Słuchałem niedawno radiowej debaty o wchodzeniu do UE, sytuacji rolnictwa i rozwodzie w koalicji. Pomieszanie wszystkiego z wszystkim wykluczyło racjonalną argumentację, mimo usilnych starań dziennikarki proszącej o udzielenie odpowiedzi na proste pytania jej i słuchaczy. Choć jestem w polityce dość oblatany, po audycji miałem w uszach więcej szumu informacyjnego niż przed nią. Klasyką gatunku była wypowiedź ludowca, który robiąc dobrą minę do złej gry, próbował bronić polityki rolnej własnego ugrupowania, wymuszanej na kolejnych rządach III RP bez względu na obecność potomków ZSL w koalicjach. Ludowiec nie atakował wprost premiera ani rządu, bo musiałby przyznać, że PSL ponosi współodpowiedzialność za wzloty i upadki gabinetu (łącznie z cenami żywca wieprzowego). Wyjaśniał, że nadprodukcja wieprzowiny jest spowodowana zbiednieniem ludności - Polak zamiast wcinać rocznie 50 kg wieprzowiny, ogranicza się do 30 kg. Nie jestem dietetykiem, co więcej, jestem zdeklarowanym mięsojadem. W domowych negocjacjach z władzami kulinarnymi odnajduję się często po przeciwnej stronie barykady. Władze - i to nie z powodu pauperyzacji - konsekwentnie redukują dawkę mięsa na rzecz jarzyn i ryb. Twierdzą, że tak będzie lepiej dla nas wszystkich, i obawiam się, że mogą mieć rację. Nadto - bez sięgania do statystyk - zastanawiam się, skąd w końcówce lat 80. można było mieć po 50 kg wieprzowiny na osobę rocznie, skoro kartki (M1) na mięso (łącznie z wędlinami) ograniczały tę dawkę do 1,8 kg na brzuch na miesiąc? Tajemnica statystyki i ludowego mędrca z radia... Tym bardziej więc uważam, że Polacy nie powinni dać sobie wmówić, że wejście do UE pozbawi nas szansy zjadania 50 kg, a choćby i 30 kg wieprzowiny rocznie, że koalicyjny rozwód miałby być powodem do głosowania na "nie", że wreszcie przyszłość cywilizacyjna, polityczna i gospodarcza Polski ma zależeć od postawy cytowanego wcześniej ludowca. Dlatego wygrzebałem dzisiejszy cytat z literacko-politycznych sporów, toczonych w atmosferze oficjalnej żałoby po przedwcześnie zgasłym Genialnym Językoznawcy. Ludowcy uwielbiają, gdy się do nich mówi "kolego" (nie wiem dlaczego, skoro na wsi tradycyjnie mówi się "sąsiedzie"). Może z tego samego źródła wywodzi się słowo "wykolegować"? Tym razem koledzy dali się wykolegować, a miliony Polaków na początku czerwca (referendum!) staną przed problemem, jak się nie dać wykolegować tym, którzy powołując się na obronę polskiej wsi, zapewne nie zawahają się zalecić, byśmy zbiorowo wyskoczyli przez okno z okrzykiem "nie!" na ustach. To ja już wolę zjeść mniej wieprzowiny (bez kartek). n
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.