Nigdy nie poznamy wszystkich tajemnic, które Jaser Arafat przekazał CIA Działają sami. Ich nazwisk nie ma na żadnej liście tajnych agentów. Dbają o anonimowość bardziej niż inni uczestnicy gry wywiadowczej. To agenci wpływu. Superszpiedzy. Mężczyźni, czasem kobiety, którzy z różnych powodów zdecydowali się podpisać faustowski pakt z diabłem. Niektórzy dla pieniędzy, inni z powodów ideologicznych. Wszyscy są święcie przekonani, że nie zawiedli niczyjego zaufania, nie złamali żadnej z zasad. Nie uważają tego, co robią, za niemoralne.
Rekin
Niewątpliwie najsławniejszym z nich był Robert Maxwell. Dla świata rekin mediów, człowiek instytucja, właściciel czterystu gazet, czasopism, wydawnictw i stacji telewizyjnych, drukarni i elektronicznych baz danych rozsianych po całym świecie.
Przy wadze 141 kg miał w pasie 142 cm, a obwód jego kołnierzyka wynosił 53 cm. Wyglądał jak potwór, niesamowity jak Hulk z komiksów czy filmowy Frankenstein. Miał najważniejszą cechę każdego superszpiega - fenomenalną pamięć. A także umiejętność dotarcia do ludzi władzy na najwyższym szczeblu. Potrafił bez przeszkód wejść do Białego Domu do prezydenta Reagana czy do premier Margaret Thatcher na Downing Street. Był gościem honorowym na Kremlu u Michaiła Gorbaczowa i w Warszawie u Wojciecha Jaruzelskiego. Podobnie był traktowany w siedzibie najwyższych władz Chin - Zakazanym Mieście w Pekinie.
Maxwell wykorzystywał te kontakty oraz tysiące innych w firmach zbrojeniowych, bankach, a nawet służbach wywiadowczych, by szpiegować na rzecz Izraela. Szymon Peres, były premier Izraela, który wprowadził go do Mossadu w 1989 r. powiedział mi, że nikt nigdy do końca się nie dowie, jak wiele uczynił Maxwell dla bezpieczeństwa Izraela.
Okrutny dla żony Betty i dzieci, znienawidzony tyran dla 24 tys. pracowników na całym świecie, żarłok i nienasycony samiec. Jednym słowem - pełen wad. Mossad wszystko to jednak tolerował, ponieważ Maxwell prawie bez niczyjej pomocy dostarczał im takich informacji wywiadowczych, do jakich nie potrafili dotrzeć nawet najlepsi katza - zawodowi agenci.
Jednym przebiegłym posunięciem Maxwell zdobył tajemnice polskiego wywiadu i sprzedał Mossadowi program komputerowy Promis, wyposażony w tajną elektroniczną "furtkę", pozwalającą izraelskiemu wywiadowi podsłuchiwać szefów polskich szpiegów i poznawać ich plany. Tę samą sztuczkę powtórzył w Stanach Zjednoczonych, dostarczając najważniejszemu ośrodkowi badań atomowych w Los Alamos kopię spreparowanego programu. Sprzedał Promis brytyjskiemu kontrwywiadowi (MI5), wywiadowi kanadyjskiemu i wielu innym agencjom wywiadowczym na świecie, nawet w komunistycznych Chinach. Mistrzowska operacja Maxwella pozwoliła Mossadowi otworzyć własne okno na szpiegowski świat jego rywali.
Człowiek, który otrzymał wiele najwyższych odznaczeń za udział w bitwach II wojny światowej, który był powiernikiem księcia Karola i księżnej Diany, którego Henry Kissinger traktował jak równego sobie, przez trzy lata dostarczał Izraelowi najtajniejszych informacji szpiegowskich. Potem zaczął jednak nadużywać cierpliwości swych mocodawców. Przełomowym momentem jego wywiadowczej kariery było żądanie, by Mossad wydobył go z finansowej zapaści i pętli długów. Po tym jak ukradł 400 mln funtów szterlingów z funduszu emerytalnego swoich pracowników, a banki zaczęły go osaczać, Maxwell zaczął się domagać od Mossadu natychmiastowej wypłaty 400 mln funtów i kolejnych 2 mld funtów na pokrycie pozostałych długów. Szef Mossadu poradził mu, aby zwrócił się do banków w sprawie restrukturyzacji zadłużenia, jak to zrobił inny magnat prasowy - Rupert Murdoch. Maxwell w odpowiedzi ryknął, że nie jest Murdochem i zagroził, że powie wszystko, co wie o Mossadzie, i opublikuje to w swoich gazetach.
Informatorzy z izraelskiego wywiadu powiedzieli mi potem, że nie było innego wyjścia - trzeba było "załatwić" Maxwella za ten brutalny szantaż. Czteroosobowe komando kidonu (zabójców z izraelskiego wywiadu) otrzymało rozkaz zamordowania go. Zrobili to, jak zwykle, w sposób dramatyczny. Wstrzyknęli mu śmiertelną dawkę paraliżującej trucizny, kiedy nocą wyszedł na pokład luksusowego jachtu "Lady Ghislaine" (imię jego ulubionej córki) na spotkanie rzekomych wysłanników wywiadu, którzy mieli mu przywieźć pieniądze. Jacht był wówczas na pełnym morzu.
Wiktor Ostrowski, były agent Mossadu, powiedział mi wprost: "Kłopoty Mossadu z Maxwellem spoczęły w słonych wodach Atlantyku". Kilka dni później wysłany na poszukiwanie helikopter odnalazł ciało agenta niedaleko wybrzeży Wysp Kanaryjskich. Piętnaście metrów pod wodą, twarzą ku niebu, ze złączonymi nogami Robert Maxwell wyglądał jak przybity do niewidzialnego krzyża.
Dziewięciu premierów Izraela i szefów Mossadu wzięło udział w jego pogrzebie, który odbył się w Jerozolimie. Nikt wówczas nie wiedział, że na Górze Oliwnej został pochowany bez mózgu, który zapodział się w czasie sekcji zwłok. Kilka tygodni po pogrzebie w wielkiej tajemnicy otwarto grób i mózg Maxwella umieszczono w całunie owijającym jego wielkie ciało.
Czy ktokolwiek może wątpić, że Robert Maxwell zgodziłby się na taki finał swej niezwykłej, choć krótkiej, zaledwie trzyletniej, kariery największego superszpiega w historii Izraela?
Rais
Kilkanaście kilometrów od Jerozolimy, na Zachodnim Brzegu, inny agent wpływu spoczywa dziś w betonowej trumnie - to Jaser Arafat. W listopadzie Arafat zmarł tak, jak żył - wśród zamieszania, intryg i farsy. Niewielu wie, że był nie tylko terrorystą i mistrzem manipulacji, lecz także ważnym "źródłem osobowym" CIA.
Jakiś czas po tym, jak Arafat 30 lat temu wkroczył na światową scenę w ONZ - z pistoletem w jednej dłoni, a gałązką oliwną w drugiej, zaproszono go do "bezpiecznego domu" CIA na Górnym Manhattanie w Nowym Jorku. Tam czekał na niego sam William Egan Colby, dziesiąty z kolei dyrektor CIA. Przy filiżance mocnej tureckiej kawy i ulubionych słodyczach Arafata ubito z nim interes.
Korzystając z niedawno uzyskanego statusu na forum międzynarodowym, Arafat miał zostać "głównym źródłem osobowym" - wysokiej rangi informatorem CIA. Miał otrzymywać od wywiadu USA stałą pensję w wysokości 50 tys. USD rocznie (plus nie ograniczony zwrot kosztów) w zamian za poufne informacje o tym, co dzieje się w arabskich stolicach. Taki był początek kariery wywiadowczej, w której trakcie Jaser Arafat miał zdradzić wywiadowi USA wiele tajemnic oraz tajnych decyzji politycznych podejmowanych w kręgach władzy w Kairze, Damaszku i stolicach innych państw Ligi Arabskiej.
Człowiek, którego w Izraelu nazywa się "ojcem chrzestnym terroryzmu", opanowany żądzą całkowitego zniszczenia państwa żydowskiego, stał się dla CIA cenionym agentem wpływu. "Istotna część polityki USA na Bliskim Wschodzie była budowana na tym, co otrzymywaliśmy od Arafata" - powiedział mi były analityk CIA.
To Arafat potwierdził, że ZSRR uzbraja Syrię i że Saddam Husajn planuje atak na Kuwejt. To Arafat przekazał CIA szczegółowe informacje, którzy saudyjscy książęta popierają Osamę bin Ladena. Wiele z tych informacji potwierdzało tylko to, czego CIA dowiedziała się z innych źródeł. Ale niektóre informacje Arafata, jak ta o rozpoczęciu przez Iran programu zbrojeń atomowych, były nowe.
Cienie wielkich agentów
Tak jak Mossad tolerował bezczelne zachowanie Roberta Maxwella, tak CIA długo przymykała oczy na homoseksualne orgie Arafata i na kradzieże pieniędzy z sejfów Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a potem z międzynarodowej pomocy dla Autonomii Palestyńskiej. Przejęcie szefostwa CIA przez George'a Teneta oznaczało jednak kres kariery Arafata jako najważniejszego źródła wywiadowczego CIA na Bliskim Wschodzie. Tenet po prostu mu nie ufał. Równocześnie zadawniony, osobisty konflikt między Jaserem Arafatem a Arielem Szaronem, premierem Izraela, stał się przeszkodą w doprowadzeniu do pokoju na Bliskim Wschodzie. Przez te lata Mossad nie mniej niż 13 razy próbował Arafata zabić. Niektóre zamachy organizował Rafi Eitan, dyrektor tajnych operacji Mossadu. Kiedyś wyznał mi szczerze: "Żałuję tylko, że Arafat umrze, nim go dopadnę".
Czy naprawdę Arafat spokojnie umarł? A może został otruty? Pogłoski o truciźnie zostały zdementowane przez francuskich lekarzy, którzy leczyli raisa w Paryżu. Ale nawet oni nie potrafili postawić ostatecznej diagnozy i określić przyczyny śmierci. Pogłoska o otruciu nadal krąży po bliskowschodnich bazarach: czy to czasem nie Mossad zamordował Arafata? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy, podobnie jak nie poznamy wszystkich tajemnic, które Arafat przekazał CIA. Jedno jest pewne - w wojnie z terroryzmem, ogłoszonej przez prezydenta Busha, rola agentów wpływu będzie rosła.
Nie jest już tajemnicą, że główne agencje wywiadowcze Zachodu są gotowe spełnić każde żądanie i zapłacić każdą sumę, by umieścić swego agenta w najbliższym otoczeniu bin Ladena. Ochrona takiego "źródła" będzie zadaniem najwyższej wagi - agent wpływu będzie otoczony większą tajemnicą niż ktokolwiek przedtem.
Nazwiska niektórych agentów wpływu ujawniono dopiero po wielu latach. Tak było na przykład w wypadku król Jordanii Husajna, który pracował dla kilku wywiadów, w tym dla Mossadu. Rafi Eitan zdradził mi tylko, że "król był cennym agentem. Nie mogę ci powiedzieć jak bardzo. Przyjmij więc, że był dla nas cenny". Te słowa dotyczą właściwie wszystkich agentów wpływu - szpiegowskich arystokratów.
Niewątpliwie najsławniejszym z nich był Robert Maxwell. Dla świata rekin mediów, człowiek instytucja, właściciel czterystu gazet, czasopism, wydawnictw i stacji telewizyjnych, drukarni i elektronicznych baz danych rozsianych po całym świecie.
Przy wadze 141 kg miał w pasie 142 cm, a obwód jego kołnierzyka wynosił 53 cm. Wyglądał jak potwór, niesamowity jak Hulk z komiksów czy filmowy Frankenstein. Miał najważniejszą cechę każdego superszpiega - fenomenalną pamięć. A także umiejętność dotarcia do ludzi władzy na najwyższym szczeblu. Potrafił bez przeszkód wejść do Białego Domu do prezydenta Reagana czy do premier Margaret Thatcher na Downing Street. Był gościem honorowym na Kremlu u Michaiła Gorbaczowa i w Warszawie u Wojciecha Jaruzelskiego. Podobnie był traktowany w siedzibie najwyższych władz Chin - Zakazanym Mieście w Pekinie.
Maxwell wykorzystywał te kontakty oraz tysiące innych w firmach zbrojeniowych, bankach, a nawet służbach wywiadowczych, by szpiegować na rzecz Izraela. Szymon Peres, były premier Izraela, który wprowadził go do Mossadu w 1989 r. powiedział mi, że nikt nigdy do końca się nie dowie, jak wiele uczynił Maxwell dla bezpieczeństwa Izraela.
Okrutny dla żony Betty i dzieci, znienawidzony tyran dla 24 tys. pracowników na całym świecie, żarłok i nienasycony samiec. Jednym słowem - pełen wad. Mossad wszystko to jednak tolerował, ponieważ Maxwell prawie bez niczyjej pomocy dostarczał im takich informacji wywiadowczych, do jakich nie potrafili dotrzeć nawet najlepsi katza - zawodowi agenci.
Jednym przebiegłym posunięciem Maxwell zdobył tajemnice polskiego wywiadu i sprzedał Mossadowi program komputerowy Promis, wyposażony w tajną elektroniczną "furtkę", pozwalającą izraelskiemu wywiadowi podsłuchiwać szefów polskich szpiegów i poznawać ich plany. Tę samą sztuczkę powtórzył w Stanach Zjednoczonych, dostarczając najważniejszemu ośrodkowi badań atomowych w Los Alamos kopię spreparowanego programu. Sprzedał Promis brytyjskiemu kontrwywiadowi (MI5), wywiadowi kanadyjskiemu i wielu innym agencjom wywiadowczym na świecie, nawet w komunistycznych Chinach. Mistrzowska operacja Maxwella pozwoliła Mossadowi otworzyć własne okno na szpiegowski świat jego rywali.
Człowiek, który otrzymał wiele najwyższych odznaczeń za udział w bitwach II wojny światowej, który był powiernikiem księcia Karola i księżnej Diany, którego Henry Kissinger traktował jak równego sobie, przez trzy lata dostarczał Izraelowi najtajniejszych informacji szpiegowskich. Potem zaczął jednak nadużywać cierpliwości swych mocodawców. Przełomowym momentem jego wywiadowczej kariery było żądanie, by Mossad wydobył go z finansowej zapaści i pętli długów. Po tym jak ukradł 400 mln funtów szterlingów z funduszu emerytalnego swoich pracowników, a banki zaczęły go osaczać, Maxwell zaczął się domagać od Mossadu natychmiastowej wypłaty 400 mln funtów i kolejnych 2 mld funtów na pokrycie pozostałych długów. Szef Mossadu poradził mu, aby zwrócił się do banków w sprawie restrukturyzacji zadłużenia, jak to zrobił inny magnat prasowy - Rupert Murdoch. Maxwell w odpowiedzi ryknął, że nie jest Murdochem i zagroził, że powie wszystko, co wie o Mossadzie, i opublikuje to w swoich gazetach.
Informatorzy z izraelskiego wywiadu powiedzieli mi potem, że nie było innego wyjścia - trzeba było "załatwić" Maxwella za ten brutalny szantaż. Czteroosobowe komando kidonu (zabójców z izraelskiego wywiadu) otrzymało rozkaz zamordowania go. Zrobili to, jak zwykle, w sposób dramatyczny. Wstrzyknęli mu śmiertelną dawkę paraliżującej trucizny, kiedy nocą wyszedł na pokład luksusowego jachtu "Lady Ghislaine" (imię jego ulubionej córki) na spotkanie rzekomych wysłanników wywiadu, którzy mieli mu przywieźć pieniądze. Jacht był wówczas na pełnym morzu.
Wiktor Ostrowski, były agent Mossadu, powiedział mi wprost: "Kłopoty Mossadu z Maxwellem spoczęły w słonych wodach Atlantyku". Kilka dni później wysłany na poszukiwanie helikopter odnalazł ciało agenta niedaleko wybrzeży Wysp Kanaryjskich. Piętnaście metrów pod wodą, twarzą ku niebu, ze złączonymi nogami Robert Maxwell wyglądał jak przybity do niewidzialnego krzyża.
Dziewięciu premierów Izraela i szefów Mossadu wzięło udział w jego pogrzebie, który odbył się w Jerozolimie. Nikt wówczas nie wiedział, że na Górze Oliwnej został pochowany bez mózgu, który zapodział się w czasie sekcji zwłok. Kilka tygodni po pogrzebie w wielkiej tajemnicy otwarto grób i mózg Maxwella umieszczono w całunie owijającym jego wielkie ciało.
Czy ktokolwiek może wątpić, że Robert Maxwell zgodziłby się na taki finał swej niezwykłej, choć krótkiej, zaledwie trzyletniej, kariery największego superszpiega w historii Izraela?
Rais
Kilkanaście kilometrów od Jerozolimy, na Zachodnim Brzegu, inny agent wpływu spoczywa dziś w betonowej trumnie - to Jaser Arafat. W listopadzie Arafat zmarł tak, jak żył - wśród zamieszania, intryg i farsy. Niewielu wie, że był nie tylko terrorystą i mistrzem manipulacji, lecz także ważnym "źródłem osobowym" CIA.
Jakiś czas po tym, jak Arafat 30 lat temu wkroczył na światową scenę w ONZ - z pistoletem w jednej dłoni, a gałązką oliwną w drugiej, zaproszono go do "bezpiecznego domu" CIA na Górnym Manhattanie w Nowym Jorku. Tam czekał na niego sam William Egan Colby, dziesiąty z kolei dyrektor CIA. Przy filiżance mocnej tureckiej kawy i ulubionych słodyczach Arafata ubito z nim interes.
Korzystając z niedawno uzyskanego statusu na forum międzynarodowym, Arafat miał zostać "głównym źródłem osobowym" - wysokiej rangi informatorem CIA. Miał otrzymywać od wywiadu USA stałą pensję w wysokości 50 tys. USD rocznie (plus nie ograniczony zwrot kosztów) w zamian za poufne informacje o tym, co dzieje się w arabskich stolicach. Taki był początek kariery wywiadowczej, w której trakcie Jaser Arafat miał zdradzić wywiadowi USA wiele tajemnic oraz tajnych decyzji politycznych podejmowanych w kręgach władzy w Kairze, Damaszku i stolicach innych państw Ligi Arabskiej.
Człowiek, którego w Izraelu nazywa się "ojcem chrzestnym terroryzmu", opanowany żądzą całkowitego zniszczenia państwa żydowskiego, stał się dla CIA cenionym agentem wpływu. "Istotna część polityki USA na Bliskim Wschodzie była budowana na tym, co otrzymywaliśmy od Arafata" - powiedział mi były analityk CIA.
To Arafat potwierdził, że ZSRR uzbraja Syrię i że Saddam Husajn planuje atak na Kuwejt. To Arafat przekazał CIA szczegółowe informacje, którzy saudyjscy książęta popierają Osamę bin Ladena. Wiele z tych informacji potwierdzało tylko to, czego CIA dowiedziała się z innych źródeł. Ale niektóre informacje Arafata, jak ta o rozpoczęciu przez Iran programu zbrojeń atomowych, były nowe.
Cienie wielkich agentów
Tak jak Mossad tolerował bezczelne zachowanie Roberta Maxwella, tak CIA długo przymykała oczy na homoseksualne orgie Arafata i na kradzieże pieniędzy z sejfów Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a potem z międzynarodowej pomocy dla Autonomii Palestyńskiej. Przejęcie szefostwa CIA przez George'a Teneta oznaczało jednak kres kariery Arafata jako najważniejszego źródła wywiadowczego CIA na Bliskim Wschodzie. Tenet po prostu mu nie ufał. Równocześnie zadawniony, osobisty konflikt między Jaserem Arafatem a Arielem Szaronem, premierem Izraela, stał się przeszkodą w doprowadzeniu do pokoju na Bliskim Wschodzie. Przez te lata Mossad nie mniej niż 13 razy próbował Arafata zabić. Niektóre zamachy organizował Rafi Eitan, dyrektor tajnych operacji Mossadu. Kiedyś wyznał mi szczerze: "Żałuję tylko, że Arafat umrze, nim go dopadnę".
Czy naprawdę Arafat spokojnie umarł? A może został otruty? Pogłoski o truciźnie zostały zdementowane przez francuskich lekarzy, którzy leczyli raisa w Paryżu. Ale nawet oni nie potrafili postawić ostatecznej diagnozy i określić przyczyny śmierci. Pogłoska o otruciu nadal krąży po bliskowschodnich bazarach: czy to czasem nie Mossad zamordował Arafata? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy, podobnie jak nie poznamy wszystkich tajemnic, które Arafat przekazał CIA. Jedno jest pewne - w wojnie z terroryzmem, ogłoszonej przez prezydenta Busha, rola agentów wpływu będzie rosła.
Nie jest już tajemnicą, że główne agencje wywiadowcze Zachodu są gotowe spełnić każde żądanie i zapłacić każdą sumę, by umieścić swego agenta w najbliższym otoczeniu bin Ladena. Ochrona takiego "źródła" będzie zadaniem najwyższej wagi - agent wpływu będzie otoczony większą tajemnicą niż ktokolwiek przedtem.
Nazwiska niektórych agentów wpływu ujawniono dopiero po wielu latach. Tak było na przykład w wypadku król Jordanii Husajna, który pracował dla kilku wywiadów, w tym dla Mossadu. Rafi Eitan zdradził mi tylko, że "król był cennym agentem. Nie mogę ci powiedzieć jak bardzo. Przyjmij więc, że był dla nas cenny". Te słowa dotyczą właściwie wszystkich agentów wpływu - szpiegowskich arystokratów.
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.