Jeżeli ktoś ma wolę, by dać się oskubać, to jest to absolutnie jego sprawa Bilety na lipcowy koncert legendy rocka U2 rozeszły się szybciej niż rządy Millera czy tanie buty z promocji. Szybka sprzedaż biletów stała się sensacją, mimo że koncert był pewniakiem i spodziewano się ogromnego zainteresowania widzów. Bilety sprzedano w ciągu bodajże dwóch dni. U nas to rekord szybkości sprzedaży, ale na Zachodzie to standard. Rekordzistami są oczywiście Rolling Stonesi, którzy w ciągu kilku minut sprzedali bilety na swój koncert na stadionie Giants w Nowym Jorku mogącym pomieścić ponad sto tysięcy widzów. To wszystko dzięki sprzedaży przez Internet.
Ci, którzy się zagapili, wylewają teraz krokodyle łzy. Organizator, firma Odyssey, dumnie informuje w ogłoszeniach prasowych, że bilety są sold out. Czemu jednak informuje o tym po angielsku? Pewnie uważa, że tak jest bardziej światowo. Może organizator kombinuje, że jak Bono jest Irlandczykiem, to będzie mu milej, jeśli napiszą sold out zamiast "wyprzedane". Bono to jednak inteligentny facet i jestem pewien, że milej by mu było, gdyby napisali, że "wyprzedane", bo napisy sold out to on widział już setki razy. Fanom U2 też byłoby milej kupić bilety po normalnej cenie, a tak mogą tylko od koników po zawyżonej. Telewizja zrobiła hecę, że ktoś bogaci się na spekulacji biletami. Na niektórych giełdach internetowych bilety na U2 dochodzą nawet do 2 tys. zł. Jeżeli jednak ktoś ma wolę, by dać się oskubać, to jest to absolutnie jego sprawa.
Tymczasem w świętą walkę z osobami handlującymi biletami wdały się czujne media. Nagle obejrzeliśmy materiały filmowe rodem ze stanu wojennego. Oburzony dziennikarz z rewolucyjnym zapałem czekisty tropił niecnych sprzedawców. W sprawie wypowiadali się prokuratorzy, policjanci, antropolodzy kultury i organizator koncertu. Aż dziw, że nie komentował tego harleyowiec poseł Jerzy Dziewulski lub znawczyni rocka Danuta Waniek. W ich wypadku, nawet jeśli słuchają tylko piosenek Natalki Kukulskiej i nie wybierają się na U2, to i tak pewnie powiedzieliby coś ciekawego w tej materii.
Najgłupiej zareagowała firma Odyssey, która (pewnie po to, by przypodobać się leninowcom z telewizji) ogłosiła publicznie, że osoby, które kupiły bilety od koników, nie wejdą na koncert. Na przytomne pytanie, jak poznają, czy bilet był kupiony od konika, czy normalnie, przedstawiciel firmy Odyssey odpowiedział z finezją agenta wywiadu, że "mają na to swoje sposoby". Pomijając sprawy prawne, takie jak fakt, że spekulowanie biletami jest może i wkurzające, i niezbyt szlachetne, ale na pewno nie jest przestępstwem w rozumieniu prawa, oraz to, że jeżeli ktoś ma w ręku prawdziwy, nie podrabiany bilet, to jest to rodzaj umowy z organizatorem i musi zostać wpuszczony na koncert. Sprawa, kto ile dał za bilet, jest sprawą tylko i wyłącznie właściciela biletu. A kto mi w wolnym kraju zabroni kupować coś powyżej jakiejś wartości. Stara zasada głosi - towar jest tyle wart, ile kupujący może za niego zapłacić. Skoro fani U2 chcą przepłacać za bilety, to jest to ich zakichany interes, a nie leninowców z telewizji czy firmy Odyssey. Proponuję wszystkim, którzy dysponując legalnymi biletami, będą mieć problemy przy wejściu - wytoczyć procesy firmie Odyssey. Jak tacy mądrale, to mogli nie sprzedawać jednej osobie po milion biletów.
Nie każdy sprzedający bilety to od razu konik czy spekulant. Udowodnienie tego wbrew pozorom może się okazać bardzo trudne. Teoretycznie ktoś mógł kupić bilet i zmienić plany. Kto mu zabroni sprzedać cenny bilet za sumę, której zażąda? Dla mnie handlarze biletów na ten koncert to tylko cwani biznesmeni z wyczuciem rynku. Przewidzieli, że będzie to dobry interes i biletów zabraknie, pilnowali momentu sprzedaży, zainwestowali pieniądze, a teraz sprzedają. Czysty interes. Robienie zadymy wokół tak banalnej sprawy to resztki jakiejś socjalistycznej konstrukcji. Ciągle, jak widać, mającej swych wyznawców. Ciekawe, czemu nikt nie spekuluje biletami na koncerty Piaska czy Blue Cafe. Zresztą na moich koncertach też dawno nie widziałem koników, a ostatnio to nawet widzów. Jak wchodzę na scenę, to ludzie się rzucają, ale do wyjścia.
Biletu na U2 sobie nie kupiłem, bo liczę, że Bono dostanie za parę lat pokojowego Nobla lub zostanie szefem ONZ i wówczas będzie przyjeżdżał do naszej kartoflanej krainy jako urzędnik, i to za darmo. Chętnie zobaczę go wówczas z bliska, jak go maglują Zalewski z Mazurkiem w swoim programie. Facet, który dał papieżowi w prezencie czarne, estradowe okulary, musi być z lekka pierdyknięty, co mi akurat odpowiada, nawet bardzo.
Tymczasem w świętą walkę z osobami handlującymi biletami wdały się czujne media. Nagle obejrzeliśmy materiały filmowe rodem ze stanu wojennego. Oburzony dziennikarz z rewolucyjnym zapałem czekisty tropił niecnych sprzedawców. W sprawie wypowiadali się prokuratorzy, policjanci, antropolodzy kultury i organizator koncertu. Aż dziw, że nie komentował tego harleyowiec poseł Jerzy Dziewulski lub znawczyni rocka Danuta Waniek. W ich wypadku, nawet jeśli słuchają tylko piosenek Natalki Kukulskiej i nie wybierają się na U2, to i tak pewnie powiedzieliby coś ciekawego w tej materii.
Najgłupiej zareagowała firma Odyssey, która (pewnie po to, by przypodobać się leninowcom z telewizji) ogłosiła publicznie, że osoby, które kupiły bilety od koników, nie wejdą na koncert. Na przytomne pytanie, jak poznają, czy bilet był kupiony od konika, czy normalnie, przedstawiciel firmy Odyssey odpowiedział z finezją agenta wywiadu, że "mają na to swoje sposoby". Pomijając sprawy prawne, takie jak fakt, że spekulowanie biletami jest może i wkurzające, i niezbyt szlachetne, ale na pewno nie jest przestępstwem w rozumieniu prawa, oraz to, że jeżeli ktoś ma w ręku prawdziwy, nie podrabiany bilet, to jest to rodzaj umowy z organizatorem i musi zostać wpuszczony na koncert. Sprawa, kto ile dał za bilet, jest sprawą tylko i wyłącznie właściciela biletu. A kto mi w wolnym kraju zabroni kupować coś powyżej jakiejś wartości. Stara zasada głosi - towar jest tyle wart, ile kupujący może za niego zapłacić. Skoro fani U2 chcą przepłacać za bilety, to jest to ich zakichany interes, a nie leninowców z telewizji czy firmy Odyssey. Proponuję wszystkim, którzy dysponując legalnymi biletami, będą mieć problemy przy wejściu - wytoczyć procesy firmie Odyssey. Jak tacy mądrale, to mogli nie sprzedawać jednej osobie po milion biletów.
Nie każdy sprzedający bilety to od razu konik czy spekulant. Udowodnienie tego wbrew pozorom może się okazać bardzo trudne. Teoretycznie ktoś mógł kupić bilet i zmienić plany. Kto mu zabroni sprzedać cenny bilet za sumę, której zażąda? Dla mnie handlarze biletów na ten koncert to tylko cwani biznesmeni z wyczuciem rynku. Przewidzieli, że będzie to dobry interes i biletów zabraknie, pilnowali momentu sprzedaży, zainwestowali pieniądze, a teraz sprzedają. Czysty interes. Robienie zadymy wokół tak banalnej sprawy to resztki jakiejś socjalistycznej konstrukcji. Ciągle, jak widać, mającej swych wyznawców. Ciekawe, czemu nikt nie spekuluje biletami na koncerty Piaska czy Blue Cafe. Zresztą na moich koncertach też dawno nie widziałem koników, a ostatnio to nawet widzów. Jak wchodzę na scenę, to ludzie się rzucają, ale do wyjścia.
Biletu na U2 sobie nie kupiłem, bo liczę, że Bono dostanie za parę lat pokojowego Nobla lub zostanie szefem ONZ i wówczas będzie przyjeżdżał do naszej kartoflanej krainy jako urzędnik, i to za darmo. Chętnie zobaczę go wówczas z bliska, jak go maglują Zalewski z Mazurkiem w swoim programie. Facet, który dał papieżowi w prezencie czarne, estradowe okulary, musi być z lekka pierdyknięty, co mi akurat odpowiada, nawet bardzo.
Więcej możesz przeczytać w 12/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.