Sporty ekstremalne pachną trupem i głupotą. Nic tak nie ożywia nażartego, bogatego i znudzonego idioty jak ocieranie się o śmierć
Ludzie uwielbiają się zabijać. Wyrafinowane zabijanie samego siebie jest dziś na absolutnym topie. Szczególnie dotyczy to społeczeństw bogatych, nażartych i znudzonych. Zwykłe, banalne strzelenie samobója nie wchodzi jednak w rachubę. To dobre dla bankrutów, zmęczonych życiem filozofów czy mięczaków, którym zabrakło na bilet do cyrku lub których żony zostały z rozpaczy lesbijkami.
Znudzone bogate społeczeństwo cierpi na brak adrenaliny. Filmy z walkami Rambo, pornole z Pamelą Anderson czy relacje z walk Tysona nie cieszą już łowców emocji. Obżartych nie cieszą też zwykłe zawody sportowe. Żądni wrażeń ekstremiści nudzą się, oglądając fascynujące mecze NBA, piłki nożnej czy bijatykę na lodzie, zwaną hokejem. Z chęci przeżycia czegoś superemocjonującego narodziły się karkołomne dyscypliny sportowe, tzw. sporty ekstremalne.
Sporty ekstremalne pachną trupem i głupotą. Nic tak nie ożywia nażartego, bogatego idioty jak ocieranie się o śmierć. Niektórzy czują, że żyją, dopiero gdy śmierć zagląda im w oczy. Wszystkie te kretyńskie sporty, takie jak wspinaczka bez zabezpieczeń, skoki na linie z helikoptera, zjazd rowerem z Mount Everestu czy jazda na nartach w celu wywołania lawiny, to dyscypliny wymyślone przez znudzonych życiem amerykańskich nastolatków, którzy mieli dosyć chodzenia z mamusią do hipermarketów i nigdy nie widzieli śmierdzącego dworca PKP w Białymstoku. W pradziejach każdego sportu ekstremalnego jest jakiś ewidentnie nadwrażliwy, bogaty dewiant maminsynek, któ-
ry w pewnym okresie swego życia był za głupi, żeby zrobić coś sensownego, w związku z czym zaczął jeździć kosiarką po dachu rezydencji rodziców.
Wariatów na tym świecie nigdy nie brakowało. Bez szaleńców i świrów starających się zdobyć to, co nie zdobyte, świat z pewnością stałby w miejscu. Ilu Ikarów konstruujących maszyny do latania zabiło się, nim pierwszy samolot wzbił się w powietrze? Ilu bezimiennych Chińczyków wyleciało w powietrze, zanim ten ostatni wymyślił proch? Ilu anonimowych cwaniaków wsadzono do paki, zanim nauczyli się tak cwanie kombinować jak poseł Łyżwiński? Dzisiejsze sporty ekstremalne nie mają jednak nic wspólnego z odkryciami. To tylko czysta rozrywka z trupem w tle. Każdy z uczestników debilnych dyscyplin dobrze wie, że może się zabić, ale to tylko podkręca zabawę, tak jak od pewnego czasu inteligencja Renaty Beger podkręca prace komisji śledczej.
Najnowsze wiadomości z frontu zabaw ekstremalnych to: bicie rekordu skoku na spadochronie z wysokości
40 kilometrów (Kanada), moda na wywoływanie lawin poprzez zjazdy na ośnieżonych zakazanych stokach (USA), świadome zarażanie się wirusem HIV podczas stosunku z zakażonym partnerem w celu przeżycia czegoś ekstra (Anglia), masochistyczne rytuały połączone z okaleczaniem członka i obcinaniem sobie jąder (USA).
Społeczeństwa biedne i prześladowane walczą o życie. W krajach, w których rządzą dyktatorzy i świnie, przeżycie kolejnego dnia jest swoistym sportem ekstremalnym. Czeczeni, Palestyńczycy, Kurdowie, mieszkańcy Konga, Ruandy czy Nigerii nie cierpią na brak adrenaliny, bo mają jej na co dzień w nadmiarze - codziennie ktoś obok ginie zastrzelony lub zakłuty maczetą i codziennie coś wylatuje w powietrze. Głodni i biedni chcą przeżyć. Bogaci, nażarci, znudzeni i zepsuci marzą, by otrzeć się o śmierć, obciąć sobie jaja lub dać się dla zabawy zarazić śmiertelnym syfem. I to tłumaczy, dlaczego w Turkmenistanie czy Kongu tak słabo sprzedają się deski do snowboardu Burtona i okulary Diesel.
Znudzone bogate społeczeństwo cierpi na brak adrenaliny. Filmy z walkami Rambo, pornole z Pamelą Anderson czy relacje z walk Tysona nie cieszą już łowców emocji. Obżartych nie cieszą też zwykłe zawody sportowe. Żądni wrażeń ekstremiści nudzą się, oglądając fascynujące mecze NBA, piłki nożnej czy bijatykę na lodzie, zwaną hokejem. Z chęci przeżycia czegoś superemocjonującego narodziły się karkołomne dyscypliny sportowe, tzw. sporty ekstremalne.
Sporty ekstremalne pachną trupem i głupotą. Nic tak nie ożywia nażartego, bogatego idioty jak ocieranie się o śmierć. Niektórzy czują, że żyją, dopiero gdy śmierć zagląda im w oczy. Wszystkie te kretyńskie sporty, takie jak wspinaczka bez zabezpieczeń, skoki na linie z helikoptera, zjazd rowerem z Mount Everestu czy jazda na nartach w celu wywołania lawiny, to dyscypliny wymyślone przez znudzonych życiem amerykańskich nastolatków, którzy mieli dosyć chodzenia z mamusią do hipermarketów i nigdy nie widzieli śmierdzącego dworca PKP w Białymstoku. W pradziejach każdego sportu ekstremalnego jest jakiś ewidentnie nadwrażliwy, bogaty dewiant maminsynek, któ-
ry w pewnym okresie swego życia był za głupi, żeby zrobić coś sensownego, w związku z czym zaczął jeździć kosiarką po dachu rezydencji rodziców.
Wariatów na tym świecie nigdy nie brakowało. Bez szaleńców i świrów starających się zdobyć to, co nie zdobyte, świat z pewnością stałby w miejscu. Ilu Ikarów konstruujących maszyny do latania zabiło się, nim pierwszy samolot wzbił się w powietrze? Ilu bezimiennych Chińczyków wyleciało w powietrze, zanim ten ostatni wymyślił proch? Ilu anonimowych cwaniaków wsadzono do paki, zanim nauczyli się tak cwanie kombinować jak poseł Łyżwiński? Dzisiejsze sporty ekstremalne nie mają jednak nic wspólnego z odkryciami. To tylko czysta rozrywka z trupem w tle. Każdy z uczestników debilnych dyscyplin dobrze wie, że może się zabić, ale to tylko podkręca zabawę, tak jak od pewnego czasu inteligencja Renaty Beger podkręca prace komisji śledczej.
Najnowsze wiadomości z frontu zabaw ekstremalnych to: bicie rekordu skoku na spadochronie z wysokości
40 kilometrów (Kanada), moda na wywoływanie lawin poprzez zjazdy na ośnieżonych zakazanych stokach (USA), świadome zarażanie się wirusem HIV podczas stosunku z zakażonym partnerem w celu przeżycia czegoś ekstra (Anglia), masochistyczne rytuały połączone z okaleczaniem członka i obcinaniem sobie jąder (USA).
Społeczeństwa biedne i prześladowane walczą o życie. W krajach, w których rządzą dyktatorzy i świnie, przeżycie kolejnego dnia jest swoistym sportem ekstremalnym. Czeczeni, Palestyńczycy, Kurdowie, mieszkańcy Konga, Ruandy czy Nigerii nie cierpią na brak adrenaliny, bo mają jej na co dzień w nadmiarze - codziennie ktoś obok ginie zastrzelony lub zakłuty maczetą i codziennie coś wylatuje w powietrze. Głodni i biedni chcą przeżyć. Bogaci, nażarci, znudzeni i zepsuci marzą, by otrzeć się o śmierć, obciąć sobie jaja lub dać się dla zabawy zarazić śmiertelnym syfem. I to tłumaczy, dlaczego w Turkmenistanie czy Kongu tak słabo sprzedają się deski do snowboardu Burtona i okulary Diesel.
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.