Nowa muzyka rockowa zabiła popowego zombi z lat 80. Tego nie było chyba od czasu Beatlesów, a przynajmniej od debiutu grupy Queen. Równo rok temu album "Franz Ferdinand" szkockiej grupy o tej samej nazwie wydawał się tylko kolejnym błyskotliwym debiutem. Nie minął rok, a stało się jasne, że płyta ta była przełomem. Odegrała ona podobną rolę do "Definitely Maybe" zespołu Oasis. Przed dziesięciu laty zainaugurowała ona epokę zwaną britpopem i utorowała drogę pokoleniu wykonawców, którego sztandarowymi reprezentantami - obok Oasis - stali się Blur, Supergrass i Radiohead. Britpop był brytyjską reakcją na amerykański grunge - zwrotem w stronę rodzimej, beatlesowskiej tradycji. Fala zainaugurowana przez Franza Ferdinanda także jest ripostą - tym razem na amerykański neogaraż i nowojorski art-punk (The Strokes, The White Stripes, Fiery Furnaces, Interpol). Nie jest to powrót do złotych lat 60., lecz raczej do muzyki z okolic 1980 r.
Na pohybel muzyce pop!
Obok znanych już wykonawców w rodzaju The Libertines i The Coral tuż po pojawieniu się na scenie Franza Ferdinanda na listę debiutów wpisały się takie grupy jak Keane, Kasabian, The Zutons, The Kills, The Razorlight czy Bloc Party. To, co dotychczas uważano za muzyczne podziemie, błyskawicznie przekształca się w nową elitę brytyjskiego rocka. Ta elita jest tym cenniejsza, że ma ogromny potencjał artystyczny i komercyjny. I rozrasta się w imponującym tempie.
Franz Ferdinand, który nagrywa dla małej niezależnej firmy Domino, bez żadnego wsparcia promocyjnego zdążył już sprzedać prawie 3 mln egzemplarzy (w tym milion w USA) swego albumu. We wrześniu ubiegłego roku zdobył prestiżową Mercury Music Award, a ostatnio otrzymał dwie nagrody Brits (brytyjskie odpowiedniki Grammy) za 2004 r. - w kategoriach "brytyjski zespół" i "brytyjski wykonawca rockowy". To, że w pierwszym wypadku najpoważniejszymi konkurentami FF byli The Streets i The Zutons, zaś w drugim - Kasabian, Keane, Snow Patrol i The Libertines, świadczy o tym, jak szybko zmienia się pejzaż muzyczny. Świadczy też o tym fakt, iż w tej konkurencji znalazł się tylko jeden przedstawiciel starej gwardii - Muse.
W kategorii "najlepszy album" płyta "Franz Ferdinand" przegrała z "Hopes And Fears" grupy Keane, uznanej - co znalazło wyraz w zwycięstwie w osobnej kategorii - za największą nadzieję brytyjskiego rocka. Nie bez racji, bowiem album "Hopes And Fears" zajął drugie miejsce (po amerykańskiej formacji glamrockowo-dance'owej Scissor Sisters) na liście najlepiej sprzedających się albumów na Wyspach Brytyjskich w 2004 r. Po pozycję lidera w tej przepychance do sukcesu śmiało sięgają ostatnio kolejni debiutanci: Athlete ("Tourist") i Bloc Party ("Silent Alarm"). Silna konkurencja nie martwi muzyków Franza Ferdinanda: - Dla nas najważniejsze jest to, że sukcesy naszych płyt i płyt naszych rywali oznaczają koniec godnych najwyższej pogardy czasów, kiedy byliśmy skazani na fabrykowany przez przemysł pop - mówi Alex Kapranos, lider Franza Ferdinanda.
Ciemna strona rocka
Jeśli Franz Ferdinand reprezentuje jasną stronę brytyjskiego rocka, to czarnym charakterem - nowym Sidem Viciousem (tragicznie zmarły basista Sex Pistols) - został Pete Doherty, lider punkrockowej grupy The Libertines z londyńskiego East Endu. Jego uzależnienie od wyniszczającego cracku (odmiana kokainy) i alkoholu, konflikty z prawem, aresztowania za rozboje i kradzieże oraz burzliwy romans z modelką Kate Moss, doprowadziły do rozpadu zespołu. Droga Doherty'ego do samounicestwienia, którą z ekscytacją dokumentuje krok po kroku prasa (z "New Musical Express" na czele), nie tylko nie rokuje dobrze karierze stworzonego przezeń nowego zespołu Babyshambles, ale zmusza też do zastanowienia się nad rolą, jaką w tym dramacie odgrywają media, i jak destrukcyjny wpływ wywierają one na nastoletnich fanów, lansując rockową patologię jako heroizm.
W szerszej perspektywie, wraz z upadkiem The Libertines, zmarginalizowaniu ulegnie pewnie cockneyowska linia punkrockowa, żaden bowiem z jej pozostałych przedstawicieli nie ma dość talentu i charyzmy, by objąć wakujące po abdykacji Barata i Doherty'ego miejsce przywódcy. To zaś oznacza zwycięstwo bardziej kosmopolitycznego nurtu art-punkowego, dowodzonego przez Franza Ferdinanda (Bloc Party, Kaiser Chiefs, Futureheads, Maximo Park) oraz frakcji zwolenników bardziej wyciszonej, melancholijnej muzyki, inspirowanej olśniewającym sukcesem albumu "A Rush Of Blood To The Head" (2002) zespołu Coldplay (rozszedł się na świecie w imponującym nakładzie 10 mln egzemplarzy), ale też nagraniami Muse i Belle & Sebastian.
Rockowe lekarstwo na szaleństwo świata
Lista nowych brytyjskich wykonawców może przyprawić o zawrót głowy. Zwłaszcza tym, którzy znają nagrania The Cure, The Gang Of Four, The Clash, The Fall, Joy Division, Echo & The Bunnymen, The Specials, Madness i The Stone Roses, ale też Patti Smith, Talking Heads i Television. Młoda brytyjska muzyka, podobnie zresztą jak dzisiejszy nowojorski art-punk, to recykling postpunkowych i nowofalowych stylów sprzed 20 lat. Wtórność jest jednak znakomicie zrekompensowana emanującą z tych nagrań energią, spontanicznością i radością grania. Dzięki tym płytom i starannie wykreowanym, stylowym wizerunkom ich twórców, lata 80. są znowu cool, a wyłaniający się z niebytu lub powracający z długoletniej banicji weterani tamtej dekady - Morrissey, The Gang Of Four, Duran Duran czy, jak się słyszy, Kate Bush - są witani z czcią należną herosom.
Co ciekawe, poza nielicznymi wyjątkami, nowa fala brytyjskiego rocka jest całkowicie polityczna. Jak mówi Serge Pizzorno z grupy Kasabian: "Nasze przesłanie brzmi: Cieszcie się życiem, póki ono trwa. Świat oszalał, a muzyka jest być może ostatnią nieskażoną tym szaleństwem rzeczą, jaką mamy - jedyną rzeczą, która daje ludziom poczucie wspólnoty".
Obok znanych już wykonawców w rodzaju The Libertines i The Coral tuż po pojawieniu się na scenie Franza Ferdinanda na listę debiutów wpisały się takie grupy jak Keane, Kasabian, The Zutons, The Kills, The Razorlight czy Bloc Party. To, co dotychczas uważano za muzyczne podziemie, błyskawicznie przekształca się w nową elitę brytyjskiego rocka. Ta elita jest tym cenniejsza, że ma ogromny potencjał artystyczny i komercyjny. I rozrasta się w imponującym tempie.
Franz Ferdinand, który nagrywa dla małej niezależnej firmy Domino, bez żadnego wsparcia promocyjnego zdążył już sprzedać prawie 3 mln egzemplarzy (w tym milion w USA) swego albumu. We wrześniu ubiegłego roku zdobył prestiżową Mercury Music Award, a ostatnio otrzymał dwie nagrody Brits (brytyjskie odpowiedniki Grammy) za 2004 r. - w kategoriach "brytyjski zespół" i "brytyjski wykonawca rockowy". To, że w pierwszym wypadku najpoważniejszymi konkurentami FF byli The Streets i The Zutons, zaś w drugim - Kasabian, Keane, Snow Patrol i The Libertines, świadczy o tym, jak szybko zmienia się pejzaż muzyczny. Świadczy też o tym fakt, iż w tej konkurencji znalazł się tylko jeden przedstawiciel starej gwardii - Muse.
W kategorii "najlepszy album" płyta "Franz Ferdinand" przegrała z "Hopes And Fears" grupy Keane, uznanej - co znalazło wyraz w zwycięstwie w osobnej kategorii - za największą nadzieję brytyjskiego rocka. Nie bez racji, bowiem album "Hopes And Fears" zajął drugie miejsce (po amerykańskiej formacji glamrockowo-dance'owej Scissor Sisters) na liście najlepiej sprzedających się albumów na Wyspach Brytyjskich w 2004 r. Po pozycję lidera w tej przepychance do sukcesu śmiało sięgają ostatnio kolejni debiutanci: Athlete ("Tourist") i Bloc Party ("Silent Alarm"). Silna konkurencja nie martwi muzyków Franza Ferdinanda: - Dla nas najważniejsze jest to, że sukcesy naszych płyt i płyt naszych rywali oznaczają koniec godnych najwyższej pogardy czasów, kiedy byliśmy skazani na fabrykowany przez przemysł pop - mówi Alex Kapranos, lider Franza Ferdinanda.
Ciemna strona rocka
Jeśli Franz Ferdinand reprezentuje jasną stronę brytyjskiego rocka, to czarnym charakterem - nowym Sidem Viciousem (tragicznie zmarły basista Sex Pistols) - został Pete Doherty, lider punkrockowej grupy The Libertines z londyńskiego East Endu. Jego uzależnienie od wyniszczającego cracku (odmiana kokainy) i alkoholu, konflikty z prawem, aresztowania za rozboje i kradzieże oraz burzliwy romans z modelką Kate Moss, doprowadziły do rozpadu zespołu. Droga Doherty'ego do samounicestwienia, którą z ekscytacją dokumentuje krok po kroku prasa (z "New Musical Express" na czele), nie tylko nie rokuje dobrze karierze stworzonego przezeń nowego zespołu Babyshambles, ale zmusza też do zastanowienia się nad rolą, jaką w tym dramacie odgrywają media, i jak destrukcyjny wpływ wywierają one na nastoletnich fanów, lansując rockową patologię jako heroizm.
W szerszej perspektywie, wraz z upadkiem The Libertines, zmarginalizowaniu ulegnie pewnie cockneyowska linia punkrockowa, żaden bowiem z jej pozostałych przedstawicieli nie ma dość talentu i charyzmy, by objąć wakujące po abdykacji Barata i Doherty'ego miejsce przywódcy. To zaś oznacza zwycięstwo bardziej kosmopolitycznego nurtu art-punkowego, dowodzonego przez Franza Ferdinanda (Bloc Party, Kaiser Chiefs, Futureheads, Maximo Park) oraz frakcji zwolenników bardziej wyciszonej, melancholijnej muzyki, inspirowanej olśniewającym sukcesem albumu "A Rush Of Blood To The Head" (2002) zespołu Coldplay (rozszedł się na świecie w imponującym nakładzie 10 mln egzemplarzy), ale też nagraniami Muse i Belle & Sebastian.
Rockowe lekarstwo na szaleństwo świata
Lista nowych brytyjskich wykonawców może przyprawić o zawrót głowy. Zwłaszcza tym, którzy znają nagrania The Cure, The Gang Of Four, The Clash, The Fall, Joy Division, Echo & The Bunnymen, The Specials, Madness i The Stone Roses, ale też Patti Smith, Talking Heads i Television. Młoda brytyjska muzyka, podobnie zresztą jak dzisiejszy nowojorski art-punk, to recykling postpunkowych i nowofalowych stylów sprzed 20 lat. Wtórność jest jednak znakomicie zrekompensowana emanującą z tych nagrań energią, spontanicznością i radością grania. Dzięki tym płytom i starannie wykreowanym, stylowym wizerunkom ich twórców, lata 80. są znowu cool, a wyłaniający się z niebytu lub powracający z długoletniej banicji weterani tamtej dekady - Morrissey, The Gang Of Four, Duran Duran czy, jak się słyszy, Kate Bush - są witani z czcią należną herosom.
Co ciekawe, poza nielicznymi wyjątkami, nowa fala brytyjskiego rocka jest całkowicie polityczna. Jak mówi Serge Pizzorno z grupy Kasabian: "Nasze przesłanie brzmi: Cieszcie się życiem, póki ono trwa. Świat oszalał, a muzyka jest być może ostatnią nieskażoną tym szaleństwem rzeczą, jaką mamy - jedyną rzeczą, która daje ludziom poczucie wspólnoty".
Więcej możesz przeczytać w 9/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.