Jeden z najbardziej znanych polskich historyków współpracował z SB - wynika z dokumentów IPN Czy prof. Andrzej Garlicki, jeden z najwybitniejszych polskich historyków, był tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL? Tak wynikałoby z dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej, do których dotarli dziennikarze "Wprost". Informacje o przeszłości Garlickiego wywołały szok na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pracuje naukowiec. Sprawą zajęli się w ubiegłym tygodniu na specjalnej naradzie pracownicy wydziału. Na UW ma powstać komisja, która zbada powiązania jego byłych i obecnych pracowników ze Służbą Bezpieczeństwa. Podobne komisje działają już na kilku innych polskich uczelniach, m.in. na Uniwersytecie Jagiellońskim i Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. To efekt odkrywania kolejnych współpracowników przez naukowców, którzy jako pokrzywdzeni widzieli swoje teczki. Po publikacji "Wprost" o prof. Błażeju Wierzbowskim specjalna komisja powstała na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Według wstępnych ustaleń, z SB współpracowało co najmniej 25 wykładowców z Torunia.
TW Pedagog
W Wyższej Szkole Pedagogicznej przy ul. Myśliwieckiej w Warszawie, która potem została wchłonięta przez Uniwersytet Warszawski, działał na początku lat 50. agent, który został zarejestrowany jako TW Pedagog. Pedagog to, według składającego raporty oficera bezpieki, prof. Andrzej Garlicki. Dotarliśmy do teczek TW Pedagoga. Został on zarejestrowany jako współpracownik 26 listopada 1953 r. Był wtedy studentem. Z dokumentów, które znajdują się w IPN (zapoznał się z nimi m.in. historyk dr Jan Żaryn), wynika, że podjął współpracę z pobudek ideologicznych - nie pobierał wynagrodzenia. Z notatek sporządzonych przez oficera prowadzącego wynika, że Pedagog chciał donosić na kolegów z uczelni, którzy mieli "nieprawomyślne poglądy i burżuazyjne odchylenia".
Pedagog zobowiązał się do rozpracowania środowiska studenckiego w WSP, Związku Harcerstwa Polskiego na Żoliborzu oraz zakonu sióstr zmartwychwstanek. Pierwszy meldunek, jaki złożył, dotyczył "grupy chuligańskiej" i niepewnego działacza ZHP na Żoliborzu. W 1954 r. rozpracował studentkę Wierzbę ze szkoły pedagogicznej, którą podejrzewał o "wrogą, antysocjalistyczną działalność". Pedagog liczył, że od pracowników Urzędu Bezpieczeństwa otrzyma... pistolet. W tym celu spreparował nawet podziemną ulotkę, którą podsunął prowadzącemu go ubekowi. Z jej treści wynikało, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo - na jego życie czyhała nieokreślona banda reakcjonistów. "To wszystko dzieje się dlatego, że TW chce otrzymać od nas broń palną" - podsumował oficer prowadzący.
Współpraca urwała się w roku 1955. Po pierwsze, Pedagog nie miał już ochoty donosić. "Nie stawia się na spotkania" - raportowali funkcjonariusze. Po drugie, stał się niewiarygodny dla bezpieki. A to za sprawą innej agentki, która działała w jego środowisku. Doniosła UB, że Pedagog przechwala się przed dziewczynami, iż jest funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa, a nocami "po Żoliborzu z pistoletem w ręku gania reakcyjne bandy".
Pedagog wznowił współpracę w 1963 r., kiedy na zlecenie Służby Bezpieczeństwa sporządził analizę tzw. środowisk rewizjonistycznych. SB namierzyła go, ponieważ mieszkał w tym samym domu co Jacek Kuroń, już wtedy inwigilowany przez bezpiekę. Pedagog nie palił się do współpracy, ale po namowach napisał m.in. raporty o postawie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Wystawił im laurki. Sporządził też opinię o działalności Politycznego Klubu Dyskusyjnego na UW. W meldunku z 13 stycznia 1964 r. pisał o Kuroniu: "Zrobił wiele dobrego, nie dopuszczając do nieodpowiedzialnych wystąpień studentów w okresie października".
W latach 70. SB zgłosiła się do Pedagoga kolejny raz. Tym razem nie byli to już oficerowie z departamentu III (zajmującego się inwigilacją opozycji), ale z departamentu I, czyli wywiadu PRL. Pedagog miał wtedy wyjechać na stypendium do USA.I choć wstępnie się zgodził, to ze współpracy niewiele wynikło. Nie wiadomo, czy Pedagog był czynny w latach 80, materiały SB sporządzone po 1983 r. są bowiem tajne.
Prof. Andrzej Garlicki twierdzi, że nie był agentem. - To jakaś absurdalna sprawa. Nigdy nie byłem donosicielem - zapewnia w rozmowie z dziennikarzami "Wprost". Dodaje, że nigdy nie podpisał zobowiązania do współpracy. - Mogłem byś jedynie zarejestrowany jako kontakt operacyjny, ale to dotyczy lat 80., kiedy byłem dziekanem wydziału historii. SB przychodziła wtedy do wszystkich funkcyjnych. W USA rzeczywiście byłem, ale co najwyżej po powrocie odbyłem standardową rozmowę - mówi profesor. W materiałach IPN zachowało się jednak własnoręcznie napisane przez Garlickiego zobowiązanie do współpracy - znajduje się pod sygnaturą akt 00225/13 na karcie nr 7. - Moje dane się zgadzają, ale nie pamiętam, bym coś takiego podpisywał - zapewnia Garlicki.
Autolustracja uniwersytetów
Ujawnianie kolejnych tajnych współpracowników SB na polskich uczelniach zainicjowało proces autolustracji środowisk akademickich. Senat Akademii Medycznej we Wrocławiu zobowiązał wszystkich naukowców ubiegających się o kierownicze stanowisko do złożenia oświadczenia, że nie współpracowali z SB. Jednocześnie kandydaci muszą także złożyć deklarację o rezygnacji ze stanowiska, gdyby ich agenturalna przeszłość wyszła na jaw. Pomysł taki odrzucił senat UJ w Krakowie, uznając, że byłoby to sprzeczne z konstytucją.
Dziennikarze "Wprost" spotkali się z dawnym funkcjonariuszem SB, który w latach 80. werbował i nadzorował pracę agentów w jednym z miast na północy Polski. Opowiada on, że wielu naukowców łatwo, bez szantażu godziło się na współpracę. Młodzi pracownicy nauki uważali bowiem, że dzięki temu szybciej zrobią karierę naukową. I tak też bywało, na przykład w wypadku tajnego współpracownika Zyg, profesora z wydziału historii Uniwersytetu Warszawskiego, który donosił na prof. Aleksandra Gieysztora. Głównym motywem podjęcia przez niego współpracy było przyspieszenie kariery naukowej. Cennym współpracownikiem SB był także agent Woliński, który jest obecnie emerytowanym profesorem Polskiej Akademii Nauk. Był jednym z najpłodniejszych donosicieli: meldunki, za które brał pieniądze, pisał często i właściwie o wszystkich, z którymi miał styczność.
Wielu współpracowników SB w środowiskach naukowych donosiło z pobudek ideologicznych, podobnie jak Pedagog. Tak było na przykład z nieżyjącą już prof. Marią Turlejską, która współpracowała z UB od 1950 r., a po zerwaniu tych kontaktów zasłużyła się w ujawnianiu komunistycznych zbrodni. Zwerbował ją słynny płk Józef Światło, który potem uciekł na Zachód. Turlejska przyjęła kryptonim Ksenia i informowała UB o pracownikach UW oraz Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR (napisała ponad sto meldunków).
Z pobudek ideowych donosił działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej, który w latach 60. z Kielecczyzny przyjechał na studia do Warszawy. Zwerbowano go na pierwszym roku studiów (miesięcznie otrzymywał 500-800 zł). SB chciała, by rozpracował otoczenie Adama Michnika, wówczas studenta historii. Tego zadania nie udało mu się wykonać, ale zbliżył się do tzw. środowiska komandosów, które w raportach szczegółowo opisywał.
KUL na celowniku
Intensywnej inwigilacji poddane były uczelnie katolickie. Nic dziwnego, to tam przecież było najwięcej wrogów. Według dokumentów, do których dotarł historyk IPN dr Jan Żaryn, w grudniu 1982 r., a więc rok po wprowadzeniu stanu wojennego, departament IV SB (zajmujący się inwigilacją Kościoła) miał prawie 4,8 tys. czynnych agentów. Jednymi z najważniejszych byli pracownicy naukowi KUL, Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i seminariów duchownych w całym kraju. Tylko na KUL w 1982 r. było aż 34 agentów wśród wykładowców i 19 wśród studentów. Podobnie było na ATK, gdzie bezpieka zwerbowała do współpracy 24 naukowców i 11 studentów. W wyższych seminariach duchownych kapusiów było najwięcej - aż 89 wykładowców i 72 alumnów. Często osoby podejmujące współpracę z SB liczyły na to, że bezpieka pomoże im w karierze w Kościele, na uczelni czy w katolickich wydawnictwach. Tak było na przykład w wypadku agenta, który działał w latach 70. na ATK w Warszawie. Uznał, że SB pomoże mu w zrobieniu habilitacji, więc zgodził się donosić na studentów.
Zdecydowana większość kadry akademickiej publicznych uczelni chce ujawnienia całej prawdy o swoich kolegach - współpracownikach bezpieki. Chodzi przecież o wiarygodność nauczycieli akademickich, kształtujących postawy i morale studentów. Nie palą się do oczyszczenia pracownicy niektórych uczelni prywatnych, nie tylko zatrudniających byłych współpracowników bezpieki, ale i przez nich zakładanych.
W Wyższej Szkole Pedagogicznej przy ul. Myśliwieckiej w Warszawie, która potem została wchłonięta przez Uniwersytet Warszawski, działał na początku lat 50. agent, który został zarejestrowany jako TW Pedagog. Pedagog to, według składającego raporty oficera bezpieki, prof. Andrzej Garlicki. Dotarliśmy do teczek TW Pedagoga. Został on zarejestrowany jako współpracownik 26 listopada 1953 r. Był wtedy studentem. Z dokumentów, które znajdują się w IPN (zapoznał się z nimi m.in. historyk dr Jan Żaryn), wynika, że podjął współpracę z pobudek ideologicznych - nie pobierał wynagrodzenia. Z notatek sporządzonych przez oficera prowadzącego wynika, że Pedagog chciał donosić na kolegów z uczelni, którzy mieli "nieprawomyślne poglądy i burżuazyjne odchylenia".
Pedagog zobowiązał się do rozpracowania środowiska studenckiego w WSP, Związku Harcerstwa Polskiego na Żoliborzu oraz zakonu sióstr zmartwychwstanek. Pierwszy meldunek, jaki złożył, dotyczył "grupy chuligańskiej" i niepewnego działacza ZHP na Żoliborzu. W 1954 r. rozpracował studentkę Wierzbę ze szkoły pedagogicznej, którą podejrzewał o "wrogą, antysocjalistyczną działalność". Pedagog liczył, że od pracowników Urzędu Bezpieczeństwa otrzyma... pistolet. W tym celu spreparował nawet podziemną ulotkę, którą podsunął prowadzącemu go ubekowi. Z jej treści wynikało, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo - na jego życie czyhała nieokreślona banda reakcjonistów. "To wszystko dzieje się dlatego, że TW chce otrzymać od nas broń palną" - podsumował oficer prowadzący.
Współpraca urwała się w roku 1955. Po pierwsze, Pedagog nie miał już ochoty donosić. "Nie stawia się na spotkania" - raportowali funkcjonariusze. Po drugie, stał się niewiarygodny dla bezpieki. A to za sprawą innej agentki, która działała w jego środowisku. Doniosła UB, że Pedagog przechwala się przed dziewczynami, iż jest funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa, a nocami "po Żoliborzu z pistoletem w ręku gania reakcyjne bandy".
Pedagog wznowił współpracę w 1963 r., kiedy na zlecenie Służby Bezpieczeństwa sporządził analizę tzw. środowisk rewizjonistycznych. SB namierzyła go, ponieważ mieszkał w tym samym domu co Jacek Kuroń, już wtedy inwigilowany przez bezpiekę. Pedagog nie palił się do współpracy, ale po namowach napisał m.in. raporty o postawie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Wystawił im laurki. Sporządził też opinię o działalności Politycznego Klubu Dyskusyjnego na UW. W meldunku z 13 stycznia 1964 r. pisał o Kuroniu: "Zrobił wiele dobrego, nie dopuszczając do nieodpowiedzialnych wystąpień studentów w okresie października".
W latach 70. SB zgłosiła się do Pedagoga kolejny raz. Tym razem nie byli to już oficerowie z departamentu III (zajmującego się inwigilacją opozycji), ale z departamentu I, czyli wywiadu PRL. Pedagog miał wtedy wyjechać na stypendium do USA.I choć wstępnie się zgodził, to ze współpracy niewiele wynikło. Nie wiadomo, czy Pedagog był czynny w latach 80, materiały SB sporządzone po 1983 r. są bowiem tajne.
Prof. Andrzej Garlicki twierdzi, że nie był agentem. - To jakaś absurdalna sprawa. Nigdy nie byłem donosicielem - zapewnia w rozmowie z dziennikarzami "Wprost". Dodaje, że nigdy nie podpisał zobowiązania do współpracy. - Mogłem byś jedynie zarejestrowany jako kontakt operacyjny, ale to dotyczy lat 80., kiedy byłem dziekanem wydziału historii. SB przychodziła wtedy do wszystkich funkcyjnych. W USA rzeczywiście byłem, ale co najwyżej po powrocie odbyłem standardową rozmowę - mówi profesor. W materiałach IPN zachowało się jednak własnoręcznie napisane przez Garlickiego zobowiązanie do współpracy - znajduje się pod sygnaturą akt 00225/13 na karcie nr 7. - Moje dane się zgadzają, ale nie pamiętam, bym coś takiego podpisywał - zapewnia Garlicki.
Autolustracja uniwersytetów
Ujawnianie kolejnych tajnych współpracowników SB na polskich uczelniach zainicjowało proces autolustracji środowisk akademickich. Senat Akademii Medycznej we Wrocławiu zobowiązał wszystkich naukowców ubiegających się o kierownicze stanowisko do złożenia oświadczenia, że nie współpracowali z SB. Jednocześnie kandydaci muszą także złożyć deklarację o rezygnacji ze stanowiska, gdyby ich agenturalna przeszłość wyszła na jaw. Pomysł taki odrzucił senat UJ w Krakowie, uznając, że byłoby to sprzeczne z konstytucją.
Dziennikarze "Wprost" spotkali się z dawnym funkcjonariuszem SB, który w latach 80. werbował i nadzorował pracę agentów w jednym z miast na północy Polski. Opowiada on, że wielu naukowców łatwo, bez szantażu godziło się na współpracę. Młodzi pracownicy nauki uważali bowiem, że dzięki temu szybciej zrobią karierę naukową. I tak też bywało, na przykład w wypadku tajnego współpracownika Zyg, profesora z wydziału historii Uniwersytetu Warszawskiego, który donosił na prof. Aleksandra Gieysztora. Głównym motywem podjęcia przez niego współpracy było przyspieszenie kariery naukowej. Cennym współpracownikiem SB był także agent Woliński, który jest obecnie emerytowanym profesorem Polskiej Akademii Nauk. Był jednym z najpłodniejszych donosicieli: meldunki, za które brał pieniądze, pisał często i właściwie o wszystkich, z którymi miał styczność.
Wielu współpracowników SB w środowiskach naukowych donosiło z pobudek ideologicznych, podobnie jak Pedagog. Tak było na przykład z nieżyjącą już prof. Marią Turlejską, która współpracowała z UB od 1950 r., a po zerwaniu tych kontaktów zasłużyła się w ujawnianiu komunistycznych zbrodni. Zwerbował ją słynny płk Józef Światło, który potem uciekł na Zachód. Turlejska przyjęła kryptonim Ksenia i informowała UB o pracownikach UW oraz Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR (napisała ponad sto meldunków).
Z pobudek ideowych donosił działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej, który w latach 60. z Kielecczyzny przyjechał na studia do Warszawy. Zwerbowano go na pierwszym roku studiów (miesięcznie otrzymywał 500-800 zł). SB chciała, by rozpracował otoczenie Adama Michnika, wówczas studenta historii. Tego zadania nie udało mu się wykonać, ale zbliżył się do tzw. środowiska komandosów, które w raportach szczegółowo opisywał.
KUL na celowniku
Intensywnej inwigilacji poddane były uczelnie katolickie. Nic dziwnego, to tam przecież było najwięcej wrogów. Według dokumentów, do których dotarł historyk IPN dr Jan Żaryn, w grudniu 1982 r., a więc rok po wprowadzeniu stanu wojennego, departament IV SB (zajmujący się inwigilacją Kościoła) miał prawie 4,8 tys. czynnych agentów. Jednymi z najważniejszych byli pracownicy naukowi KUL, Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i seminariów duchownych w całym kraju. Tylko na KUL w 1982 r. było aż 34 agentów wśród wykładowców i 19 wśród studentów. Podobnie było na ATK, gdzie bezpieka zwerbowała do współpracy 24 naukowców i 11 studentów. W wyższych seminariach duchownych kapusiów było najwięcej - aż 89 wykładowców i 72 alumnów. Często osoby podejmujące współpracę z SB liczyły na to, że bezpieka pomoże im w karierze w Kościele, na uczelni czy w katolickich wydawnictwach. Tak było na przykład w wypadku agenta, który działał w latach 70. na ATK w Warszawie. Uznał, że SB pomoże mu w zrobieniu habilitacji, więc zgodził się donosić na studentów.
Zdecydowana większość kadry akademickiej publicznych uczelni chce ujawnienia całej prawdy o swoich kolegach - współpracownikach bezpieki. Chodzi przecież o wiarygodność nauczycieli akademickich, kształtujących postawy i morale studentów. Nie palą się do oczyszczenia pracownicy niektórych uczelni prywatnych, nie tylko zatrudniających byłych współpracowników bezpieki, ale i przez nich zakładanych.
Andrzej Garlicki (ur. w 1935 r. w Warszawie) jest profesorem historii na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1963-1981 był członkiem kolegium tygodnika "Kultura", a od 1982 r. pracował w "Polityce". Obecnie jest współpracownikiem tego tygodnika. Zajmuje się historią najnowszą Polski. Jego najbardziej znane publikacje to "Przewrót majowy", "Józef Piłsudski 1867-1935", "Stalinizm", "Bolesław Bierut", "Z tajnych archiwów", "Od Brześcia do maja" |
Zobowiązanie |
---|
Ja Garlicki Andrzej, syn Stanisława i Janiny z Waszkiewiczów, zamieszkały w Warszawie, ul. Mickiewicza 27 (...), biorąc pod uwagę zaostrzającą się walkę klasową w Polsce Ludowej i mając na uwadze to, że wrogie nam ośrodki imperialistyczne za granicą i w kraju z coraz większą siłą i bardziej zakonspirowane starają się nam przeszkodzić w budownictwie socjalizmu, w związku z tym zobowiązuję się dobrowolnie współpracować z Organami bezpieczeństwa publicznego, informując je o wszelkiej i wiadomej mi wrogiej i nielegalnej działalności skierowanej przeciwko władzy ludowej w Polsce. Informacje swoje będę zdawał na piśmie, a celem głębszego zakonspirowania swej współpracy z Organami B.P. podpisywał będę je pseudonimem "Pedagog". Jednocześnie zobowiązuję się, że powierzone mi zadania i polecenia będę wykonywał sumiennie i szczerze, jak również na planowane spotkania przychodził będę punktualnie i regularnie. Jednocześnie zobowiązuję się do zachowania ścisłej tajemnicy faktu współpracy z Organami B.P. Nadmieniam, że jestem świadomy, jak również zostałem uprzedzony, że za zdradzenie powyższej tajemnicy będę pociągnięty do odpowiedzialności karnej przed Sądem Wojskowym. Warszawa, dn. 26 listopada 1953 r. Andrzej Garlicki, "Pedagog" |
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.