud Barzani z Kurdyjskiej Partii Demokratycznej, Mohammed Bakir al Hakim z Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej w Iraku, Ajad Alawi z Irackiej Zgody Narodowej i właśnie Ahmed Szalabi. Na szefa nieoficjalnie wyznaczono 80-letniego Adnana Paszaszi, w latach 60. irackiego ministra spraw zagranicznych. To ukłon w stronę rządzącej w Iraku partii Baas. Paszaszi jest sunnitą, a ci przeważają w szeregach organizacji. Niektórzy z dysydentów mówili o marginalizacji ich grup, ale Zalmaj Khalizad przeciął ich lament krótko: "Bierzcie to i nie próbujcie odrzucać".
MacArthur Iraku
Jeszcze kilka tygodni temu w Waszyngtonie mało kto mówił o tworzeniu cywilnego rządu. Przeważała opinia, że przy skłóconej i rozbitej opozycji Irakiem będzie zarządzał - tak jak było w powojennej Japonii - amerykański generał. W Departamencie Obrony powstało Biuro Odbudowy i Pomocy Humanitarnej, na którego czele stanął Jay Garner, emerytowany generał i przyjaciel Donalda Rumsfelda. To on wraz z generałem Tommym Franksem będzie zarządzać Irakiem w pierwszych tygodniach po wojnie. Dopiero kilka miesięcy później ma powstać rząd.
Wojenne plany Waszyngtonu zakładają wejście do Iraku ogromnych sił lądowych. Wcześniej jednak na główne ośrodki spadnie grad pocisków samosterujących. Według Williama Nasha, generała, który podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. odpowiadał za pomoc ofiarom walk, "nie uda się przeprowadzić takiej operacji czysto i chirurgicznie". Wojna spowoduje kryzys humanitarny. W Iraku ponad 50 proc. ludzi zależy bezpośrednio od władzy - to ona wydaje żywność i lekarstwa. Zniszczony zostanie prawdopodobnie cały Bagdad. Zrobią to albo Amerykanie, albo Irakijczycy, próbując opóźnić natarcie. - Na pewno Amerykanów nie przywita rozentuzjazmowany tłum. Najpierw trzeba się będzie zwrócić do starszyzny z pytaniem: gdzie są studnie i woda? - mówi "Wprost" Nash. Generał Garner przygotowuje się na taką ewentualność. Stworzył plan przepływu pomocy - żywności, namiotów, szpitali polowych, urządzeń do czyszczenia wody - z różnych agencji i fundacji. Według jego założeń, utrzymaniem okupacyjnego porządku zajmie się 50-80 tys. żołnierzy, a w ciągu pięciu lat do kraju zostanie wpompowanych kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Garner i Franks mówią, że zamierzają jak najszybciej oddać władzę nowemu rządowi. Choć zapewniają, że będzie on niezależny, przy każdym z ministrów chcą powołać wojskowego doradcę. Niektórzy z doradców mają być Amerykanami arabskiego pochodzenia. W Waszyngtonie zawrotną karierę robi dziś generał John Abizaid - jeden z kilku wysokich rangą oficerów mówiących po arabsku.
Lista Teneta
- Okupacja będzie trudniejsza niż wojna. Jeśli nie uda się szybko stworzyć siatki informatorów, trudno będzie kontrolować poczynania lokalnych watażków. Wtedy ofiara może się szybko przerodzić w agresora - przestrzega William Nash.
Plany Garnera i Franksa przewidują więc budowę siatki szpiegowskiej. Wchodząc do Iraku, chcą się oprzeć po części na istniejącej sieci szpicli i konfidentów. Na biurku George'a Teneta, szefa CIA, leży już lista ponad dwóch tysięcy Irakijczyków podzielonych na trzy kategorie: elita - to najbliżsi i najbardziej lojalni współpracownicy Saddama (generałowie i rodzina), którzy jeśli zostaną złapani, będą osądzeni; skruszeni - to ci politycy i wojskowi niższego szczebla, którzy podczas wojny będą współpracować z Amerykanami, i dysydenci - ci, którzy po wojnie mają tworzyć zręby nowej administracji.
Generałom w Pentagonie sen z powiek spędza pytanie: co zrobić z iracką armią? Jeśli nie uda się jej szybko zreformować, to Amerykanie mogą stanąć przed tłumem rozjuszonych, głodnych ludzi. Na razie w oficjalnym stanowisku Pentagonu ("Stabilization, Transition, Transformation") przewiduje się przekształcenie części wojska w lokalną policję.
Nowy porządek naftowy
Irak z jego olbrzymimi zasobami ropy stanie się również kluczem do nowego porządku naftowego. Z powodu sankcji ONZ złoża irackie nie są w pełni eksploatowane. Analitycy sądzą, że przy inwestycjach wartych 20-30 mld dolarów Irak w ciągu kilku lat może zwiększyć produkcję z 2 mln baryłek do 6-7 mln baryłek dziennie, czyli do poziomu wydobycia największych producentów - Arabii Saudyjskiej i Rosji. Wielkie przedsiębiorstwa naftowe już liczą na zyskowne kontrakty. Do drzwi londyńskiego Irackiego Kongresu Narodowego pukają amerykańskie firmy ExxonMobil i Chevron-Texaco. Nowy rząd będzie się musiał uporać także z umowami podpisanymi przez Husajna z firmami europejskimi, rosyjskimi i chińskimi. Według prasy amerykańskiej, po szczycie NATO w Pradze prezydent Bush zapewnił Władimira Putina, że Amerykanie uwzględnią kontrakty podpisane przez Rosjan i pamiętają, iż Irak jest winien Rosji 8 mld USD.
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.