Całe hollywoodzkie kino akcji czerpie inspiracje z Dalekiego Wschodu
Wielką inwazją produkcji z Dalekiego Wschodu był rok 2004 w kinie. Poza USA przyćmiły one głośne dokumenty w rodzaju "Fahrenheita 9.11" Michaela Moore`a i konkurowały z "Pasją" Mela Gibsona. Kino z Dalekiego Wschodu zdominowało ubiegłoroczny festiwal w Cannes. Zaproponowało zdumiewającą różnorodność i dojrzałość tematyczną oraz formalną - np. w filmach "2046" Wonga Kar-Waia z Hongkongu, "Nikt się nie dowie" Hirokaru Kore-edy czy "Ghost in the Shell 2: Innocence" mistrza anime Mamoru Oshiiego z Japonii. Do tego zestawu trzeba dodać "Tropikalną gorączkę" Apichatponga Weerasethakula z Tajlandii, "Dom latających sztyletów" Zhanga Yimou, twórcy olśniewającego wizualnie "Hero", który jako pierwszy film azjatycki znalazł się w 2004 r. na szczycie notowań amerykańskiego box office.
Na przełomie milenium kino Dalekiego Wschodu po raz pierwszy wyszło z niszowych arthouse`ów i trafiło do multipleksów. Zadecydowały o tym dwa wydarzenia. Pierwszym było wielkie powodzenie "Matriksa", którego twórcy przerzucili pomost między zachodnią, huxleyowsko-orwellowską tradycją dystopii (odwrotnością utopii, czyli miejscem, w którym panuje zło), a poetyką japońskich anime ("Ghost in the Shell") i choreografią rodem z hongkońskiego nurtu wuxia (hybryda kung-fu i fantasy). Drugim wydarzeniem był sukces Tajwańczyka Anga Lee, dotąd przez masową publiczność kojarzonego z obsypaną nagrodami adaptacją powieści Jane Austen "Rozważna i romantyczna" (1995).
W 2000 r. pokazany poza konkursem w Cannes "Przyczajony tygrys, ukryty smok", nawiązujący do tradycji wuxia, zarobił wkrótce 213 mln dolarów, zdobył Złoty Glob i cztery Oscary (10 nominacji).
Azjaci w Fabryce Snów
Hollywood nie mógł przeoczyć sukcesów filmów Wonga Kar-Waia, Takeshiego Kitano czy Zhanga Yimou. Obie strony skojarzył koreański biznesmen z amerykańskim paszportem Roy Lee. Kupił on prawa do realizacji remake`ów kilku horrorów i thrillerów z krajów Dalekiego Wschodu i zaoferował je hollywoodzkim producentom. W tym zestawie znalazły się m.in.: trylogia "Ring" oraz "Dark Water" Hideo Nakaty, cykl "Ju-on: Klątwa" Takashiego Shimizu i hongkońsko-tajski dreszczowiec "Oko" Oxide`a Panga Chuna i Danny`ego Panga. Amerykańska wersja filmu "Ring" przyniosła 230 mln dolarów.
Po sukcesie filmu producenci z Hollywood kupili prawa do produkcji następnych 10 remake`ów. Pierwszy z nich - "The Grudge: Klątwa", którego producent Sam Raimi ("Spiderman") reżyserię powierzył twórcy japońskiego oryginału Takashiemu Shimizu, tylko w USA w dwa miesiące zarobił 110 mln dolarów. W najbliższych miesiącach w kinach pojawią się m.in.: "Ring 2" (także w wersji autora oryginału Hideo Nakaty), "Dark Water" (w interpretacji Brazylijczyka Waltera Sallesa
- "Dworzec nadziei", "Dzienniki motocyklowe"), "Oko" firmowane przez Toma Cruise`a (przeróbka makabrycznego koreańskiego dramatu rodzinnego "Opowieść o dwóch siostrach") oraz remake krwawego thrillera "Infernal Affairs" z Hongkongu, której podjął się Martin Scorsese (grają Matt Damon i Leonardo DiCaprio).
Pusan kontra Hollywood
Wybitne nazwiska Hollywood zaangażowane w amerykańskie wersje dalekowschodnich filmów świadczą o tym, że Fabryka Snów zorientowała się, gdzie są filmowe konfitury. I ma rację, bo w ostatnich 10 latach kino z Dalekiego Wschodu - nie licząc kinematografii japońskiej, która jest obecna na Zachodzie od 1951 r., czyli od triumfu "Rashomona" Akiry Kurosawy w Wenecji - wyzbyło się prowincjonalności i tandetnej egzotyki. Prężne środowiska filmowców powstały w Korei Południowej, Tajlandii i na Tajwanie, czemu sprzyjała liberalizacja polityczna w tych krajach. Od 1996 r. kinematografie tych państw swoje największe osiągnięcia prezentują na festiwalu filmowym w Pusanie. Zachodniego widza chińskie czy tajwańskie produkcje uwodzą doskonałymi zdjęciami, niesamowitym światłem, dźwiękiem i montażem oraz nowatorskimi efektami komputerowymi. Kiedy więc Hollywood sięga po filmy z Azji, ostatnią rzeczą, jaką chcieliby usłyszeć tamtejsi producenci, jest to, że zrobili dzieła gorsze od oryginałów. Stąd się biorą przy remake`ach znakomite nazwiska i wysokie budżety.
Orient Express
Zachodnie kino nie po raz pierwszy zerka w stronę Wschodu. W latach 60. XX w. po "Siedmiu samurajów", "Straż przyboczną" i "Rashomona" Kurosawy sięgnęli reżyserzy tej klasy co John Sturges ("Siedmiu wspaniałych"), Sergio Leone ("Za garść dolarów") czy Martin Ritt ("Prawda przeciw prawdzie"). Dekadę później z Japonii sporo zapożyczył George Lucas, tworząc "Gwiezdne wojny". Podobnie jak twórcy filmów z Chuckiem Norrisem, Jeanem Claude`em Van Damme`em czy Stevenem Seagalem, które zdyskontowały rozbudzony przez Bruce`a Lee apetyt Zachodu na wschodnie style walki. Niektóre z tych obrazów realizowali stawiający pierwsze kroki w Hollywood emigranci z Hongkongu, na przykład John Woo czy Ringo Lama.
Obecnie Wschodem jest przesiąknięte prawie całe hollywoodzkie kino akcji
- od "Godzin szczytu" z Jackie Chanem, po "Aniołki Charliego" z udziałem Lucy Liu. W ostatnich latach po chińszczyznę i japońszczyznę sięgnęli - obok braci Wachowskich - Jim Jarmusch ("Ghost Dog: Droga samuraja"), Quentin Tarantino ("Kill Bill") i Edward Zwick ("Ostatni samuraj"). Na progu 2005 r. można powiedzieć, że filmowa wymiana między Wschodem i Zachodem zmieniła się z wąskiej drogi w wielopasmową autostradę o dużym natężeniu ruchu.
Więcej możesz przeczytać w 2/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.