Franciszkanie z Niepokalanowa przed wojną wytaczali antysemickie armaty, by po jej wybuchu ratować Żydów
Franciszkanie z Niepokalanowa przed wojną wytaczali antysemickie armaty, by po jej wybuchu ratować Żydów
W każdym kraju musi powstać Niepokalanów - pisał w latach 30. ojciec Maksymilian Kolbe - w którym i przez który Niepokalana będzie kierować wszelkimi, najnowszymi nawet środkami, bo przecież wynalazki powinny najpierw służyć Jej, a potem do handlu, przemysłu, sportu. A więc prasa, radio nadawcze, ekran, telewizja. Stopnieją wtedy herezje odszczepieństwa, powrócą zatwardziali grzesznicy, przyjmą chrzest wszyscy". W tym samym czasie o wydawanym przez Kolbego "Małym Dzienniku" Antoni Słonimski tak wyrażał się na łamach "Wiadomości Literackich": "Pismo to budzi podziw, jakiego doznajemy przy sztukach magicznych. Nie ma takiego wielkiego idiotyzmu, który by się w nim nie zmieścił". Z kolei "Dziennik Ludowy" zastanawiał się, "czy gazeta jest organem duchowieństwa katolickiego, czy hitleryzmu?". Te słowa przypominają dzisiejszą debatę wokół Radia Maryja i jego szefa ojca Tadeusza Rydzyka.
Niepokalanów stanowił jeden z bardziej charakterystycznych składników życia społecznego w Polsce. Klasztor i wydawnictwo, miejsce skupienia oraz sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwo przez jednych uznawane za głównego propagatora kultu maryjnego, w oczach innych były częścią czarnej historii Kościoła.
Koncern prasowy
W 1922 r. Maksymilian Kolbe, młody franciszkanin, rozpoczął wydawanie w Krakowie miesięcznika religijnego "Rycerz Niepokalanej". Miał on "pogłębiać i umacniać wiarę, wskazać prawdziwą ascezę i zapoznać wiernych z mistyką chrześcijańską". Potem redakcja przeniosła się do Grodna. Chociaż pismo utrzymywało się wyłącznie z datków od czytelników, stopniowo przychody rosły, zwiększały się też nakład i objętość miesięcznika. Po pięciu latach grodzieńskie budynki okazały się za ciasne i trzeba było szukać nowej siedziby. Z pomocą przyszedł książę Jan Drucki-Lubecki, ofiarując zakonowi grunty w majątku koło Sochaczewa - założony tu klasztor otrzymuje nazwę Niepokalanów. Po dziesięciu latach tak opisywali funkcjonowanie kompleksu religijno-wydawniczego: "Co miesiąc sześć wagonów papieru przywozi ze stacji kolejowej niepokalanowska kolejka wąskotorowa pod samą drukarnię. W zecerni intertypy bezustannie wyrzucają gotowe wiersze czcionek, z których formuje się strony druku. Wszędzie spokój mimo zawrotnego pośpiechu, cisza, zadowolenie, radość. Zza ściany dobiega przeraźliwy zgrzyt� to stereotypia. Tu są obrabiane płyty metalowe do drukarskich maszyn rotacyjnych. Obrabiarki są w pełnym toku swej codziennej pracy. Obsługują trzy zmiany, odpoczywają podczas porannych praktyk duchowych. W nowym budynku ciężko dysze czterocylindrowy motor Diesla, wprawiający w ruch prądnicę. Tu jest źródło energii wszystkich maszyn. Motorów jeden obok drugiego stoi trzy. Gdy jeden odpoczywa, drugi go wyręcza".
Niepokalanów dysponował najnowocześniejszym na owe czasy zapleczem technicznym. Kupiona w latach 30. maszyna rotacyjna mogła drukować 76 tys. egzemplarzy gazety na godzinę. Dzięki zastosowaniu szybkich urządzeń i przemyślanej organizacji pracy franciszkanie mogli wydawać periodyki religijne w łącznym nakładzie 2 mln egzemplarzy miesięcznie. Dodatkowo w 1935 r. wprowadzili na rynek "Mały Dziennik" drukowany w nakładzie prawie 300 tys. egzemplarzy. W ówczesnej Polce były to liczby bez precedensu.
Zespół klasztorny dysponował również piekarnią, szwalnią, gimnazjum z internatem, a także strażą pożarną. Powołana przez Kolbego masowa organizacja Milicja Niepokalanej skupiła milion parafian. Pod koniec dwudziestolecia rozpoczęto przygotowania do uruchomienia radiostacji. Wybuch wojny przekreślił te plany.
Propagandyści w habitach
Ambicją ojca Kolbego i jego współpracowników było oddziaływanie na opinię publiczną za pomocą coraz nowocześniejszych mediów. Chcieli kształtować zachowania Polaków zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej. To właśnie polityczne credo wydawnictwa stanowi najbardziej kontrowersyjny rozdział historii Niepokalanowa. Katolicyzm "Rycerza Niepokalanej" określał swoją tożsamość poprzez wskazanie wrogów. Bracia redaktorzy w pracy ewangelizacyjnej chętnie odwoływali się do metafor militarnych. Sam ojciec Kolbe tak pojmował swoją misję: "Wytoczymy ciężkie kolubryny, rzucimy w sukurs kulomioty, w proch rozbijemy nieprzyjaciela kulkami Niepokalanej". Piętnowano panoszące się na świecie zło. "U jego źródła możemy spokojnie postawić występną mafię, której na imię masoneria" - czytamy w "Rycerzu Niepokalanej" z roku 1936. "Ręką zaś, która tym wszystkim manewruje do jasno określonego, swojego samolubnego celu, to - jak coraz wyraźniej wykazują dociekania - wszechświatowe żydostwo".
W artykułach przekonywano, że Polska osaczona jest przez spiskowców. Uczono, jak odróżniać "masonów i półmasonów", ostrzegano, że Żydzi ukrywają się i podszywają pod Polaków, a przecież "żyd nawet chrzczony żydem w duszy zostaje". Odsłaniano sojusz zawarty przez "siły szatana": "Krzywda jest dziełem kapitalizmu, który, nie pamiętając zupełnie o celach życia ludzkiego, dąży jedynie do gromadzenia bogactw. Pohańbił człowieka bolszewizm, odbierając mu Boga (...), zepchnęła człowieka w błoto masoneria, ukazując mu świat doczesny jako jedyny jego cel". W hierarchii zagrożeń na pierwszym miejscu umieszczano jednak "żydostwo", które "szkodziło i szkodzi nam na każdym kroku, wżera się jak rak w ciało narodu, szerzy przekupstwo i zepsucie wśród dorosłych, a rozpustę i bezbożnictwo wśród młodzieży, wydziera nam handel, przemysł, rzemiosło, a nawet ziemię".
Dziennik antysemityzmu
Antysemityzmem ociekały zwłaszcza karty "Małego Dziennika". Ze szczególnym upodobaniem ojcowie redaktorzy donosili o przestępstwach popełnianych przez Żydów. "Profanacja kościoła przez żyda", "Żydzi winni plugawej zbrodni", "Żydzi, wszędzie żydzi" [pisownia oryginalna] - piętnowały nagłówki artykułów. Pomstowano, że "chałatowi spacerowicze" bez skrępowania pokazują się w reprezentacyjnych miejscach stolicy, samą swoją obecnością obrażając uczucia narodowe Polaków. "Nie tykajcie, żydzi, świętości narodowych, byście ich nie znieważyli i nie uczynili zeń pośmiewiska!" - grzmiał niepokalanowski dziennik, z satysfakcją dostrzegając jednak, że "powiał ożywczy prąd, zmierzający do unarodowienia polskiej sztuki. Nadchodzi nowa era, odżydza się poezja i powieść polska. Kultura narodowa pozbędzie się wreszcie obcych, wrogich jej naleciałości".
Tropiono audycje radiowe, "spreparowane przez autorów wątpliwego pochodzenia", obrażające uczucia katolików. "Słuchacze na razie cierpliwie znoszą te wybryki, ze zgrzytaniem zębów wyłączając aparaty podczas klepania bzdurstw zżydziałych autorów szmoncesów nalewkowskich. Ale cierpliwość ta może się wyczerpać" - ostrzegano. "Przypuszczamy, że władze Polskiego Radia zwrócą na to uwagę i nie dopuszczą, by nadal zatrute anteny roznosiły po Polsce słowa bluźniercze wobec uczuć katolickich". Autorzy "Małego Dziennika" szczegółowo przedstawiali plany "odżydzenia" rozmaitych sfer życia i gospodarki: od uniwersytetów po miejscowości letniskowe. Z zainteresowaniem śledzili rozwiązania wprowadzane przez reżim hitlerowski. "Nasuwa się myśl, czy z czasem nie będzie rzeczą konieczną przymusowe wywłaszczenie żydowskich przedsiębiorstw, nieruchomości, fabryk itp. na rzecz państwa, jak ma to miejsce w Austrii i Niemczech" - zastanawiano się w styczniu 1939 r. Pod koniec lat 30. ton antyżydowskiej agitacji uległ zaostrzeniu. Im bliżej wojny, z tym większą skwapliwością publicyści "Rycerza" i "Dziennika" rozwijali plany całkowitego odseparowania Żydów. Pojawiły się krzykliwe grafiki operujące prostymi skojarzeniami: brud - wszy - Żydzi - tyfus.
Bez przemocy
Publicyści Niepokalanowa odżegnywali się jednak od stosowania przemocy. "Kwestię żydowską w Polsce chcemy rozwiązać w sposób kulturalny i bez uprzedzeń" - pisali. "Dalecy jesteśmy od metod hitlerowskich. Nie kijem i petardą, ale planową i zorganizowaną akcją oraz samoobroną gospodarczą. Po co żydów nienawidzić, po co ich bić kijem lub nożem? Trzeba ich "uderzyć" (mówiąc w przenośni) po kieszeni! To jest walka najskuteczniejsza i tej żydzi najbardziej obawiają się".
Z pewnością publicystyki "Małego Dziennika" nie można sprowadzać do antyżydowskiego zacietrzewienia. Większość artykułów była utrzymana w neutralnym tonie i pozbawiona agitacyjnej wymowy. Prezentowano ciekawostki techniczne i przyrodnicze, drukowano porady zdrowotne oraz kulinarne. Zazwyczaj niepokalanowscy franciszkanie powściągliwie komentowali międzypartyjne spory i dyplomatyczne konflikty. Do rządu piłsudczyków odnosili się z dystansem, ale bez wątpienia lojalnie - toteż tytuły należące do zakonu rzadko stawały się przedmiotem ingerencji cenzury. Jedynym wyłomem w tej polityce neutralności był sposób relacjonowania hiszpańskiej wojny domowej - sympatie redaktorów wyraźnie lokowały się po stronie frankistów.
Franciszkanie nie deklarowali poparcia dla żadnego z istniejących ugrupowań narodowych; z wyraźną aprobatą opisywali natomiast inicjatywy podejmowane przez endecję i Obóz Narodowo-Radykalny. Szczególne uznanie w ich oczach znajdowały - co raczej nie powinno dziwić - rozmaite akcje antyżydowskie. "Tydzień odżydzania księgarstwa dał w Warszawie pożądane wyniki" - donosił "Mały Dziennik" we wrześniu 1937 r. "Od tygodnia organizacje narodowe trzymają straż przy ul. Świętokrzyskiej, aby młodzież szkolna nie kupowała książek u żydów. (�) Proszę przechodzić, lecz do żyda nie wchodzić, bo może spotkać nieprzyjemność".
Niewiele wiemy o społecznym oddźwięku publicystyki Niepokalanowa. Choć franciszkanie ojca Kolbego funkcjonowali poza głównym nurtem życia politycznego, możemy uznać ich za wpływowe środowisko. Do redakcji codziennie napływały z całego kraju tysiące listów. Gromy ciskane na łamach "Rycerza" lub "Dziennika" mogły dla zaatakowanych oznaczać prawdziwe problemy. "Dziennik ogłaszał na cały kraj, że w wileńskim radio działa komórka komunistyczna, że ona to Żydowi powierza pogadanki religijne i dopuszcza do mikrofonu chóry białoruskie" - wspominał po latach Czesław Miłosz. "Następnym stadium po nasilających się atakach w prasie było kategoryczne żądanie zwrócone do mojej instytucji przez władze województwa, aby natychmiast przestano mnie zatrudniać".
Obraz publicznej działalności Niepokalanowa byłby niepełny, gdyby zamknąć go na roku 1939. Wraz z wybuchem wojny zakonnicy rozpoczęli intensywną akcję ratowania Żydów - być może nawet półtora tysiąca znalazło schronienie w murach klasztoru. Wśród ukrywających się był także Szymon Wiesenthal, słynny po wojnie tropiciel zbrodniarzy nazistowskich. Mimo ogromnego ryzyka, częstych śledztw i rewizji gestapo wielu Żydów udało się przechować aż do końca wojny. W chwili próby nie było już antysemityzmu, zostało tylko chrześcijańskie miłosierdzie.
W każdym kraju musi powstać Niepokalanów - pisał w latach 30. ojciec Maksymilian Kolbe - w którym i przez który Niepokalana będzie kierować wszelkimi, najnowszymi nawet środkami, bo przecież wynalazki powinny najpierw służyć Jej, a potem do handlu, przemysłu, sportu. A więc prasa, radio nadawcze, ekran, telewizja. Stopnieją wtedy herezje odszczepieństwa, powrócą zatwardziali grzesznicy, przyjmą chrzest wszyscy". W tym samym czasie o wydawanym przez Kolbego "Małym Dzienniku" Antoni Słonimski tak wyrażał się na łamach "Wiadomości Literackich": "Pismo to budzi podziw, jakiego doznajemy przy sztukach magicznych. Nie ma takiego wielkiego idiotyzmu, który by się w nim nie zmieścił". Z kolei "Dziennik Ludowy" zastanawiał się, "czy gazeta jest organem duchowieństwa katolickiego, czy hitleryzmu?". Te słowa przypominają dzisiejszą debatę wokół Radia Maryja i jego szefa ojca Tadeusza Rydzyka.
Niepokalanów stanowił jeden z bardziej charakterystycznych składników życia społecznego w Polsce. Klasztor i wydawnictwo, miejsce skupienia oraz sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwo przez jednych uznawane za głównego propagatora kultu maryjnego, w oczach innych były częścią czarnej historii Kościoła.
Koncern prasowy
W 1922 r. Maksymilian Kolbe, młody franciszkanin, rozpoczął wydawanie w Krakowie miesięcznika religijnego "Rycerz Niepokalanej". Miał on "pogłębiać i umacniać wiarę, wskazać prawdziwą ascezę i zapoznać wiernych z mistyką chrześcijańską". Potem redakcja przeniosła się do Grodna. Chociaż pismo utrzymywało się wyłącznie z datków od czytelników, stopniowo przychody rosły, zwiększały się też nakład i objętość miesięcznika. Po pięciu latach grodzieńskie budynki okazały się za ciasne i trzeba było szukać nowej siedziby. Z pomocą przyszedł książę Jan Drucki-Lubecki, ofiarując zakonowi grunty w majątku koło Sochaczewa - założony tu klasztor otrzymuje nazwę Niepokalanów. Po dziesięciu latach tak opisywali funkcjonowanie kompleksu religijno-wydawniczego: "Co miesiąc sześć wagonów papieru przywozi ze stacji kolejowej niepokalanowska kolejka wąskotorowa pod samą drukarnię. W zecerni intertypy bezustannie wyrzucają gotowe wiersze czcionek, z których formuje się strony druku. Wszędzie spokój mimo zawrotnego pośpiechu, cisza, zadowolenie, radość. Zza ściany dobiega przeraźliwy zgrzyt� to stereotypia. Tu są obrabiane płyty metalowe do drukarskich maszyn rotacyjnych. Obrabiarki są w pełnym toku swej codziennej pracy. Obsługują trzy zmiany, odpoczywają podczas porannych praktyk duchowych. W nowym budynku ciężko dysze czterocylindrowy motor Diesla, wprawiający w ruch prądnicę. Tu jest źródło energii wszystkich maszyn. Motorów jeden obok drugiego stoi trzy. Gdy jeden odpoczywa, drugi go wyręcza".
Niepokalanów dysponował najnowocześniejszym na owe czasy zapleczem technicznym. Kupiona w latach 30. maszyna rotacyjna mogła drukować 76 tys. egzemplarzy gazety na godzinę. Dzięki zastosowaniu szybkich urządzeń i przemyślanej organizacji pracy franciszkanie mogli wydawać periodyki religijne w łącznym nakładzie 2 mln egzemplarzy miesięcznie. Dodatkowo w 1935 r. wprowadzili na rynek "Mały Dziennik" drukowany w nakładzie prawie 300 tys. egzemplarzy. W ówczesnej Polce były to liczby bez precedensu.
Zespół klasztorny dysponował również piekarnią, szwalnią, gimnazjum z internatem, a także strażą pożarną. Powołana przez Kolbego masowa organizacja Milicja Niepokalanej skupiła milion parafian. Pod koniec dwudziestolecia rozpoczęto przygotowania do uruchomienia radiostacji. Wybuch wojny przekreślił te plany.
Propagandyści w habitach
Ambicją ojca Kolbego i jego współpracowników było oddziaływanie na opinię publiczną za pomocą coraz nowocześniejszych mediów. Chcieli kształtować zachowania Polaków zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej. To właśnie polityczne credo wydawnictwa stanowi najbardziej kontrowersyjny rozdział historii Niepokalanowa. Katolicyzm "Rycerza Niepokalanej" określał swoją tożsamość poprzez wskazanie wrogów. Bracia redaktorzy w pracy ewangelizacyjnej chętnie odwoływali się do metafor militarnych. Sam ojciec Kolbe tak pojmował swoją misję: "Wytoczymy ciężkie kolubryny, rzucimy w sukurs kulomioty, w proch rozbijemy nieprzyjaciela kulkami Niepokalanej". Piętnowano panoszące się na świecie zło. "U jego źródła możemy spokojnie postawić występną mafię, której na imię masoneria" - czytamy w "Rycerzu Niepokalanej" z roku 1936. "Ręką zaś, która tym wszystkim manewruje do jasno określonego, swojego samolubnego celu, to - jak coraz wyraźniej wykazują dociekania - wszechświatowe żydostwo".
W artykułach przekonywano, że Polska osaczona jest przez spiskowców. Uczono, jak odróżniać "masonów i półmasonów", ostrzegano, że Żydzi ukrywają się i podszywają pod Polaków, a przecież "żyd nawet chrzczony żydem w duszy zostaje". Odsłaniano sojusz zawarty przez "siły szatana": "Krzywda jest dziełem kapitalizmu, który, nie pamiętając zupełnie o celach życia ludzkiego, dąży jedynie do gromadzenia bogactw. Pohańbił człowieka bolszewizm, odbierając mu Boga (...), zepchnęła człowieka w błoto masoneria, ukazując mu świat doczesny jako jedyny jego cel". W hierarchii zagrożeń na pierwszym miejscu umieszczano jednak "żydostwo", które "szkodziło i szkodzi nam na każdym kroku, wżera się jak rak w ciało narodu, szerzy przekupstwo i zepsucie wśród dorosłych, a rozpustę i bezbożnictwo wśród młodzieży, wydziera nam handel, przemysł, rzemiosło, a nawet ziemię".
Dziennik antysemityzmu
Antysemityzmem ociekały zwłaszcza karty "Małego Dziennika". Ze szczególnym upodobaniem ojcowie redaktorzy donosili o przestępstwach popełnianych przez Żydów. "Profanacja kościoła przez żyda", "Żydzi winni plugawej zbrodni", "Żydzi, wszędzie żydzi" [pisownia oryginalna] - piętnowały nagłówki artykułów. Pomstowano, że "chałatowi spacerowicze" bez skrępowania pokazują się w reprezentacyjnych miejscach stolicy, samą swoją obecnością obrażając uczucia narodowe Polaków. "Nie tykajcie, żydzi, świętości narodowych, byście ich nie znieważyli i nie uczynili zeń pośmiewiska!" - grzmiał niepokalanowski dziennik, z satysfakcją dostrzegając jednak, że "powiał ożywczy prąd, zmierzający do unarodowienia polskiej sztuki. Nadchodzi nowa era, odżydza się poezja i powieść polska. Kultura narodowa pozbędzie się wreszcie obcych, wrogich jej naleciałości".
Tropiono audycje radiowe, "spreparowane przez autorów wątpliwego pochodzenia", obrażające uczucia katolików. "Słuchacze na razie cierpliwie znoszą te wybryki, ze zgrzytaniem zębów wyłączając aparaty podczas klepania bzdurstw zżydziałych autorów szmoncesów nalewkowskich. Ale cierpliwość ta może się wyczerpać" - ostrzegano. "Przypuszczamy, że władze Polskiego Radia zwrócą na to uwagę i nie dopuszczą, by nadal zatrute anteny roznosiły po Polsce słowa bluźniercze wobec uczuć katolickich". Autorzy "Małego Dziennika" szczegółowo przedstawiali plany "odżydzenia" rozmaitych sfer życia i gospodarki: od uniwersytetów po miejscowości letniskowe. Z zainteresowaniem śledzili rozwiązania wprowadzane przez reżim hitlerowski. "Nasuwa się myśl, czy z czasem nie będzie rzeczą konieczną przymusowe wywłaszczenie żydowskich przedsiębiorstw, nieruchomości, fabryk itp. na rzecz państwa, jak ma to miejsce w Austrii i Niemczech" - zastanawiano się w styczniu 1939 r. Pod koniec lat 30. ton antyżydowskiej agitacji uległ zaostrzeniu. Im bliżej wojny, z tym większą skwapliwością publicyści "Rycerza" i "Dziennika" rozwijali plany całkowitego odseparowania Żydów. Pojawiły się krzykliwe grafiki operujące prostymi skojarzeniami: brud - wszy - Żydzi - tyfus.
Bez przemocy
Publicyści Niepokalanowa odżegnywali się jednak od stosowania przemocy. "Kwestię żydowską w Polsce chcemy rozwiązać w sposób kulturalny i bez uprzedzeń" - pisali. "Dalecy jesteśmy od metod hitlerowskich. Nie kijem i petardą, ale planową i zorganizowaną akcją oraz samoobroną gospodarczą. Po co żydów nienawidzić, po co ich bić kijem lub nożem? Trzeba ich "uderzyć" (mówiąc w przenośni) po kieszeni! To jest walka najskuteczniejsza i tej żydzi najbardziej obawiają się".
Z pewnością publicystyki "Małego Dziennika" nie można sprowadzać do antyżydowskiego zacietrzewienia. Większość artykułów była utrzymana w neutralnym tonie i pozbawiona agitacyjnej wymowy. Prezentowano ciekawostki techniczne i przyrodnicze, drukowano porady zdrowotne oraz kulinarne. Zazwyczaj niepokalanowscy franciszkanie powściągliwie komentowali międzypartyjne spory i dyplomatyczne konflikty. Do rządu piłsudczyków odnosili się z dystansem, ale bez wątpienia lojalnie - toteż tytuły należące do zakonu rzadko stawały się przedmiotem ingerencji cenzury. Jedynym wyłomem w tej polityce neutralności był sposób relacjonowania hiszpańskiej wojny domowej - sympatie redaktorów wyraźnie lokowały się po stronie frankistów.
Franciszkanie nie deklarowali poparcia dla żadnego z istniejących ugrupowań narodowych; z wyraźną aprobatą opisywali natomiast inicjatywy podejmowane przez endecję i Obóz Narodowo-Radykalny. Szczególne uznanie w ich oczach znajdowały - co raczej nie powinno dziwić - rozmaite akcje antyżydowskie. "Tydzień odżydzania księgarstwa dał w Warszawie pożądane wyniki" - donosił "Mały Dziennik" we wrześniu 1937 r. "Od tygodnia organizacje narodowe trzymają straż przy ul. Świętokrzyskiej, aby młodzież szkolna nie kupowała książek u żydów. (�) Proszę przechodzić, lecz do żyda nie wchodzić, bo może spotkać nieprzyjemność".
Niewiele wiemy o społecznym oddźwięku publicystyki Niepokalanowa. Choć franciszkanie ojca Kolbego funkcjonowali poza głównym nurtem życia politycznego, możemy uznać ich za wpływowe środowisko. Do redakcji codziennie napływały z całego kraju tysiące listów. Gromy ciskane na łamach "Rycerza" lub "Dziennika" mogły dla zaatakowanych oznaczać prawdziwe problemy. "Dziennik ogłaszał na cały kraj, że w wileńskim radio działa komórka komunistyczna, że ona to Żydowi powierza pogadanki religijne i dopuszcza do mikrofonu chóry białoruskie" - wspominał po latach Czesław Miłosz. "Następnym stadium po nasilających się atakach w prasie było kategoryczne żądanie zwrócone do mojej instytucji przez władze województwa, aby natychmiast przestano mnie zatrudniać".
Obraz publicznej działalności Niepokalanowa byłby niepełny, gdyby zamknąć go na roku 1939. Wraz z wybuchem wojny zakonnicy rozpoczęli intensywną akcję ratowania Żydów - być może nawet półtora tysiąca znalazło schronienie w murach klasztoru. Wśród ukrywających się był także Szymon Wiesenthal, słynny po wojnie tropiciel zbrodniarzy nazistowskich. Mimo ogromnego ryzyka, częstych śledztw i rewizji gestapo wielu Żydów udało się przechować aż do końca wojny. W chwili próby nie było już antysemityzmu, zostało tylko chrześcijańskie miłosierdzie.
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.