Rozmowa z CARLOSEM RUIZEM ZAFÓNEM, hiszpańskim pisarzem
Marta Sawicka: Jak się pisze książkę, którą kupuje 3 mln czytelników w 40 krajach - jak było z pana "Cieniem wiatru"?
Carlos Ruiz Zafón: Nie mam obsesji napisania kolejnego hitu. O losy książki martwię się więc dopiero wtedy, gdy ją skończę. Moje motto brzmi: wierz w najlepsze, bądź gotów na najgorsze. Nie mam przed oczami modelowego czytelnika. Najważniejsza jest solidna praca, wierność własnym wizjom i gustom. Przede wszystkim myślę o historii, o jej konstrukcji. Bo powieść jest jak katedra, tyle że ze słów, a nie z kamienia. To, że twardo stoi na gruncie, ale też potrafi olśnić, jest zasługą zarówno fundamentów, jak i zdobień.
- Ale w powieści najważniejsi są pełnokrwiści bohaterowie.
- Oczywiście, że najważniejsze są postacie. To one zjednują czytelnika. Gdy piszę, żyję już tylko w świecie moich postaci. Zatracam się w nim na jakieś półtora roku, bo tyle czasu zajmuje mi napisanie książki. Nagle staję się bohaterem własnej powieści, ale też jej pierwszym czytelnikiem i sędzią. Często surowym.
- I jak pan ocenia te swoje historie?
- Są dobre, gdy czytelnik jest zaskakiwany czymś, czego przed lekturą nie jest w stanie przewidzieć. Zadaniem pisarza jest znalezienie właściwego sposobu usatysfakcjonowania czytelnika - nie siebie samego. Dzięki tej filozofii od 15 lat żyję z pisania. I dobrze, że mój zawodowy żywot zależy od reakcji publiczności, bo dzięki temu nie katuję ludzi nudnymi książkami. Literatura, podobnie jak film, powinna się podobać.
- Dobra powieść powinna być uniwersalna czy tkwić w lokalnym kolorycie?
- I jedno, i drugie. Wzrastałem w cieniu Sagrada Familia Gaudiego i ta specyficzna lokalność Barcelony na pewno na mnie wpłynęła. Z kolei uniwersalność to znajomość tradycji. Ważni są dla mnie tacy pisarze, jak Szekspir, Dickens, Tołstoj czy Flaubert, czyli XIX-wieczni mistrzowie powieści. Cenię też amerykańskich modernistów - Johna Dos Passosa czy Williama Faulknera. Generalnie - czytam wszystko: od kryminałów i fantastyki po japońskie anime.
- Czyli podział na kulturę wysoką i niską to bzdura?
- Oczywiście. Kultura nie rezyduje w jakiejś duchowej sferze, a dziś bardziej niż kiedykolwiek jest związana z ekonomią. I musi być konkurencyjna, bo konkurencja mobilizuje do perfekcji.
- Literatura nie ma zbawiać, tylko rozbawiać?
- Tak jest. Gdy nie było innych mediów, to literatura przede wszystkim interpretowała rzeczywistość. Dziś jedynym jej celem pozostaje opowiadanie historii. To zresztą pierwotna funkcja literatury: snucie historii, a więc stwarzanie piękna i uczenie za jego pomocą o nas samych i regułach tego świata. Kiedyś spytano Umberta Eco, dlaczego w wieku 54 lat, mając za sobą tyle ważkich rozpraw, esejów i wykładów, zdecydował się napisać "Imię róży" - popularną powieść. Eco odpowiedział, że tylko poprzez takie medium można wyrazić niektóre fundamentalne rzeczy.
- Czyli powieść powinna uczyć, bawiąc?
- Całe nasze życie i kultura opierają się na rozrywce. Kultura jest po to, by cieszyć ludzi i uczynić ich życie znośniejszym. Jeśli kultura w tym pomaga, to po co tworzyć sztuczne podziały na sztukę wysoką i niską. Czytelnicy są zmęczeni pisarskimi eksperymentami, których domagają się naiwni krytycy. Najlepsza literatura, dziś należąca do klasycznego kanonu, zawsze była literaturą popularną: od Szekspira przez Cervantesa i Dickensa.
- Przed laty był pan związany z Hollywood. Czy to doświadczenie pomaga w konstruowaniu dobrych historii?
- Do Los Angeles przyjechałem w 1994 r. i przez sześć lat pracowałem jako scenarzysta. I nauczyłem się, że pisanie dla filmu to świetna szkoła. Przecież gramatyka filmu nie jest niczym innym jak produktem XIX-wiecznej narracji literackiej. Tołstoj czy Dickens pisali o każdym szczególe otaczającego świata i musieli tym zainteresować publiczność. Podobnie robią dziś filmowcy. Dlatego przemysł filmowy musiał się nauczyć świetnego rzemiosła. Teraz pisarze mogą się uczyć od filmowców, choć kiedyś było odwrotnie. Kiedy budujesz film, najważniejsze są precyzja i dyscyplina. Dziś mamy do czynienia z tyloma atrakcyjnymi wizualnie bodźcami, że aby zatrzymać kogoś przy książce, trzeba nie lada gimnastyki. Film to dla pisarza świetna rozgrzewka.
Carlos Ruiz Zafón: Nie mam obsesji napisania kolejnego hitu. O losy książki martwię się więc dopiero wtedy, gdy ją skończę. Moje motto brzmi: wierz w najlepsze, bądź gotów na najgorsze. Nie mam przed oczami modelowego czytelnika. Najważniejsza jest solidna praca, wierność własnym wizjom i gustom. Przede wszystkim myślę o historii, o jej konstrukcji. Bo powieść jest jak katedra, tyle że ze słów, a nie z kamienia. To, że twardo stoi na gruncie, ale też potrafi olśnić, jest zasługą zarówno fundamentów, jak i zdobień.
- Ale w powieści najważniejsi są pełnokrwiści bohaterowie.
- Oczywiście, że najważniejsze są postacie. To one zjednują czytelnika. Gdy piszę, żyję już tylko w świecie moich postaci. Zatracam się w nim na jakieś półtora roku, bo tyle czasu zajmuje mi napisanie książki. Nagle staję się bohaterem własnej powieści, ale też jej pierwszym czytelnikiem i sędzią. Często surowym.
- I jak pan ocenia te swoje historie?
- Są dobre, gdy czytelnik jest zaskakiwany czymś, czego przed lekturą nie jest w stanie przewidzieć. Zadaniem pisarza jest znalezienie właściwego sposobu usatysfakcjonowania czytelnika - nie siebie samego. Dzięki tej filozofii od 15 lat żyję z pisania. I dobrze, że mój zawodowy żywot zależy od reakcji publiczności, bo dzięki temu nie katuję ludzi nudnymi książkami. Literatura, podobnie jak film, powinna się podobać.
- Dobra powieść powinna być uniwersalna czy tkwić w lokalnym kolorycie?
- I jedno, i drugie. Wzrastałem w cieniu Sagrada Familia Gaudiego i ta specyficzna lokalność Barcelony na pewno na mnie wpłynęła. Z kolei uniwersalność to znajomość tradycji. Ważni są dla mnie tacy pisarze, jak Szekspir, Dickens, Tołstoj czy Flaubert, czyli XIX-wieczni mistrzowie powieści. Cenię też amerykańskich modernistów - Johna Dos Passosa czy Williama Faulknera. Generalnie - czytam wszystko: od kryminałów i fantastyki po japońskie anime.
- Czyli podział na kulturę wysoką i niską to bzdura?
- Oczywiście. Kultura nie rezyduje w jakiejś duchowej sferze, a dziś bardziej niż kiedykolwiek jest związana z ekonomią. I musi być konkurencyjna, bo konkurencja mobilizuje do perfekcji.
- Literatura nie ma zbawiać, tylko rozbawiać?
- Tak jest. Gdy nie było innych mediów, to literatura przede wszystkim interpretowała rzeczywistość. Dziś jedynym jej celem pozostaje opowiadanie historii. To zresztą pierwotna funkcja literatury: snucie historii, a więc stwarzanie piękna i uczenie za jego pomocą o nas samych i regułach tego świata. Kiedyś spytano Umberta Eco, dlaczego w wieku 54 lat, mając za sobą tyle ważkich rozpraw, esejów i wykładów, zdecydował się napisać "Imię róży" - popularną powieść. Eco odpowiedział, że tylko poprzez takie medium można wyrazić niektóre fundamentalne rzeczy.
- Czyli powieść powinna uczyć, bawiąc?
- Całe nasze życie i kultura opierają się na rozrywce. Kultura jest po to, by cieszyć ludzi i uczynić ich życie znośniejszym. Jeśli kultura w tym pomaga, to po co tworzyć sztuczne podziały na sztukę wysoką i niską. Czytelnicy są zmęczeni pisarskimi eksperymentami, których domagają się naiwni krytycy. Najlepsza literatura, dziś należąca do klasycznego kanonu, zawsze była literaturą popularną: od Szekspira przez Cervantesa i Dickensa.
- Przed laty był pan związany z Hollywood. Czy to doświadczenie pomaga w konstruowaniu dobrych historii?
- Do Los Angeles przyjechałem w 1994 r. i przez sześć lat pracowałem jako scenarzysta. I nauczyłem się, że pisanie dla filmu to świetna szkoła. Przecież gramatyka filmu nie jest niczym innym jak produktem XIX-wiecznej narracji literackiej. Tołstoj czy Dickens pisali o każdym szczególe otaczającego świata i musieli tym zainteresować publiczność. Podobnie robią dziś filmowcy. Dlatego przemysł filmowy musiał się nauczyć świetnego rzemiosła. Teraz pisarze mogą się uczyć od filmowców, choć kiedyś było odwrotnie. Kiedy budujesz film, najważniejsze są precyzja i dyscyplina. Dziś mamy do czynienia z tyloma atrakcyjnymi wizualnie bodźcami, że aby zatrzymać kogoś przy książce, trzeba nie lada gimnastyki. Film to dla pisarza świetna rozgrzewka.
Więcej możesz przeczytać w 28/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.