Co łączy Catherine Zeta-Jones z posłanką Anitą Błochowiak, a Renée Zellweger z posłanką Renatą Beger?
Otrząsnęłam się już z mrocznych refleksji, które dopadły mnie po obejrzeniu telewizyjnego dokumentu o posłankach z SLD, odnotowałam medialne relacje ze słusznego przemarszu Traktem Królewskim rodzimych feministek i godzinami przysłuchiwałam się najsłynniejszej nad Wisłą komisji śledczej. W międzyczasie na ekrany weszło obsypane oscarowymi nominacjami "Chicago".
Siedzę więc w kinie, powoli odrywam się od skrzeczącej za oknem prozy życia i z przyjemnością patrzę na girlsy, które śmiało i wysoko fikają nogami. Cichutko wraz z całą salą wybijam nogą rytm więziennego tanga, gdy coś najwyraźniej zaczyna mi przeszkadzać w odbiorze dzieła. Podprogowa świadomość natrętnie, wbrew mojej woli, wkrada się pomiędzy kolejne sceny. Coś zaczyna łączyć Catherine Zeta-Jones z posłanką Anitą Błochowiak, śpiew Renée Zellweger nie wytrzymuje konkurencji z dramatyzmem pytań posłanki Renaty Beger. Nawet Richard Gere wydaje się mniej interesujący niż żona posła Stanisława Rydzonia, która rozjaśnia mu tajniki księgowości. Przy okazji brawa dla posła, że nie wstydzi się przed kolegami i chwali umiejętności żony. Mimo wszystko, to nie dla takich konotacji wybrałam się w niedzielne popołudnie do kina.
Ach, ty prozo życia, nawet w ciemnej sali nie zostawiasz ludzi w spokoju! Zamiast więc śledzić perypetie skazanych na dożywocie artystek kabaretu, szukam związku między tym, co na ekranie, a tym, co za oknem. W kinie trup ściele się gęsto. W komisji, dzięki Bogu, wszyscy zdrowi. Sprawdzam kolejny trop. Także niewypał. Zwłaszcza że chicagowskie morderczynie w kabaretkach odsiadują ciężkie wyroki albo czekają na śmierć. Pierwsza z nich swego pana i władcę zabiła z zazdrości. Druga uśmierciła męża, gdy po powrocie do domu wskakiwał na kanapę, pił piwo i żuł gumę. Trzecia otruła niewiernego. Czwarta zasztyletowała sadystę. Piąta - tego, który nie chciał jej pomóc w karierze. Szósta, siódma, ósma... Co wspólnego mają z nimi członkinie komisji śledczej? Nic, chociaż nie do końca. Bowiem, jak mawiała wielka amerykańska aktorka Betty Davis, to, co łączy wszystkie kobiety, to bycie kobietą. Także wówczas, gdy chce się tańczyć w kabarecie albo ma się zgoła inne ambicje.
A świat nadal pełen jest mężczyzn, którym z kobietami w grze o władzę nie jest po drodze. Niby nie mają nic przeciwko równouprawnieniu, niby zgadzają się na parytety, niby są z całym szacunkiem dla pań, ale gdy tylko przyjdzie im deklaracje przekładać na czyny, o wszystkim zapominają. Dwie panie B., czyli posłanki Beger i Błochowiak, zostały przez swoje kluby zarekomendowane do prac w komisji śledczej - jak mniemam - nie tyle w uznaniu dotychczasowych zasług (nie zdążyły się jeszcze wykazać), ile z powodu kompetencji. Chociaż w szacownym gremium znalazły się na zasadzie zastępstwa. Nie mnie komentować. Zrobiły to już media - pionowe klatki schodowe, pytania bez pytajnika, freudowską wrażliwość. Gdyby ktoś chciał przeprowadzić na tym właśnie przykładzie dowód na to, że kobiety niekoniecznie sprawdzają się w życiu publicznym, to właśnie go przeprowadził. Na nic zdadzą się w charakterze antytezy nazwiska Labudy, Suchockiej, Hübner, Waniek, Waltz i Gilowskiej - to tylko wyjątki, które potwierdzają regułę. Swoją drogą dziwi mnie, że minister Izabela Jaruga-Nowacka, rozdająca swoje słynne okulary, do tej pory nie zwróciła uwagi na protekcjonalny klimat, jaki towarzyszy wielu wypowiedziom jej komisyjnych koleżanek. Rozumiem, sprawa jest delikatna.
Abstrahując jednak od zasadności, trafności i głębokości stawianych przez posłanki pytań, zostawiając na boku ich wiedzę i przenikliwość, wkurza mnie, gdy słyszę pouczenia o przegapianiu wątków, o powtarzaniu tych samych pytań, o konieczności czytania gazet. Przynajmniej tych najważniejszych. Te wypowiedziane przed całą Polską uwagi zaczynają nabierać niebezpiecznego uniwersalizmu. Członek komisji nie przegapia i czyta, członkini komisji przegapia i nie czyta. Poseł nie przegapia i czyta, posłanka przegapia i nie czyta. Mężczyzna nie przegapia i czyta, a kobieta przegapia i nie czyta. Pytam, czy nie ma w naszym życiu politycznym kobiet tak wyrazistych, jak Nałęcz, Ziobro, Lewandowski i Rokita, które, gdy zajdzie potrzeba, zalecałyby swoim kolegom rozszerzenie zakresu niezbędnych lektur, które z kolegami z komisji obradowałyby jak równy z równym? A priori zakładam, że nie da się obsadzić wszystkich funkcji Zytą Gilowską.
W mediach pojawił się właśnie apel dotyczący przyszłego składu KRRiTV, podpisany przez tuzy polskiego dziennikarstwa - nie ma wśród nich żadnej kobiety. W apelu chodzi o to, aby decydujący wpływ na skład rady mieli rektorzy polskich uczelni. Czy jest wśród nich chociaż jedna kobieta?
Prawdopodobnie po raz pierwszy w historii Unii Europejskiej na czele jednego z krajów - Finlandii - staną dwie kobiety. Premier i prezydent: Anneli Jaeaetteenmaeki i Tarja Halonen. Jaka szkoda, że to właśnie w kraju Świętego Mikołaja nie wybrałam się na "Chicago". Nie tracąc czasu na walkę z podświadomością, mogłabym się wciągnąć w losy pań w kabaretkach, które robiły wszystko, żeby nie zginąć w męskim świecie. I jeszcze film o nich nakręcono! n
Siedzę więc w kinie, powoli odrywam się od skrzeczącej za oknem prozy życia i z przyjemnością patrzę na girlsy, które śmiało i wysoko fikają nogami. Cichutko wraz z całą salą wybijam nogą rytm więziennego tanga, gdy coś najwyraźniej zaczyna mi przeszkadzać w odbiorze dzieła. Podprogowa świadomość natrętnie, wbrew mojej woli, wkrada się pomiędzy kolejne sceny. Coś zaczyna łączyć Catherine Zeta-Jones z posłanką Anitą Błochowiak, śpiew Renée Zellweger nie wytrzymuje konkurencji z dramatyzmem pytań posłanki Renaty Beger. Nawet Richard Gere wydaje się mniej interesujący niż żona posła Stanisława Rydzonia, która rozjaśnia mu tajniki księgowości. Przy okazji brawa dla posła, że nie wstydzi się przed kolegami i chwali umiejętności żony. Mimo wszystko, to nie dla takich konotacji wybrałam się w niedzielne popołudnie do kina.
Ach, ty prozo życia, nawet w ciemnej sali nie zostawiasz ludzi w spokoju! Zamiast więc śledzić perypetie skazanych na dożywocie artystek kabaretu, szukam związku między tym, co na ekranie, a tym, co za oknem. W kinie trup ściele się gęsto. W komisji, dzięki Bogu, wszyscy zdrowi. Sprawdzam kolejny trop. Także niewypał. Zwłaszcza że chicagowskie morderczynie w kabaretkach odsiadują ciężkie wyroki albo czekają na śmierć. Pierwsza z nich swego pana i władcę zabiła z zazdrości. Druga uśmierciła męża, gdy po powrocie do domu wskakiwał na kanapę, pił piwo i żuł gumę. Trzecia otruła niewiernego. Czwarta zasztyletowała sadystę. Piąta - tego, który nie chciał jej pomóc w karierze. Szósta, siódma, ósma... Co wspólnego mają z nimi członkinie komisji śledczej? Nic, chociaż nie do końca. Bowiem, jak mawiała wielka amerykańska aktorka Betty Davis, to, co łączy wszystkie kobiety, to bycie kobietą. Także wówczas, gdy chce się tańczyć w kabarecie albo ma się zgoła inne ambicje.
A świat nadal pełen jest mężczyzn, którym z kobietami w grze o władzę nie jest po drodze. Niby nie mają nic przeciwko równouprawnieniu, niby zgadzają się na parytety, niby są z całym szacunkiem dla pań, ale gdy tylko przyjdzie im deklaracje przekładać na czyny, o wszystkim zapominają. Dwie panie B., czyli posłanki Beger i Błochowiak, zostały przez swoje kluby zarekomendowane do prac w komisji śledczej - jak mniemam - nie tyle w uznaniu dotychczasowych zasług (nie zdążyły się jeszcze wykazać), ile z powodu kompetencji. Chociaż w szacownym gremium znalazły się na zasadzie zastępstwa. Nie mnie komentować. Zrobiły to już media - pionowe klatki schodowe, pytania bez pytajnika, freudowską wrażliwość. Gdyby ktoś chciał przeprowadzić na tym właśnie przykładzie dowód na to, że kobiety niekoniecznie sprawdzają się w życiu publicznym, to właśnie go przeprowadził. Na nic zdadzą się w charakterze antytezy nazwiska Labudy, Suchockiej, Hübner, Waniek, Waltz i Gilowskiej - to tylko wyjątki, które potwierdzają regułę. Swoją drogą dziwi mnie, że minister Izabela Jaruga-Nowacka, rozdająca swoje słynne okulary, do tej pory nie zwróciła uwagi na protekcjonalny klimat, jaki towarzyszy wielu wypowiedziom jej komisyjnych koleżanek. Rozumiem, sprawa jest delikatna.
Abstrahując jednak od zasadności, trafności i głębokości stawianych przez posłanki pytań, zostawiając na boku ich wiedzę i przenikliwość, wkurza mnie, gdy słyszę pouczenia o przegapianiu wątków, o powtarzaniu tych samych pytań, o konieczności czytania gazet. Przynajmniej tych najważniejszych. Te wypowiedziane przed całą Polską uwagi zaczynają nabierać niebezpiecznego uniwersalizmu. Członek komisji nie przegapia i czyta, członkini komisji przegapia i nie czyta. Poseł nie przegapia i czyta, posłanka przegapia i nie czyta. Mężczyzna nie przegapia i czyta, a kobieta przegapia i nie czyta. Pytam, czy nie ma w naszym życiu politycznym kobiet tak wyrazistych, jak Nałęcz, Ziobro, Lewandowski i Rokita, które, gdy zajdzie potrzeba, zalecałyby swoim kolegom rozszerzenie zakresu niezbędnych lektur, które z kolegami z komisji obradowałyby jak równy z równym? A priori zakładam, że nie da się obsadzić wszystkich funkcji Zytą Gilowską.
W mediach pojawił się właśnie apel dotyczący przyszłego składu KRRiTV, podpisany przez tuzy polskiego dziennikarstwa - nie ma wśród nich żadnej kobiety. W apelu chodzi o to, aby decydujący wpływ na skład rady mieli rektorzy polskich uczelni. Czy jest wśród nich chociaż jedna kobieta?
Prawdopodobnie po raz pierwszy w historii Unii Europejskiej na czele jednego z krajów - Finlandii - staną dwie kobiety. Premier i prezydent: Anneli Jaeaetteenmaeki i Tarja Halonen. Jaka szkoda, że to właśnie w kraju Świętego Mikołaja nie wybrałam się na "Chicago". Nie tracąc czasu na walkę z podświadomością, mogłabym się wciągnąć w losy pań w kabaretkach, które robiły wszystko, żeby nie zginąć w męskim świecie. I jeszcze film o nich nakręcono! n
Więcej możesz przeczytać w 13/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.