Wszystko zmierza do zagłady. Nic nie ma sensu: można się tylko zabić, naćpać albo upić.
Stanisław Janecki
Wszystko zmierza do zagłady. Nic nie ma sensu: można się tylko zabić, naćpać albo upić - głosili różni prorocy, gdy zbliżał się początek trzeciego tysiąclecia. Klimat tamtego czasu przypomina mi się, gdy słucham opinii o tym, co się rzekomo dzieje w Polsce w przeddzień naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Jest tak fatalnie i obrzydliwie, że to cud, iż w ogóle żyjemy i pracujemy. Nawet trawa jest mniej zielona i woda mniej mokra - można by odnieść wrażenie. A już w świecie polityki skala ohydztwa jest tak wielka, że przeciętny człowiek ma się ochotę powiesić. To piramidalna bzdura - usankcjonowana tym, że powtarzana przez miliony: od meneli po profesorów uniwersytetu. Nie ma totalnego ohydztwa, spirali świństw i niegodziwości, nędzy i beznadziei czy dojmującego braku demokracji. Wręcz przeciwnie, Polska przeżywa jeden z najlepszych okresów w swojej historii, o ile w ogóle nie najlepszy. Jesteśmy bezpieczni - schowani za tarczą NATO. Zaledwie godziny dzielą nas od podobnego bezpieczeństwa gospodarczego w Unii Europejskiej (vide: "Eurostrachy na Lachy" i "Europospolita"). Mamy silną walutę, jeden z najwyższych wskaźników wzrostu w Europie, nie notowany od dawna wskaźnik optymizmu konsumenckiego. Żyjemy o mniej więcej cztery lata dłużej niż jeszcze 15 lat temu, jesteśmy zdrowsi, urodziwsi, wyżsi. Czyżby duża część społeczeństwa była chora psychicznie?
Owszem, mamy groźny deficyt budżetowy, duży dług publiczny, dwudziestoprocentowe bezrobocie, za wysokie podatki, niesprawną służbę zdrowia i drogie leki (vide: "Najdroższe leki - tylko w Polsce!"). Mamy spore obszary biedy, korupcję i polityczne oraz intelektualne antyelity, ale podobne problemy istnieją nawet w od dawna demokratycznych, bogatych państwach. Poza tym codzienna demokracja to nie idealna miłość, gdzie są tylko wzloty, ochy i achy, pocałunki i czułe szepty. Polska nie jest żadną czarną dziurą. Walki polityków mogą nas drażnić, ale przecież po to istnieje pluralizm i demokracja przedstawicielska, żeby polityczne bijatyki odbywały się w Sejmie, a nie na ulicach. Spójrzmy zresztą na siebie: czy w domach i w pracy nie kłócimy się równie zaciekle, a nawet ostrzej niż politycy w Sejmie czy partiach? Skąd więc ta hipokryzja? Mówimy, że jest beznadziejnie, a ilu z nas ma ładne mieszkania, jeździ świetnymi samochodami, dobrze się ubiera i odżywia czy wyjeżdża na zagraniczne wczasy. Dlaczego uprawiamy propagandę klęski, dlaczego się dołujemy? Przecież w ten sposób przekreślamy nie tylko wielkie osiągnięcia ostatniego piętnastolecia, kwestionujemy własny wysiłek i poświęcenie, ale w jakimś sensie plujemy sobie w twarz.
Owszem, Polska nie jest rajem na ziemi, ale wystarczy spojrzeć na Ukrainę czy Białoruś, żeby się przekonać, jak wiele zrobiliśmy. Ujawniane niemal codziennie afery to wyraz choroby demokracji, ale także jej zdrowia. To, że afery są opisywane i większości z nich nie da się ukryć, jest przejawem żywotności polskiej demokracji i siły jej strażnika - wolnych mediów. Tak jak wyrazem zdrowia demokracji jest to, że Samoobrona i Andrzej Lepper czy Liga Polskich Rodzin i Roman Giertych nie nawołują do rezygnacji z demokratycznych procedur. Kwestionując nasze członkostwo w unii, chcą oni być w europejskim parlamencie, a przez to będą w unii tak samo zakorzenieni jak najwięksi euroentuzjaści.
Przestańmy się więc katować i zohydzać wszystko i wszystkich dookoła. Nie zaciskajmy zębów, lecz więcej się uśmiechajmy. Nie traktujmy członkostwa w unii jak AIDS, tylko spróbujmy je wykorzystać do tego, żeby w Polsce było jeszcze lepiej. Cieszmy się z tego, co jest naszym własnym, wielkim osiągnięciem, jednym z największych w historii polskiej państwowości. Nie oczekujmy tylko kolejnych nieszczęść, bo to może być samosprawdzająca się przepowiednia. Mamy przecież wiele atutów, choćby coraz lepsze wykształcenie: w ostatnich 14 latach odsetek Polaków z dyplomem wyższej uczelni wzrósł z 7 proc. do 12 proc. (vide: specjalny dodatek "Ranking szkół wyższych"). Cieszmy się z członkostwa w unii przy dźwiękach IX symfonii Beethovena z "Odą do radości" Friedricha Schillera. Nie ma najmniejszego powodu, żebyśmy 1 maja byli w nastroju "Marsza pogrzebowego" Fryderyka Chopina. "Nie lękajcie się" - mówił Jan Paweł II podczas swojej pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w 1979 r. Nie plujmy sobie w twarz - można powiedzieć obecnie. Naprawdę na to nie zasługujemy.
Wszystko zmierza do zagłady. Nic nie ma sensu: można się tylko zabić, naćpać albo upić - głosili różni prorocy, gdy zbliżał się początek trzeciego tysiąclecia. Klimat tamtego czasu przypomina mi się, gdy słucham opinii o tym, co się rzekomo dzieje w Polsce w przeddzień naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Jest tak fatalnie i obrzydliwie, że to cud, iż w ogóle żyjemy i pracujemy. Nawet trawa jest mniej zielona i woda mniej mokra - można by odnieść wrażenie. A już w świecie polityki skala ohydztwa jest tak wielka, że przeciętny człowiek ma się ochotę powiesić. To piramidalna bzdura - usankcjonowana tym, że powtarzana przez miliony: od meneli po profesorów uniwersytetu. Nie ma totalnego ohydztwa, spirali świństw i niegodziwości, nędzy i beznadziei czy dojmującego braku demokracji. Wręcz przeciwnie, Polska przeżywa jeden z najlepszych okresów w swojej historii, o ile w ogóle nie najlepszy. Jesteśmy bezpieczni - schowani za tarczą NATO. Zaledwie godziny dzielą nas od podobnego bezpieczeństwa gospodarczego w Unii Europejskiej (vide: "Eurostrachy na Lachy" i "Europospolita"). Mamy silną walutę, jeden z najwyższych wskaźników wzrostu w Europie, nie notowany od dawna wskaźnik optymizmu konsumenckiego. Żyjemy o mniej więcej cztery lata dłużej niż jeszcze 15 lat temu, jesteśmy zdrowsi, urodziwsi, wyżsi. Czyżby duża część społeczeństwa była chora psychicznie?
Owszem, mamy groźny deficyt budżetowy, duży dług publiczny, dwudziestoprocentowe bezrobocie, za wysokie podatki, niesprawną służbę zdrowia i drogie leki (vide: "Najdroższe leki - tylko w Polsce!"). Mamy spore obszary biedy, korupcję i polityczne oraz intelektualne antyelity, ale podobne problemy istnieją nawet w od dawna demokratycznych, bogatych państwach. Poza tym codzienna demokracja to nie idealna miłość, gdzie są tylko wzloty, ochy i achy, pocałunki i czułe szepty. Polska nie jest żadną czarną dziurą. Walki polityków mogą nas drażnić, ale przecież po to istnieje pluralizm i demokracja przedstawicielska, żeby polityczne bijatyki odbywały się w Sejmie, a nie na ulicach. Spójrzmy zresztą na siebie: czy w domach i w pracy nie kłócimy się równie zaciekle, a nawet ostrzej niż politycy w Sejmie czy partiach? Skąd więc ta hipokryzja? Mówimy, że jest beznadziejnie, a ilu z nas ma ładne mieszkania, jeździ świetnymi samochodami, dobrze się ubiera i odżywia czy wyjeżdża na zagraniczne wczasy. Dlaczego uprawiamy propagandę klęski, dlaczego się dołujemy? Przecież w ten sposób przekreślamy nie tylko wielkie osiągnięcia ostatniego piętnastolecia, kwestionujemy własny wysiłek i poświęcenie, ale w jakimś sensie plujemy sobie w twarz.
Owszem, Polska nie jest rajem na ziemi, ale wystarczy spojrzeć na Ukrainę czy Białoruś, żeby się przekonać, jak wiele zrobiliśmy. Ujawniane niemal codziennie afery to wyraz choroby demokracji, ale także jej zdrowia. To, że afery są opisywane i większości z nich nie da się ukryć, jest przejawem żywotności polskiej demokracji i siły jej strażnika - wolnych mediów. Tak jak wyrazem zdrowia demokracji jest to, że Samoobrona i Andrzej Lepper czy Liga Polskich Rodzin i Roman Giertych nie nawołują do rezygnacji z demokratycznych procedur. Kwestionując nasze członkostwo w unii, chcą oni być w europejskim parlamencie, a przez to będą w unii tak samo zakorzenieni jak najwięksi euroentuzjaści.
Przestańmy się więc katować i zohydzać wszystko i wszystkich dookoła. Nie zaciskajmy zębów, lecz więcej się uśmiechajmy. Nie traktujmy członkostwa w unii jak AIDS, tylko spróbujmy je wykorzystać do tego, żeby w Polsce było jeszcze lepiej. Cieszmy się z tego, co jest naszym własnym, wielkim osiągnięciem, jednym z największych w historii polskiej państwowości. Nie oczekujmy tylko kolejnych nieszczęść, bo to może być samosprawdzająca się przepowiednia. Mamy przecież wiele atutów, choćby coraz lepsze wykształcenie: w ostatnich 14 latach odsetek Polaków z dyplomem wyższej uczelni wzrósł z 7 proc. do 12 proc. (vide: specjalny dodatek "Ranking szkół wyższych"). Cieszmy się z członkostwa w unii przy dźwiękach IX symfonii Beethovena z "Odą do radości" Friedricha Schillera. Nie ma najmniejszego powodu, żebyśmy 1 maja byli w nastroju "Marsza pogrzebowego" Fryderyka Chopina. "Nie lękajcie się" - mówił Jan Paweł II podczas swojej pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w 1979 r. Nie plujmy sobie w twarz - można powiedzieć obecnie. Naprawdę na to nie zasługujemy.
Więcej możesz przeczytać w 18/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.