Łukaszenka wypowiada Polakom zimną wojnę Nie wygraliśmy zimnej wojny - ostrzega na łamach "Wprost" Władimir Bukowski, rosyjski pisarz emigracyjny, były więzień łagrów.
A białoruski pisarz Sokrat Janowicz powiada, że to, co się obecnie dzieje między Polską a Białorusią, to wojna sowiecko-polska. Pogrobowcy sierpa i młota gwałtownie potrzebują zewnętrznego wroga. A Polska nadaje się do tej roli idealnie. Jest wystarczająco rozpoznawalna i silna, by mogła być przedstawiana jako zagrożenie. Jednocześnie jest wystarczająco słaba, żeby jej sankcje nie zagrażały Mińskowi, a tym bardziej Moskwie.
Choć formalnie stroną wojny jest Aleksander Łukaszenka, za jego plecami widać cień nowego Jurija Andropowa, czyli Władimira Putina.
A białoruski pisarz Sokrat Janowicz powiada, że to, co się obecnie dzieje między Polską a Białorusią, to wojna sowiecko-polska. Pogrobowcy sierpa i młota gwałtownie potrzebują zewnętrznego wroga. A Polska nadaje się do tej roli idealnie. Jest wystarczająco rozpoznawalna i silna, by mogła być przedstawiana jako zagrożenie. Jednocześnie jest wystarczająco słaba, żeby jej sankcje nie zagrażały Mińskowi, a tym bardziej Moskwie.
Choć formalnie stroną wojny jest Aleksander Łukaszenka, za jego plecami widać cień nowego Jurija Andropowa, czyli Władimira Putina.
Nie wygraliśmy zimnej wojny - ostrzega na łamach "Wprost" Władimir Bukowski, rosyjski pisarz emigracyjny, były więzień łagrów.
A białoruski pisarz Sokrat Janowicz powiada, że to, co się obecnie dzieje między Polską a Białorusią, to wojna sowiecko-polska. Pogrobowcy sierpa i młota gwałtownie potrzebują zewnętrznego wroga. A Polska nadaje się do tej roli idealnie. Jest wystarczająco rozpoznawalna i silna, by mogła być przedstawiana jako zagrożenie. Jednocześnie jest wystarczająco słaba, żeby jej sankcje nie zagrażały Mińskowi, a tym bardziej Moskwie.
Choć formalnie stroną wojny jest Aleksander Łukaszenka, za jego plecami widać cień nowego Jurija Andropowa, czyli Władimira Putina. Nie jest przypadkiem, że atak białoruskich władz na Związek Polaków na Białorusi nastąpił tuż po wizycie Łukaszenki w podmoskiewskiej daczy Putina.
W obecnym konflikcie wcale nie chodzi o Związek Polaków na Białorusi. Celem jest doprowadzenie do konfliktu z polskim państwem oraz przetestowanie, jak zareagują nasi sojusznicy z Unii Europejskiej i NATO. Łukaszenka jest więc w tej sprawie zwiadowcą Putina. I robi to z ochotą, bo nigdy się nie wyzbył marzeń o tym, żeby zasiąść na Kremlu.
Białoruś, czyli polukrowana kraina Breżniewa
Konflikt z reżimem Łukaszenki jest wojną sowiecko-polską, bo dzisiejsza Białoruś to kraina żywcem przeniesiona z epoki Breżniewa. To kraina Breżniewa w wersji polukrowanej. Półki w sklepach są pełne, ulice w miarę czyste, pensje wprawdzie marne, ale regularnie wypłacane, żadni oligarchowie się nie panoszą. Wobec powszechnej na terenie dawnego ZSRR tęsknoty za czasami "zastoju" trudno się dziwić, że baćka (to słowo można tłumaczyć jako "ojczulek" albo "gospodarz") Łukaszenka jest ciągle popularny. Względnie niezależny sondaż opinii publicznej (Instytutu Gallupa) z ostatnich miesięcy pokazuje, że popiera go 48 proc. Białorusinów. Część pewnie ze strachu, bo podobnie jak w sowieckich czasach za nieprawomyślność można iść do więzienia, ale część całkiem szczerze. Bo żyją w kraju, jaki znają od dziesięcioleci. Więcej - korzystają z wolności, o której człowiek sowiecki mógł tylko marzyć, bo i na handelek do Polski można pojechać, a nawet jakaś opozycja funkcjonuje.
Łukaszenka doskonale wpisuje się w mit dobrego gospodarza, dbającego o prostego człowieka. Tym bardziej że sam się na takiego prostego człowieka kreuje - ot, były dyrektor kołchozu, który w szafie trzyma jeszcze kołchozowe walonki. Łukaszenka potrafił wytworzyć przekonanie, że po rządach "demokratów", wspominanych na Białorusi jako czas wielkiego bałaganu, przywrócił ład i spokój znane z dobrych starych czasów.
Homo sovieticus na wewnętrznej emigracji
- Co robi Polak, kiedy usiądzie na pinezce? - Zaklnie i ją wyrzuci. - A Białorusin? - Podniesie, popatrzy i położy z powrotem na krześle, siadając na niej ze słowami: "Widocznie tak musi być". Ten bardzo popularny w Mińsku dowcip dobrze ilustruje dominującą w tym kraju mentalność. Na demonstracje się tam nie chodzi, bo "to nic nie da",
a samego Łukaszenkę traktuje się niczym przejściowe załamanie pogody. I to w tej części społeczeństwa, która go nie popiera. A odrzucają baćkę ludzie młodzi, wykształceni i mieszkający w dużych miastach. Odrzucają, ale nie na tyle, by demonstrować. Strach, fundament sowieckiego ustroju, jest tu wszędzie obecny. Także dlatego, że bezpieka działa wedle dobrych sowieckich wzorów i nie daje o sobie zapomnieć. Na Białorusi mamy więc homo sovieticus w czystej postaci oraz homo sovieticus na wewnętrznej emigracji.
Jedynym sukcesem demokratycznej opozycji w czasach Łukaszenki było zaszczepienie u Białorusinów obawy przed przyłączeniem się do Rosji. Dlaczego? Bo to mogło grozić wysłaniem młodych Białorusinów na wojnę do Czeczenii. Teraz strach przed wojną jest wykorzystywany przez samego Łukaszenkę. Polska z Ameryką chcą napaść na Białoruś - trąbią reżimowe gadzinówki. No i na Białorusi są szpiedzy, którzy zagnieździli się zwłaszcza w polskiej ambasadzie.
Związek Polaków jak radiostacja gliwicka
Wojna sowiecko-polska była potrzebna i Łukaszence, i Putinowi. Trzeba było tylko znaleźć wiarygodny powód, dowód polskiej agresji. Tak jak Hitler znalazł rzekomy napad Polaków na radiostację w Gliwicach. Wybór Andżeliki Borys na prezesa Związku Polaków na Białorusi stał się takim wygodnym pretekstem. Prezes ZPB nie jest i nie była politykiem, ale - w odróżnieniu od niektórych działaczy poprzedniego zarządu związku - nie miała też drugiego etatu w KGB.
W taktyce Łukaszenki nie chodzi o ZPB, chodzi o wojnę. Skoro znalazł się pretekst, można było iść krok dalej i wydalić trójkę dyplomatów, a ostatnio "spóźnić się" z wydaniem zezwolenia na przelot polskiego samolotu rządowego do Smoleńska. Testowano w ten sposób reakcje polskiego rządu. Te zaś były miękkie i niekonsekwentne. Prezydent Kwaśniewski tchórzliwie milczał. Premier Belka oburzył się, ale w dwóch zdaniach, naprędce wypowiedzianych podczas kolejnej podróży zagranicznej. A minister Rotfeld, szef resortu spraw zagranicznych, wydobył z siebie głos po prawie dobie. Białorusini nie omieszkali też zauważyć, że mimo kryzysu polski ambasador w Mińsku cały czas był na urlopie, a wydalony dyplomata Marek Bućko znalazł się nagle bez pracy.
W Sejmie ujawniła się tymczasem prosowiecka partia. Próba uchwalenia rezolucji wskazującej na konkretne kroki prawne, jakie należy podjąć przeciwko Łukaszence, spotkała się z solidarną krytyką Andrzeja Leppera i Jana Łopuszańskiego. Nie jątrzyć, nie mieszać się w wewnętrzne sprawy sąsiada - słyszeliśmy z sejmowej trybuny. Głosami SLD, Samoobrony, PSL i LPR uchwalono mdłą deklarację oburzenia. Test wojny sowiecko-polskiej wypadł dla Łukaszenki nadzwyczaj dobrze.
Białoruski poligon Putina
Sztab wojny sowiecko-polskiej nie znajduje się w Mińsku, lecz w Moskwie. Od dawna zresztą Aleksander Łukaszenka jest używany przez Rosjan jako tester reakcji świata na ich polityczne pomysły. Białoruś jest więc poligonem doświadczalnym Putina. Kiedy Łukaszenka przejmował elektroniczne media, zwalniał redaktorów prywatnych gazet, gdzieniegdzie odzywały się słabiutkie głosy protestu. Test został przeprowadzony. Mniej więcej po roku ludzie Kremla zaatakowali niezależną telewizję NTV i zmusili do ucieczki z Rosji Władimira Gusinskiego, a potem Borysa Bieriezowskiego.
Łukaszenka od końca lat 90. pacyfikował niepokornych biznesmenów za pomocą grzywien i domiarów podatkowych. To sposób znany też w Polsce z czasów Hilarego Minca. Ale skoro nikt nie protestował wobec tych działań Łukaszenki, to Putin rozwinął twórczo tę metodę, m.in. likwidując firmę Jukos. Również na arenie międzynarodowej białoruski prezydent atakuje nieodmiennie tych, którzy narazili się Moskwie. Przed pierwszym rozszerzeniem NATO Mińsk straszył wprowadzeniem na swoje terytorium broni atomowej, przed drugim - wysuwał pretensje graniczne wobec Litwy. A przełom roku 2004 i 2005 Łukaszenka poświęcił na demaskowanie faszystowskich korzeni państw bałtyckich, przygotowując tym samym moskiewskie obchody 60. rocznicy zakończenia wojny.
Moskwa sprawdza Brukselę
Do czego Moskwie (a nie Mińskowi) jest potrzebna wojna sowiecko-polska? Wygląda na to, że Władimir Putin polecił Łukaszence przetestowanie, jak się zachowa Unia Europejska w razie oczywistego zagrożenia jednego ze swoich członków. Test wypadł nadspodziewanie dobrze: przez kolejne dni Komisja Europejska milczała. Miłość eurokratów do wizji wspólnej polityki zagranicznej nagle została zastąpiona przez stwierdzenia typu: "To kwestie dwustronne między Polską a Białorusią". Ale i polski rząd nie nalegał na konsultacje. Nie skorzystał z okazji, by wrócić do znienawidzonej przez neosowieckie reżimy koncepcji "wymiaru wschodniego" europejskiej polityki. Nie doszło też do konsultacji polsko-amerykańskich. A przecież po oświadczeniach prezydenta GeorgeŐa Busha i sekretarz stanu Condoleezzy Rice wiadomo, iż Białoruś znajduje się na wysokim miejscu wśród priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej.
Pierwsza faza zimnej wojny sowiecko-polskiej wypadła bardzo zachęcająco dla mówiących Łukaszenką technologów politycznych z Kremla. Test był prowadzony na Polakach, ale nie tylko w sprawie Polaków. Następni na liście Putina są Litwini, Łotysze i Estończycy. Do niedawna to oni byli głównymi wrogami Łukaszenki. Skoro - jak wielekroć w historii - Zachód nie widzi powodu, aby umierać za Grodno i Polaków, to tym bardziej nie będzie chciał umierać za Rygę.
Aleksander Łukaszenka niczym dowódca straży przedniej nowej Armii Czerwonej zrobił wypad na teren wroga. Jeśli nie dostanie po łapach, możemy na granicach zobaczyć siły główne. Co warto uświadomić naszym sojusznikom.
A białoruski pisarz Sokrat Janowicz powiada, że to, co się obecnie dzieje między Polską a Białorusią, to wojna sowiecko-polska. Pogrobowcy sierpa i młota gwałtownie potrzebują zewnętrznego wroga. A Polska nadaje się do tej roli idealnie. Jest wystarczająco rozpoznawalna i silna, by mogła być przedstawiana jako zagrożenie. Jednocześnie jest wystarczająco słaba, żeby jej sankcje nie zagrażały Mińskowi, a tym bardziej Moskwie.
Choć formalnie stroną wojny jest Aleksander Łukaszenka, za jego plecami widać cień nowego Jurija Andropowa, czyli Władimira Putina. Nie jest przypadkiem, że atak białoruskich władz na Związek Polaków na Białorusi nastąpił tuż po wizycie Łukaszenki w podmoskiewskiej daczy Putina.
W obecnym konflikcie wcale nie chodzi o Związek Polaków na Białorusi. Celem jest doprowadzenie do konfliktu z polskim państwem oraz przetestowanie, jak zareagują nasi sojusznicy z Unii Europejskiej i NATO. Łukaszenka jest więc w tej sprawie zwiadowcą Putina. I robi to z ochotą, bo nigdy się nie wyzbył marzeń o tym, żeby zasiąść na Kremlu.
Białoruś, czyli polukrowana kraina Breżniewa
Konflikt z reżimem Łukaszenki jest wojną sowiecko-polską, bo dzisiejsza Białoruś to kraina żywcem przeniesiona z epoki Breżniewa. To kraina Breżniewa w wersji polukrowanej. Półki w sklepach są pełne, ulice w miarę czyste, pensje wprawdzie marne, ale regularnie wypłacane, żadni oligarchowie się nie panoszą. Wobec powszechnej na terenie dawnego ZSRR tęsknoty za czasami "zastoju" trudno się dziwić, że baćka (to słowo można tłumaczyć jako "ojczulek" albo "gospodarz") Łukaszenka jest ciągle popularny. Względnie niezależny sondaż opinii publicznej (Instytutu Gallupa) z ostatnich miesięcy pokazuje, że popiera go 48 proc. Białorusinów. Część pewnie ze strachu, bo podobnie jak w sowieckich czasach za nieprawomyślność można iść do więzienia, ale część całkiem szczerze. Bo żyją w kraju, jaki znają od dziesięcioleci. Więcej - korzystają z wolności, o której człowiek sowiecki mógł tylko marzyć, bo i na handelek do Polski można pojechać, a nawet jakaś opozycja funkcjonuje.
Łukaszenka doskonale wpisuje się w mit dobrego gospodarza, dbającego o prostego człowieka. Tym bardziej że sam się na takiego prostego człowieka kreuje - ot, były dyrektor kołchozu, który w szafie trzyma jeszcze kołchozowe walonki. Łukaszenka potrafił wytworzyć przekonanie, że po rządach "demokratów", wspominanych na Białorusi jako czas wielkiego bałaganu, przywrócił ład i spokój znane z dobrych starych czasów.
Homo sovieticus na wewnętrznej emigracji
- Co robi Polak, kiedy usiądzie na pinezce? - Zaklnie i ją wyrzuci. - A Białorusin? - Podniesie, popatrzy i położy z powrotem na krześle, siadając na niej ze słowami: "Widocznie tak musi być". Ten bardzo popularny w Mińsku dowcip dobrze ilustruje dominującą w tym kraju mentalność. Na demonstracje się tam nie chodzi, bo "to nic nie da",
a samego Łukaszenkę traktuje się niczym przejściowe załamanie pogody. I to w tej części społeczeństwa, która go nie popiera. A odrzucają baćkę ludzie młodzi, wykształceni i mieszkający w dużych miastach. Odrzucają, ale nie na tyle, by demonstrować. Strach, fundament sowieckiego ustroju, jest tu wszędzie obecny. Także dlatego, że bezpieka działa wedle dobrych sowieckich wzorów i nie daje o sobie zapomnieć. Na Białorusi mamy więc homo sovieticus w czystej postaci oraz homo sovieticus na wewnętrznej emigracji.
Jedynym sukcesem demokratycznej opozycji w czasach Łukaszenki było zaszczepienie u Białorusinów obawy przed przyłączeniem się do Rosji. Dlaczego? Bo to mogło grozić wysłaniem młodych Białorusinów na wojnę do Czeczenii. Teraz strach przed wojną jest wykorzystywany przez samego Łukaszenkę. Polska z Ameryką chcą napaść na Białoruś - trąbią reżimowe gadzinówki. No i na Białorusi są szpiedzy, którzy zagnieździli się zwłaszcza w polskiej ambasadzie.
Związek Polaków jak radiostacja gliwicka
Wojna sowiecko-polska była potrzebna i Łukaszence, i Putinowi. Trzeba było tylko znaleźć wiarygodny powód, dowód polskiej agresji. Tak jak Hitler znalazł rzekomy napad Polaków na radiostację w Gliwicach. Wybór Andżeliki Borys na prezesa Związku Polaków na Białorusi stał się takim wygodnym pretekstem. Prezes ZPB nie jest i nie była politykiem, ale - w odróżnieniu od niektórych działaczy poprzedniego zarządu związku - nie miała też drugiego etatu w KGB.
W taktyce Łukaszenki nie chodzi o ZPB, chodzi o wojnę. Skoro znalazł się pretekst, można było iść krok dalej i wydalić trójkę dyplomatów, a ostatnio "spóźnić się" z wydaniem zezwolenia na przelot polskiego samolotu rządowego do Smoleńska. Testowano w ten sposób reakcje polskiego rządu. Te zaś były miękkie i niekonsekwentne. Prezydent Kwaśniewski tchórzliwie milczał. Premier Belka oburzył się, ale w dwóch zdaniach, naprędce wypowiedzianych podczas kolejnej podróży zagranicznej. A minister Rotfeld, szef resortu spraw zagranicznych, wydobył z siebie głos po prawie dobie. Białorusini nie omieszkali też zauważyć, że mimo kryzysu polski ambasador w Mińsku cały czas był na urlopie, a wydalony dyplomata Marek Bućko znalazł się nagle bez pracy.
W Sejmie ujawniła się tymczasem prosowiecka partia. Próba uchwalenia rezolucji wskazującej na konkretne kroki prawne, jakie należy podjąć przeciwko Łukaszence, spotkała się z solidarną krytyką Andrzeja Leppera i Jana Łopuszańskiego. Nie jątrzyć, nie mieszać się w wewnętrzne sprawy sąsiada - słyszeliśmy z sejmowej trybuny. Głosami SLD, Samoobrony, PSL i LPR uchwalono mdłą deklarację oburzenia. Test wojny sowiecko-polskiej wypadł dla Łukaszenki nadzwyczaj dobrze.
Białoruski poligon Putina
Sztab wojny sowiecko-polskiej nie znajduje się w Mińsku, lecz w Moskwie. Od dawna zresztą Aleksander Łukaszenka jest używany przez Rosjan jako tester reakcji świata na ich polityczne pomysły. Białoruś jest więc poligonem doświadczalnym Putina. Kiedy Łukaszenka przejmował elektroniczne media, zwalniał redaktorów prywatnych gazet, gdzieniegdzie odzywały się słabiutkie głosy protestu. Test został przeprowadzony. Mniej więcej po roku ludzie Kremla zaatakowali niezależną telewizję NTV i zmusili do ucieczki z Rosji Władimira Gusinskiego, a potem Borysa Bieriezowskiego.
Łukaszenka od końca lat 90. pacyfikował niepokornych biznesmenów za pomocą grzywien i domiarów podatkowych. To sposób znany też w Polsce z czasów Hilarego Minca. Ale skoro nikt nie protestował wobec tych działań Łukaszenki, to Putin rozwinął twórczo tę metodę, m.in. likwidując firmę Jukos. Również na arenie międzynarodowej białoruski prezydent atakuje nieodmiennie tych, którzy narazili się Moskwie. Przed pierwszym rozszerzeniem NATO Mińsk straszył wprowadzeniem na swoje terytorium broni atomowej, przed drugim - wysuwał pretensje graniczne wobec Litwy. A przełom roku 2004 i 2005 Łukaszenka poświęcił na demaskowanie faszystowskich korzeni państw bałtyckich, przygotowując tym samym moskiewskie obchody 60. rocznicy zakończenia wojny.
Moskwa sprawdza Brukselę
Do czego Moskwie (a nie Mińskowi) jest potrzebna wojna sowiecko-polska? Wygląda na to, że Władimir Putin polecił Łukaszence przetestowanie, jak się zachowa Unia Europejska w razie oczywistego zagrożenia jednego ze swoich członków. Test wypadł nadspodziewanie dobrze: przez kolejne dni Komisja Europejska milczała. Miłość eurokratów do wizji wspólnej polityki zagranicznej nagle została zastąpiona przez stwierdzenia typu: "To kwestie dwustronne między Polską a Białorusią". Ale i polski rząd nie nalegał na konsultacje. Nie skorzystał z okazji, by wrócić do znienawidzonej przez neosowieckie reżimy koncepcji "wymiaru wschodniego" europejskiej polityki. Nie doszło też do konsultacji polsko-amerykańskich. A przecież po oświadczeniach prezydenta GeorgeŐa Busha i sekretarz stanu Condoleezzy Rice wiadomo, iż Białoruś znajduje się na wysokim miejscu wśród priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej.
Pierwsza faza zimnej wojny sowiecko-polskiej wypadła bardzo zachęcająco dla mówiących Łukaszenką technologów politycznych z Kremla. Test był prowadzony na Polakach, ale nie tylko w sprawie Polaków. Następni na liście Putina są Litwini, Łotysze i Estończycy. Do niedawna to oni byli głównymi wrogami Łukaszenki. Skoro - jak wielekroć w historii - Zachód nie widzi powodu, aby umierać za Grodno i Polaków, to tym bardziej nie będzie chciał umierać za Rygę.
Aleksander Łukaszenka niczym dowódca straży przedniej nowej Armii Czerwonej zrobił wypad na teren wroga. Jeśli nie dostanie po łapach, możemy na granicach zobaczyć siły główne. Co warto uświadomić naszym sojusznikom.
Kołchozowy król Białorusini nazywają go baćką, dyktatorem, prawosławnym ateistą, wielkim mówcą, puczystą, ale i "najlepszym, co mogło spotkać Białoruś". |
---|
30 sierpnia 1954 r. - Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka urodził się w wiosce Kopyść w okręgu witebskim (choć miejsce urodzin nie jest pewne) jako nieślubne dziecko kołchoźnicy. 1975 r. - zdobył dyplom Mohylewskiego Instytutu Pedagogicznego, a później Białoruskiej Akademii Rolniczej (zaocznie). Z wykształcenia jest nauczycielem historii i socjologii oraz organizatorem produkcji rolnej. lata 70. i 80. - był sekretarzem Komsomołu, dyrektorem sowchozu, kierownikiem politycznym w wojskach ochrony pogranicza (według znajomych, Łukaszenka w rzeczywistości pracował wtedy w zakładzie penitencjarnym). 1990 r. - został deputowanym ludowym Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a następnie deputowanym do Rady Najwyższej - parlamentu niepodległej Białorusi. Do parlamentu dostał się dzięki hasłom zwalczania nomenklatury. 1993 r. - jako przewodniczący komisji antykorupcyjnej atakował wszystkich najwyższych urzędników państwowych. Twierdził, że nici korupcji wiodą do Rady Ministrów, która miała kontakty z mafią. Po tym wystąpieniu Białorusini zaczęli widzieć w nim jedynego człowieka zdolnego zwalczyć korupcję i rozprawić się z mafią. Czując takie poparcie, Łukaszenka zażądał dymisji szefa parlamentu (Stanisława Szuszkiewicza) i premiera. 10 lipca 1994 r. - został pierwszym prezydentem Białorusi. Głosowało na niego niemal 80 proc. wyborców. kwiecień 1995 r. - w proteście przeciw prorosyjskiej polityce Łukaszenki kilkudziesięciu parlamentarzystów opozycji rozpoczęło protest głodowy, brutalnie rozbity przez milicję. 1995 r. - w referendum 90 proc. Białorusinów opowiedziało się za przywróceniem języka rosyjskiego jako państwowego, niemal identycznych z sowieckimi symboli narodowych oraz za zbliżeniem z Rosją. Plebiscyt uznano za sfałszowany. 1996 r. - w nowej konstytucji Łukaszenka przyznał sobie nieograniczone możliwości, m.in. prawo do wydawania dekretów z mocą ustaw w razie "szczególnej potrzeby". Jego kadencja miała się liczyć od daty wejścia w życie nowej ustawy zasadniczej. Od czasu referendum w sprawie konstytucji władza Łukaszenki straciła demokratyczną legitymację. 1996 r. - do Mińska przybył Aleksander Kwaśniewski. Była to jedyna wizyta zachodniego przywódcy u Łukaszenki. kwiecień 1997 r. - powstał Związek Białorusi i Rosji (ZBiR). Zapisy umowy, przewidującej pełną integrację polityczną i ekonomiczną, dotychczas pozostają tylko na papierze. od 1997 r. - Łukaszenka stopniowo przejmuje kontrolę nad mediami. Zamykane są niezależne gazety i rozgłośnie. Krnąbrni dziennikarze znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. 2001 r. - Łukaszenka wygrywa kolejne wybory prezydenckie. Zapowiada, że to nie jest jego ostatnia kadencja. 2002 r. - z Białorusi zostają wypędzone zachodnie organizacje pozarządowe, w większości oskarżane o szpiegostwo. Mińsk opuszczają także przedstawiciele OBWE. 2003 r. - Łukaszenka likwiduje Liceum im. Jakuba Kołasa w Mińsku, jedną z nielicznych szkół z językiem białoruskim. 2004 r. - "przytłaczające zwycięstwo" partii Łukaszenki w wyborach parlamentarnych. Sam prezydent w referendum (sfałszowanym) zapewnia sobie trzecią kadencję. październik 2004 r. - kryzys w stosunkach z Rosją. Gazprom na kilka dni wstrzymuje dostawy gazu na Białoruś. Zakręcenie kurka boleśnie odczuwa Polska. marzec 2005 r. - władze państwowe nie uznają zmian w Związku Polaków na Białorusi. Na wniosek byłego prezesa Tadeusza Kruczkowskiego żądają przeprowadzenia kolejnych wyborów. lipiec 2005 r. - Andżelika Borys, demokratycznie wybrana prezes ZPB, zostaje wykluczona ze związku.Milicja zajmuje siedzibę organizacji w Grodnie. |
Wojenne łupy Kilka tygodni temu zamordowano szefową oddziału Związku Polaków w Rakowie koło Mińska |
---|
Nasi wschodni sąsiedzi mawiają "na wajnie kak na wajnie". Wojna drogo kosztuje. Na razie płacimy my, a zyskuje Łukaszenka. Polska wydała kilkadziesiąt milionów dolarów na budowę domów polskich na Białorusi. To centra kulturalne, gdzie przychodzą miejscowi Polacy, ale również Białorusini i Rosjanie. 16 placówek jest rozsianych po całej Białorusi - od Grodna po Mohylew. Po akcji milicji w Grodnie jest jasne, że Łukaszenka postanowił wszystkie je zawłaszczyć. Przy okazji łupem jego kagiebistów padną komputery, meble i sprzęt - również kupione za pieniądze polskiego podatnika. Niestety, w polsko-białoruskim konflikcie są również ofiary. Zaledwie kilka tygodni temu zamordowano szefową oddziału Związku Polaków w podmińskim miasteczku Raków. Młodocianego sprawcę ujęto po paru dniach. Ukradł kilka srebrnych łyżek, które potem wymienił na wódkę. - To sprawa kryminalna, nie ma żadnych podtekstów politycznych - zapewnia białoruska milicja. Tylko że kilka dni przed zabójstwem rządowa telewizja trąbiła o dolarach, które działacze ZPB otrzymują z Polski i przeznaczają na antyrządową rewoltę. Pijany nastolatek mógł w te bzdury uwierzyć i zrobić skok na domniemaną kasę. Precedens już jest - niewykluczone, że na Białorusi zaczną się wkrótce antypolskie pogromy. Inspirowane przez KGB i Służbę Ochrony Prezydenta. Cezary Goliński korespondent polskich mediów na Białorusi |
VYTAUTAS LANDSBERGIS europarlamentarzysta, były prezydent Litwy |
---|
Łukaszenka jest przerażony - konflikt białorusko-polski to tego najlepszy dowód. Białoruski prezydent obawia się rewolucji podobnej do ukraińskiej, boi się, że utraci władzę i zostanie rozliczony ze swych przestępstw. Według niego, kraje zachodnie inspirują słabą na razie opozycję na Białorusi i starają się doprowadzić do przewrotu w kraju. Dlatego Łukaszenka przeszedł do ofensywy i zaatakował Warszawę. Jego kalkulacja jest prosta: lepiej zerwać stosunki z Polską, niż utracić władzę. Trudno ocenić, czy rozpętał spór z Polską sam, czy z inspiracji Moskwy. Rosja na pewno nie jest neutralna - stoi po stronie Mińska, bowiem do Polski cały czas żywi urazę za jej udział w "pomarańczowej rewolucji". |
MARIUSZ KAMIŃSKI poseł Prawa i Sprawiedliwości (niedawno wrócił z Białorusi) |
---|
Mieszkający na Białorusi Polacy nie czują się represjonowani przez Białorusinów, a jedynie przez reżim Łukaszenki. Tamtejsi mieszkańcy okazują dużo sympatii naszym rodakom, białoruska opozycja mocno ich wspiera. Podbudowało nas spotkanie z Andżeliką Borys i jej otoczeniem - mimo że cały czas spodziewają się aresztowania, są zdeterminowani, wykazują silną wolę działania. Najbardziej obawiają się rozłamu wśród Polaków - do tej pory Tadeusza Kruczkowskiego poparło tylko kilkanaście osób, ale istnieje obawa, że ludzie Łukaszenki represjami złamią większą grupę. |
ALEXANDER RAHR dyrektor programu wschodniego w Centrum Koerbera |
---|
Na Polsce jako członku Unii Europejskiej spoczywa obowiązek rozwiązania konfliktu z Białorusią. Wszczynając spór z Warszawą, Łukaszenka chce zwrócić na siebie uwagę Zachodu, pokazać, że się go nie boi. Czuje się pewnie, bo ma wsparcie Rosji. UE nie chce rewolucji na Białorusi, wolałaby dokonać zmiany władzy w tym kraju drogą stopniowych przemian. Kluczową rolę odgrywa tu Warszawa. Polska nie powinna się wdawać w przepychanki, lecz szukać złotego środka, który pozwoli osiągnąć porozumienie z Mińskiem. Nie można dopuścić do izolacji Białorusi, trzeba znaleźć jej miejsce w Europie. |
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.