Eurogniot od eurobiurokratów Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej przekazał kopię unijnej konstytucji zespołowi europejskich astronautów, którzy mają ją zabrać na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Konstytucję weźmie z sobą włoski astronauta, który poleci na MSK 15 kwietnia na pokładzie rosyjskiej rakiety Sojuz. Wysłanie konstytucji na stację kosmiczną ma symbolizować "aspiracje prawie 500 mln Europejczyków do wspólnej i pokojowej pracy". "Konstytucja poleci w kosmos, ale nie zginie w przestrzeni kosmicznej. Wróci na Ziemię" - zapewnił Jonathan Todd, rzecznik komisji. A szkoda.
Piętnaście lat temu każdy, kto uważał, że należy się rozliczyć z agentami, był uznawany za oszołoma. Dziś mamy już świadomość, że oszołomy wcale nie były oszołomami. Za to wielu dyskutantów jest gotowych uznać za oszołomów wszystkich, którzy nie pobiegną na referendum konstytucyjne, żeby zagłosować "tak" dla konstytucji europejskiej. Badania opinii publicznej pokazują, że ponad 70 proc. ankietowanych Polaków jest za jej przyjęciem. Ciekawe, ilu z nich ją przeczytało, skoro mogą się tak stanowczo wypowiadać. Bezsprzecznie za jest premier Belka. A z całą pewnością nie przeczytał, bo gdyby przeczytał, toby jej nie podpisał. Zwolennicy eurokonstytucji wmawiają nam, że ten, kto popiera wejście Polski do UE, musi też poprzeć konstytucję, bo są to sprawy nierozłączne. A nie są! Byłem i jestem umiarkowanym zwolennikiem przystąpienia Polski do UE, ale nie zamierzam ulec szantażowi konieczności głosowania za gniotem wyprodukowanym przez europejskich biurokratów.
Na Żuławy?
Już sama liczba stron przesądza o tym, że musi to byś jakaś tęga fanfaronada. Jest ona po części zrozumiała, gdyż autorzy konstytucji ulegli marksistowskiej zasadzie przechodzenia ilości w jakość i o równości kobiet i mężczyzn napisali aż w siedmiu miejscach. Więcej razy, bo aż dwanaście, wspomina się jedynie o prawach dzieci, które widać są jeszcze ważniejsze od kobiet. Ale dzieci będą mieś nie tylko prawa. W artykule II-74 mowa jest o "bezpłatnej nauce obowiązkowej". Oczywiście, nie warto pytać, kto będzie płacił nauczycielom z Unii Europejskiej, jeśli nauka ma byś "bezpłatna". Wiadomo: poszczególne państwa będą płaciły. A skąd wezmą na to pieniądze? Z podatków. Będzie to więc nauka płatna, tyle że pośrednio. Ta "bezpłatność" nauczania jest już takim dogmatem myślowym, jakim w średniowieczu było przekonanie, że ziemia jest płaska, więc trudno taki dogmat zwalczać. Ciekawsze jest wprowadzenie do konstytucji "obowiązku nauki". Pewnie będzie dotyczył samej konstytucji, bo dobrowolnie mało kto się na jej naukę zdecyduje. Tylko jak się taki obowiązek ma do zadeklarowanego w art. II-66 prawa do wolności? A jeśli ktoś się nie chce uczyć? No to go wyślą pewnie na Żuławy. Mamy w tym względzie bogate doświadczenie i możemy wnieść do nowych praktyk europejskich twórczy wkład.
Godność, wolność, równość
Czego w tej konstytucji nie ma? Prawie jak w konstytucji PRL z 1952 r. jest prawie wszystko. W preambule - po określeniu czym się twórcy konstytucji inspirowali (kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwem Europy), w co wierzą (że zjednoczona po gorzkich doświadczeniach Europa zamierza wciąż podążać drogą cywilizacji, postępu i dobrobytu), o czym są przekonani (że narody Europy, pozostając dumne ze swojej tożsamości narodowej i historii, zdecydowane są pokonać dawne podziały, by jeszcze silniej ukształtować wspólną przyszłość), na co są zdecydowani (kontynuować dzieło dokonane w ramach traktatów ustanawiających wspólnoty europejskie i traktatu o Unii Europejskiej poprzez zapewnienie ciągłości dorobku wspólnotowego) - podkreślają swoją wdzięczność członkom Konwentu Europejskiego za przygotowanie projektu niniejszej konstytucji. I ta wdzięczność jest tak wielka, że aż postanowili ją zapisać w tekście konstytucji. Że też twórcom konstytucji Stanów Zjednoczonych nie przyszło do głowy, aby wpisać do jej tekstu wdzięczność dla Hamiltona czy Jeffersona, a twórcom Konstytucji 3 maja - dla Kołłątaja.
W artykule I-2 zadeklarowano, że "unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości" [É]. I że "wartości te są wspólne państwom członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn". Wynika z tego, że "godność osoby ludzkiej, wolność i równość", o których mowa w pierwszej części zdania, to nie są "prawa człowieka", o których mowa w drugiej części tego samego zdania. Po drugie, że równość, o której mowa w pierwszej części zdania, to coś innego niż "równość kobiet i mężczyzn", o której mowa w drugiej części tego samego zdania, i że ta szczególna równość kobiet i mężczyzn to coś innego niż na przykład równość hetero- i homoseksualistów, o której konstytucja nie wspomina. Co prawda można uznać przez ciche domniemanie, że mieszczą się oni w kategorii "mniejszości", ale czy już samo nazywanie ich mniejszością nie stanowi formy dyskryminacji? Zwolennicy poprawności politycznej nie potrafili więc - jak widać - wyartykułować własnych myśli.
Zadeklarowana w konstytucji równość jest zresztą "demokratyczna", jakby dodanie tego przymiotnika mogło byś w czymś pomocne. Artykuł I-45, ustanawiający zasadę tej "demokratycznej równości", stwierdza, że "we wszystkich swych działaniach unia przestrzega zasady równości swych obywateli, którzy są traktowani z jednakową uwagą przez jej instytucje, organy i jednostki organizacyjne". Amerykanom do dziś wystarcza trywialny zapis, "że wszyscy ludzie są równi". Europejczycy wolą - jak widać - demokratyczny bełkot.
Rynek wasz i nasz
Artykuł I-3 ust. 2 stanowi m.in., że "unia zapewnia swym obywatelom przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości oraz rynek wewnętrzny z wolną i niezakłóconą konkurencją". O jakim "bezpieczeństwie" i "sprawiedliwości" mówimy? "Niezakłócona konkurencja" jest przecież z definicji nie do pogodzenia z bezpieczeństwem socjalnym i tzw. społeczną sprawiedliwością. W tym samym artykule w ust. 3 czytamy, że "unia działa na rzecz trwałego rozwoju Europy, którego podstawą jest zrównoważony wzrost gospodarczy oraz stabilność cen, społeczna gospodarka rynkowa o wysokiej konkurencyjności, zmierzająca do pełnego zatrudnienia i postępu społecznego". Tych celów łącznie zrealizować się nie da. Co to jest "zrównoważony wzrost gospodarczy" i czym się różni od niezrównoważonego? A przede wszystkim dlaczego niby "zrównoważony" jest lepszy? Wzrost gospodarczy to nie polityk, który lepiej gdy jest "zrównoważony" (czytaj: normalny) niż "niezrównoważony" (czytaj: oszołom). Czy dziesięcioprocentowy wzrost gospodarczy w Estonii był zrównoważony, czy raczej niezrównoważony? A jeśli był niezrównoważony, to czy był gorszy od zrównoważonego jednoprocentowego wzrostu niemieckiego? Co autorzy mają na myśli, pisząc o "stabilności cen"? Czy jest to deklaracja, że Europejski Bank Centralny nie będzie drukował pustego pieniądza powodującego inflację, czy może jest to przyzwolenie na wprowadzenie polityki cen regulowanych? Jeżeli chodzi o zadeklarowanie walki z inflacją, to dlaczego nie można było tego zrobić w wyraźny sposób? Jak się ma jasne intencje i szczere zamiary, to nie ma powodu ich ukrywać. A jak się ma zamiary niecne, to się próbuje je ukryć za parasolem wieloznacznych słów. "Pełne zatrudnienie" w gospodarce rynkowej jest nie tylko niemożliwe, ale wręcz niepożądane. Kilka procent poszukujących pracy w populacji to konkurencja na rynku pracy, która wcale nie jest mniej potrzebna niż konkurencja między przedsiębiorstwami. Nie mówiąc już o tym, że w każdym społeczeństwie istnieje odsetek takich, którzy ani myślą pracować. Mówienie zatem o pełnym zatrudnieniu od razu przywodzi na myśl konstytucję PRL, która stanowiła, że "obywatele mają prawo do pracy, to znaczy prawo do zatrudnienia za wynagrodzeniem według ilości i jakości pracy". Czy ta sama intencja przyświecała członkom Konwentu Europejskiego? Jeżeli tak, to śpieszę ich poinformować, że w konstytucji PRL prawo do pracy zapewniać miały: "społeczna własność podstawowych środków produkcji, rozwój na wsi ustroju społeczno-spółdzielczego wolnego od wyzysku, planowy wzrost sił wytwórczych, usunięcie źródeł kryzysów ekonomicznych, likwidacja bezrobocia" (art. 58 ust. 2). Czy za zapewnienie takich praw Europa powinna byś wdzięczna Józefowi Stalinowi, który własnoręcznie do konstytucji PRL nanosił poprawki?
Prawo nieistotne
Szczególny smaczek dla prawników stanowi artykuł I-36, zgodnie z którym "ustawy europejskie i europejskie ustawy ramowe mogą upoważniać Komisję do przyjmowania europejskich rozporządzeń delegowanych stanowiących uzupełnienie lub zmianę niektórych nieistotnych elementów ustawy europejskiej lub europejskiej ustawy ramowej". No i proszę - akt prawny niższego rzędu może zmienić akt prawny wyższego rzędu. Wprawdzie tylko w "elementach nieistotnych", ale kto będzie rozstrzygał o tej "istotności". Twórcy konstytucji - jak widać - z góry zakładają, że przyjmowane przez Parlament Europejski ustawy będą się roiły od błędów, które trzeba będzie poprawiać. Ale po co w takim razie ten parlament? Byłoby taniej, gdyby władzę ustawodawczą od razu przekazać jakiemuś innemu konwentowi - skoro napisał konstytucję, to napisze każdą inną ustawę.
Produkty produktów
Rolników, wśród których zdecydowanie wzrósł odsetek zwolenników unii, ucieszy na pewno treść artykułu III-225, zgodnie z którym unia określa i realizuje wspólną politykę rolną i rybołówstwa. Żeby rolnicy nie mieli wątpliwości, czym się zajmują, twórcy konstytucji pośpieszyli z wyjaśnieniem, że "przez "produkty rolne" należy rozumieć płody ziemi, produkty pochodzące z hodowli i rybołówstwa, jak również produkty pierwszego przetworzenia, które pozostają w bezpośrednim związku z tymi produktami. Odniesienia do wspólnej polityki rolnej lub do rolnictwa oraz stosowanie wyrazu "rolny" są rozumiane jako dotyczące także rybołówstwa z uwzględnieniem szczególnych cech charakterystycznych tego sektora".
Zbliżenie z obywatelem
Artykuł I-46 wprowadza zasadę "demokracji przedstawicielskiej", zgodnie z którą "każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w życiu demokratycznym unii", a "decyzje są podejmowane w sposób jak najbardziej otwarty i zbliżony do obywatela". Ciekawe, jak to "zbliżenie podejmowania decyzji do obywatela" będzie wyglądało w praktyce? I wcale nie jest to wina polskiego tłumaczenia - po angielsku jest równie mętnie. "Partie polityczne na poziomie europejskim przyczyniają się do kształtowania europejskiej świadomości politycznej i wyrażania woli obywateli unii". Po co taka deklaracja w konstytucji, co ona tak naprawdę oznacza i jakie mogą byś jej konsekwencje? Czy oznacza to, że chodzi o partie polityczne działające "na poziomie europejskim", to jest w wielu krajach, czy może o partie działające w poszczególnych krajach w sprawach dotyczących ich aktywności "na poziomie europejskim"? Może twórcy konstytucji, którzy mają dość frywolny stosunek do języka, powinni pewne pojęcia definiować nieco staranniej, gdyż w tym względzie definicja przydałaby się o wiele bardziej niż zawarta w konstytucji definicja płodów rolnych. Spójnik "i" ma bowiem swoje znaczenie - podobnie jak "and", "e" czy "und". Jeśli piszemy o "kształtowaniu europejskiej świadomości politycznej i wyrażaniu woli obywateli unii", to znaczy, że z góry wykluczamy, że obywatele zechcą "kształtować europejską świadomość polityczną". I co się stanie, jeśli Samoobrona nie będzie "przyczyniała się do kształtowania europejskiej świadomości politycznej"? Czy ją zdelegalizują?
Podatki - nasze!
Jest i dobra wiadomość. W artykule III-171 stwierdzono, że "ustawa europejska lub europejska ustawa ramowa rady ustanawia środki dotyczące harmonizacji ustawodawstw odnoszących się do podatków obrotowych, akcyzy i innych podatków pośrednich w zakresie, w jakim harmonizacja ta jest niezbędna do zapewnienia ustanowienia i funkcjonowania rynku wewnętrznego i uniknięcia zakłócenia konkurencji". W zestawieniu z wyrażoną w art. I-11 zasadą przyznania, zgodnie z którą "unia działa w granicach kompetencji przyznanych jej przez państwa członkowskie", a "kompetencje nie przyznane unii w konstytucji należą do państw członkowskich", oznacza to, że unia nie może decydować o naszych podatkach bezpośrednich. Podatki dochodowe będziemy więc mogli polikwidować zgodnie z prawem europejskim. Jako że przyjęcie konstytucji wydaje się przesądzone, mimo jej rozlicznych i dyskredytujących wad może zrobimy z niej użytek choć w tym zakresie.
Na Żuławy?
Już sama liczba stron przesądza o tym, że musi to byś jakaś tęga fanfaronada. Jest ona po części zrozumiała, gdyż autorzy konstytucji ulegli marksistowskiej zasadzie przechodzenia ilości w jakość i o równości kobiet i mężczyzn napisali aż w siedmiu miejscach. Więcej razy, bo aż dwanaście, wspomina się jedynie o prawach dzieci, które widać są jeszcze ważniejsze od kobiet. Ale dzieci będą mieś nie tylko prawa. W artykule II-74 mowa jest o "bezpłatnej nauce obowiązkowej". Oczywiście, nie warto pytać, kto będzie płacił nauczycielom z Unii Europejskiej, jeśli nauka ma byś "bezpłatna". Wiadomo: poszczególne państwa będą płaciły. A skąd wezmą na to pieniądze? Z podatków. Będzie to więc nauka płatna, tyle że pośrednio. Ta "bezpłatność" nauczania jest już takim dogmatem myślowym, jakim w średniowieczu było przekonanie, że ziemia jest płaska, więc trudno taki dogmat zwalczać. Ciekawsze jest wprowadzenie do konstytucji "obowiązku nauki". Pewnie będzie dotyczył samej konstytucji, bo dobrowolnie mało kto się na jej naukę zdecyduje. Tylko jak się taki obowiązek ma do zadeklarowanego w art. II-66 prawa do wolności? A jeśli ktoś się nie chce uczyć? No to go wyślą pewnie na Żuławy. Mamy w tym względzie bogate doświadczenie i możemy wnieść do nowych praktyk europejskich twórczy wkład.
Godność, wolność, równość
Czego w tej konstytucji nie ma? Prawie jak w konstytucji PRL z 1952 r. jest prawie wszystko. W preambule - po określeniu czym się twórcy konstytucji inspirowali (kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwem Europy), w co wierzą (że zjednoczona po gorzkich doświadczeniach Europa zamierza wciąż podążać drogą cywilizacji, postępu i dobrobytu), o czym są przekonani (że narody Europy, pozostając dumne ze swojej tożsamości narodowej i historii, zdecydowane są pokonać dawne podziały, by jeszcze silniej ukształtować wspólną przyszłość), na co są zdecydowani (kontynuować dzieło dokonane w ramach traktatów ustanawiających wspólnoty europejskie i traktatu o Unii Europejskiej poprzez zapewnienie ciągłości dorobku wspólnotowego) - podkreślają swoją wdzięczność członkom Konwentu Europejskiego za przygotowanie projektu niniejszej konstytucji. I ta wdzięczność jest tak wielka, że aż postanowili ją zapisać w tekście konstytucji. Że też twórcom konstytucji Stanów Zjednoczonych nie przyszło do głowy, aby wpisać do jej tekstu wdzięczność dla Hamiltona czy Jeffersona, a twórcom Konstytucji 3 maja - dla Kołłątaja.
W artykule I-2 zadeklarowano, że "unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości" [É]. I że "wartości te są wspólne państwom członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn". Wynika z tego, że "godność osoby ludzkiej, wolność i równość", o których mowa w pierwszej części zdania, to nie są "prawa człowieka", o których mowa w drugiej części tego samego zdania. Po drugie, że równość, o której mowa w pierwszej części zdania, to coś innego niż "równość kobiet i mężczyzn", o której mowa w drugiej części tego samego zdania, i że ta szczególna równość kobiet i mężczyzn to coś innego niż na przykład równość hetero- i homoseksualistów, o której konstytucja nie wspomina. Co prawda można uznać przez ciche domniemanie, że mieszczą się oni w kategorii "mniejszości", ale czy już samo nazywanie ich mniejszością nie stanowi formy dyskryminacji? Zwolennicy poprawności politycznej nie potrafili więc - jak widać - wyartykułować własnych myśli.
Zadeklarowana w konstytucji równość jest zresztą "demokratyczna", jakby dodanie tego przymiotnika mogło byś w czymś pomocne. Artykuł I-45, ustanawiający zasadę tej "demokratycznej równości", stwierdza, że "we wszystkich swych działaniach unia przestrzega zasady równości swych obywateli, którzy są traktowani z jednakową uwagą przez jej instytucje, organy i jednostki organizacyjne". Amerykanom do dziś wystarcza trywialny zapis, "że wszyscy ludzie są równi". Europejczycy wolą - jak widać - demokratyczny bełkot.
Rynek wasz i nasz
Artykuł I-3 ust. 2 stanowi m.in., że "unia zapewnia swym obywatelom przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości oraz rynek wewnętrzny z wolną i niezakłóconą konkurencją". O jakim "bezpieczeństwie" i "sprawiedliwości" mówimy? "Niezakłócona konkurencja" jest przecież z definicji nie do pogodzenia z bezpieczeństwem socjalnym i tzw. społeczną sprawiedliwością. W tym samym artykule w ust. 3 czytamy, że "unia działa na rzecz trwałego rozwoju Europy, którego podstawą jest zrównoważony wzrost gospodarczy oraz stabilność cen, społeczna gospodarka rynkowa o wysokiej konkurencyjności, zmierzająca do pełnego zatrudnienia i postępu społecznego". Tych celów łącznie zrealizować się nie da. Co to jest "zrównoważony wzrost gospodarczy" i czym się różni od niezrównoważonego? A przede wszystkim dlaczego niby "zrównoważony" jest lepszy? Wzrost gospodarczy to nie polityk, który lepiej gdy jest "zrównoważony" (czytaj: normalny) niż "niezrównoważony" (czytaj: oszołom). Czy dziesięcioprocentowy wzrost gospodarczy w Estonii był zrównoważony, czy raczej niezrównoważony? A jeśli był niezrównoważony, to czy był gorszy od zrównoważonego jednoprocentowego wzrostu niemieckiego? Co autorzy mają na myśli, pisząc o "stabilności cen"? Czy jest to deklaracja, że Europejski Bank Centralny nie będzie drukował pustego pieniądza powodującego inflację, czy może jest to przyzwolenie na wprowadzenie polityki cen regulowanych? Jeżeli chodzi o zadeklarowanie walki z inflacją, to dlaczego nie można było tego zrobić w wyraźny sposób? Jak się ma jasne intencje i szczere zamiary, to nie ma powodu ich ukrywać. A jak się ma zamiary niecne, to się próbuje je ukryć za parasolem wieloznacznych słów. "Pełne zatrudnienie" w gospodarce rynkowej jest nie tylko niemożliwe, ale wręcz niepożądane. Kilka procent poszukujących pracy w populacji to konkurencja na rynku pracy, która wcale nie jest mniej potrzebna niż konkurencja między przedsiębiorstwami. Nie mówiąc już o tym, że w każdym społeczeństwie istnieje odsetek takich, którzy ani myślą pracować. Mówienie zatem o pełnym zatrudnieniu od razu przywodzi na myśl konstytucję PRL, która stanowiła, że "obywatele mają prawo do pracy, to znaczy prawo do zatrudnienia za wynagrodzeniem według ilości i jakości pracy". Czy ta sama intencja przyświecała członkom Konwentu Europejskiego? Jeżeli tak, to śpieszę ich poinformować, że w konstytucji PRL prawo do pracy zapewniać miały: "społeczna własność podstawowych środków produkcji, rozwój na wsi ustroju społeczno-spółdzielczego wolnego od wyzysku, planowy wzrost sił wytwórczych, usunięcie źródeł kryzysów ekonomicznych, likwidacja bezrobocia" (art. 58 ust. 2). Czy za zapewnienie takich praw Europa powinna byś wdzięczna Józefowi Stalinowi, który własnoręcznie do konstytucji PRL nanosił poprawki?
Prawo nieistotne
Szczególny smaczek dla prawników stanowi artykuł I-36, zgodnie z którym "ustawy europejskie i europejskie ustawy ramowe mogą upoważniać Komisję do przyjmowania europejskich rozporządzeń delegowanych stanowiących uzupełnienie lub zmianę niektórych nieistotnych elementów ustawy europejskiej lub europejskiej ustawy ramowej". No i proszę - akt prawny niższego rzędu może zmienić akt prawny wyższego rzędu. Wprawdzie tylko w "elementach nieistotnych", ale kto będzie rozstrzygał o tej "istotności". Twórcy konstytucji - jak widać - z góry zakładają, że przyjmowane przez Parlament Europejski ustawy będą się roiły od błędów, które trzeba będzie poprawiać. Ale po co w takim razie ten parlament? Byłoby taniej, gdyby władzę ustawodawczą od razu przekazać jakiemuś innemu konwentowi - skoro napisał konstytucję, to napisze każdą inną ustawę.
Produkty produktów
Rolników, wśród których zdecydowanie wzrósł odsetek zwolenników unii, ucieszy na pewno treść artykułu III-225, zgodnie z którym unia określa i realizuje wspólną politykę rolną i rybołówstwa. Żeby rolnicy nie mieli wątpliwości, czym się zajmują, twórcy konstytucji pośpieszyli z wyjaśnieniem, że "przez "produkty rolne" należy rozumieć płody ziemi, produkty pochodzące z hodowli i rybołówstwa, jak również produkty pierwszego przetworzenia, które pozostają w bezpośrednim związku z tymi produktami. Odniesienia do wspólnej polityki rolnej lub do rolnictwa oraz stosowanie wyrazu "rolny" są rozumiane jako dotyczące także rybołówstwa z uwzględnieniem szczególnych cech charakterystycznych tego sektora".
Zbliżenie z obywatelem
Artykuł I-46 wprowadza zasadę "demokracji przedstawicielskiej", zgodnie z którą "każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w życiu demokratycznym unii", a "decyzje są podejmowane w sposób jak najbardziej otwarty i zbliżony do obywatela". Ciekawe, jak to "zbliżenie podejmowania decyzji do obywatela" będzie wyglądało w praktyce? I wcale nie jest to wina polskiego tłumaczenia - po angielsku jest równie mętnie. "Partie polityczne na poziomie europejskim przyczyniają się do kształtowania europejskiej świadomości politycznej i wyrażania woli obywateli unii". Po co taka deklaracja w konstytucji, co ona tak naprawdę oznacza i jakie mogą byś jej konsekwencje? Czy oznacza to, że chodzi o partie polityczne działające "na poziomie europejskim", to jest w wielu krajach, czy może o partie działające w poszczególnych krajach w sprawach dotyczących ich aktywności "na poziomie europejskim"? Może twórcy konstytucji, którzy mają dość frywolny stosunek do języka, powinni pewne pojęcia definiować nieco staranniej, gdyż w tym względzie definicja przydałaby się o wiele bardziej niż zawarta w konstytucji definicja płodów rolnych. Spójnik "i" ma bowiem swoje znaczenie - podobnie jak "and", "e" czy "und". Jeśli piszemy o "kształtowaniu europejskiej świadomości politycznej i wyrażaniu woli obywateli unii", to znaczy, że z góry wykluczamy, że obywatele zechcą "kształtować europejską świadomość polityczną". I co się stanie, jeśli Samoobrona nie będzie "przyczyniała się do kształtowania europejskiej świadomości politycznej"? Czy ją zdelegalizują?
Podatki - nasze!
Jest i dobra wiadomość. W artykule III-171 stwierdzono, że "ustawa europejska lub europejska ustawa ramowa rady ustanawia środki dotyczące harmonizacji ustawodawstw odnoszących się do podatków obrotowych, akcyzy i innych podatków pośrednich w zakresie, w jakim harmonizacja ta jest niezbędna do zapewnienia ustanowienia i funkcjonowania rynku wewnętrznego i uniknięcia zakłócenia konkurencji". W zestawieniu z wyrażoną w art. I-11 zasadą przyznania, zgodnie z którą "unia działa w granicach kompetencji przyznanych jej przez państwa członkowskie", a "kompetencje nie przyznane unii w konstytucji należą do państw członkowskich", oznacza to, że unia nie może decydować o naszych podatkach bezpośrednich. Podatki dochodowe będziemy więc mogli polikwidować zgodnie z prawem europejskim. Jako że przyjęcie konstytucji wydaje się przesądzone, mimo jej rozlicznych i dyskredytujących wad może zrobimy z niej użytek choć w tym zakresie.
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.