Sprywatyzowano już de facto około 70 proc. polskiej służby zdrowia Polska służba zdrowia przypomina dziś handel z czasów późnej PRL, gdy powstały sklepy komercyjne. Jest niby państwowa, ale w dużej części już prywatna. Jest taką hybrydą dlatego, że z PRL-owskiej konstytucji skopiowano do konstytucji III RP zapis o bezpłatnej służbie zdrowia. Ale wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że to fikcja.
Polacy wydają na ochronę zdrowia ponad 51 mld zł, czyli ponad 6 proc. PKB. Już co najmniej 22 mld zł z tej sumy (czyli 43 proc.) płacone jest w prywatnych placówkach bądź w formie łapówek. Połowa z pozostałych 33 mld zł (dysponuje nimi NFZ) też jest w różny sposób sprywatyzowana. Oznacza to, że faktycznie sprywatyzowano już około 70 proc. polskiej służby zdrowia. Kto i po co broni się więc przed pełną prywatyzacją?
W sondażu przeprowadzonym przez Fundację im. Stefana Batorego lekarzy uznano za drugą po politykach najbardziej skorumpowaną grupę zawodową - 36 proc. osób przyznało się do dawania łapówek pracownikom służby zdrowia. Łapówki są też jakąś formą prywatyzacji usług medycznych. Na szczęście prywatyzacja służby zdrowia nie dokonuje się tylko tą drogą. Najpierw sprywatyzowali się sami lekarze. Prawie w pełni prywatna jest stomatologia - na początku lat 90. w prywatnych gabinetach leczyło się 12 proc. Polaków, obecnie - 80 proc. Podobnie jest z ginekologią. Teraz zaczynają się prywatyzować szpitale. Na początek te z małych miast.
Zdrowie sp. z o.o.
Szpital w Kwidzynie na Pomorzu nieustannie popadał w długi, a dziś wychodzi na zero. Teraz jest to spółka Zdrowie, kierowana przez dr. Wojciecha Kowalczyka. Z prywatyzacji są zadowolone władze powiatu, bo co miesiąc dostają sprawozdanie finansowe i mają kontrolę nad wydawanymi pieniędzmi. Samorząd spłacił sześciomilionowe zadłużenie, w ciągu kilku lat otwarto cztery nowe oddziały. Sprywatyzowały się również szpitale w Augustowie, Kamieniu Pomorskim i Ząbkowicach Śląskich. Wkrótce spółką będzie szpital w Płocku, sprywatyzowany zostanie także szpital reumatologiczny w Sopocie, a szpital wojewódzki w Gdańsku szuka strategicznego inwestora. Do przekształcenia w spółkę pracowniczą szykuje się również szpital miejski w Kielcach (ma 26 mln zł długu). Urząd miasta w Kielcach zaproponował pracownikom wzięcie szpitala w dzierżawę. Od stycznia będą zarządzać szpitalem, a miasto spłaci dług. W spółki prawa handlowego przekształciło się już 50 z 700 polskich szpitali.
Prawo antyprywatyzacyjne
Prywatyzacja szpitali postępuje, mimo że w ustawie o pomocy publicznej dla służby zdrowia nie przewidziano żadnego wsparcia dla prywatyzowanych ośrodków, a nawet wykreślono możliwość przekształcania ich w spółki. Szpitale prywatyzują się na podstawie ustawy o zakładach opieki zdrowotnej z 1991 r., która pozwala im funkcjonować w różnych formach - jako podmioty publiczne, niepubliczne, a także jako spółki prawa handlowego. Z kolei prawo o spółkach handlowych reguluje funkcjonowanie szpitalnej spółki. W ten sposób udaje się skleić podstawę prawną dla prywatyzowanych szpitali.
Przeciwnicy przekształceń straszą "dziką prywatyzacją", której jedynym skutkiem ma być likwidacja drogich, choć niezbędnych oddziałów i wymuszanie większych opłat. Ale i ten scenariusz się nie sprawdza - prywatyzowane ośrodki oferują więcej usług medycznych, żeby przyciągnąć więcej pacjentów i zwiększyć dochody. Rynek reguluje również wysokość opłat. W Kwidzynie otwarto na przykład drogi oddział ratunkowy, a w Ozimku (woj. opolskie), gdzie szpital kupiła spółka EuroMediCare, nikt nie myślał o likwidacji kosztownego oddziału dla dzieci w stanie terminalnym. W Ozimku 90 proc. przychodów pochodzi z kontraktu z NFZ, a 10 proc. z badań diagnostycznych opłacanych przez pacjentów.
Prywatyzacja ma wielu przeciwników, bo ujawnia, że w polskiej służbie zdrowia marnuje się pieniądze, m.in. wskutek przerostów zatrudnienia. - Jak już nigdzie nie można było znaleźć pracy, to szło się do powiatowego szpitala, bo tam zawsze coś się znalazło w administracji - mówi Piotr Gerber, prezes EuroMediCare, który wygrywa kolejne przetargi i kupuje upadające szpitale. Przerosty zatrudnienia zlikwidowano w sprywatyzowanym szpitalu w Ząbkowicach Śląskich, gdzie jedną czwartą pracowników stanowiła administracja. W Kwidzynie zwolniono co dziesiątego pracownika, wszystkim obniżono pensje o 10 proc., a stawki za dyżury - nawet o 30 proc. W Tucholi, gdzie w spółkę przekształciło się już siedem szpitali, zwolniono 150 osób, w Kielcach pracę straci 80 osób. W Ozimku zostały 82 osoby ze 140.
Kto się boi prywatyzacji?
Prywatyzacyjne uzdrowienie opieki medycznej sprawiło, że szpital w Ozimku po remoncie przypomina placówkę z serialu "Na dobre i na złe". Podobnie mogłoby wyglądać inne, gdyby zarabiające w szarej strefie lobby profesorsko-ordynatorskie nie blokowało prywatyzacji w ośrodkach akademickich. Wielu jego przedstawicieli w publicznych placówkach woli sprzedawać łóżka i operacje. - To lobby profesorsko-ordynatorskie doprowadziło do zmiany nastawienia NFZ do prywatnych szpitali - uważa Andrzej Sokołowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych, zrzeszającego 60 z ponad 100 prywatnych placówek. Z prywatnymi szpitalami albo nie podpisuje się kontraktów, albo są one szczątkowe. Pieniądze mają być wpompowane w placówki publiczne, które i tak są studniami bez dna. - Po kilku latach dynamicznego rozwoju obserwujemy, że im więcej inwestujemy, tym częściej nam się mówi, że musimy sobie radzić sami - zauważa Sokołowski.
Uprawnienia obowiązkowe
Pełzająca prywatyzacja, mimo utrudnień, dotarła również do szpitali publicznych. Janusz Boniecki, dyrektor szpitala w Tczewie, pierwszy zaproponował, by pacjent na czas pobytu w szpitalu rezygnował z ubezpieczenia, by można było pobrać od niego opłatę. Szpital miał wolne miejsca, bo kontrakt z NFZ już się wyczerpał. - Niestety, uznano, że pacjent nie może się zrzec prawa do bezpłatnego leczenia w państwowych placówkach - mówi Janusz Boniecki. Pobieranie opłat od prywatnych pacjentów miała uwzględniać niedawno uchwalona ustawa o restrukturyzacji zakładów opieki zdrowotnej, ale ostatecznie parlament usunął ten zapis i szpitale nadal działają w prawnej próżni.
Ograniczenia można ominąć, gdy pośrednikiem między pacjentem i szpitalem są fundacje. W Instytucie Kardiologii chorzy z fundacji dostarczają już 10 proc. budżetu. Poseł Józef Gruszka (PSL) nie czekał w kilkumiesięcznej kolejce na rehabilitację dzięki temu, że Wojskowy Szpital Kliniczny w Bydgoszczy ma fundację. W tym szpitalu tylko 65 proc. łóżek na oddziale rehabilitacji zakontraktował NFZ. Resztę można wykupić. Nie ma więc mowy o tym, by prywatni pacjenci odcinali dostęp "bezpłatnym". Czasem fundacja korzysta tylko z pomieszczeń szpitala, czasem dorabiają w niej także lekarze z tej placówki, ale usługi medyczne nie mają związku z tymi, które oferuje szpital. Tak jest na przykład w warszawskim szpitalu dziecięcym przy ulicy Niekłańskiej.
Publiczne mury
Szpitale coraz częściej stosują tzw. outsourcing, czyli zamawiają usługi na zewnątrz. Przykładem jest warszawski Szpital Bielański, który nie miał pieniędzy na wymianę zużytej aparatury do diagnostyki obrazowej. Tymczasem zewnętrzny inwestor uruchomił nowoczesną pracownię mammograficzną i USG. W warszawskim Instytucie Kardiologii, który ma kontrakt z NFZ niższy o 7 mln zł niż rok temu, zewnętrzna firma wyremontowała laboratorium. Jarosław Pinkas, dyrektor ds. klinicznych, mówi, że po zawarciu umowy z firmą, która zatrudnia 20 osób zamiast 70, koszty diagnostyki spadły o 37 proc. Również ochronę zlecono specjalistycznej firmie. W sumie obniżono koszty co najmniej o 20 proc.
International Data Corporation ocenia, że w Polsce rynek zewnętrznych usług medycznych będzie rósł rocznie o 24 proc. W całej Europie outsourcing doprowadził do obniżenia kosztów leczenia. Na pełzającej prywatyzacji w publicznej służbie zdrowia korzystają pacjenci przyjmowani na podstawie kontraktów z NFZ. Pieniądze zarobione na prywatnych pacjentach dokłada się do wspólnej kasy - tak jest na przykład w warszawskim Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA. Dzięki prywatnym pacjentom szpital ma lepsze leki i nowocześniejszą aparaturę, nie ma zaś długów. Siedem lat temu pracownię medycyny nuklearnej w tym szpitalu przekształcono w 17-osobowy oddział komercyjny. Można wykupić pojedynczą usługę lub kartę uprawniającą do korzystania z pakietu usług.
Skoro na prywatyzacji zyskują wszyscy, czyli szpitale, lekarze i pacjenci, po co więc trwamy w oszukańczym systemie pseudobezpłatnej, quasi-publicznej służby zdrowia?
W sondażu przeprowadzonym przez Fundację im. Stefana Batorego lekarzy uznano za drugą po politykach najbardziej skorumpowaną grupę zawodową - 36 proc. osób przyznało się do dawania łapówek pracownikom służby zdrowia. Łapówki są też jakąś formą prywatyzacji usług medycznych. Na szczęście prywatyzacja służby zdrowia nie dokonuje się tylko tą drogą. Najpierw sprywatyzowali się sami lekarze. Prawie w pełni prywatna jest stomatologia - na początku lat 90. w prywatnych gabinetach leczyło się 12 proc. Polaków, obecnie - 80 proc. Podobnie jest z ginekologią. Teraz zaczynają się prywatyzować szpitale. Na początek te z małych miast.
Zdrowie sp. z o.o.
Szpital w Kwidzynie na Pomorzu nieustannie popadał w długi, a dziś wychodzi na zero. Teraz jest to spółka Zdrowie, kierowana przez dr. Wojciecha Kowalczyka. Z prywatyzacji są zadowolone władze powiatu, bo co miesiąc dostają sprawozdanie finansowe i mają kontrolę nad wydawanymi pieniędzmi. Samorząd spłacił sześciomilionowe zadłużenie, w ciągu kilku lat otwarto cztery nowe oddziały. Sprywatyzowały się również szpitale w Augustowie, Kamieniu Pomorskim i Ząbkowicach Śląskich. Wkrótce spółką będzie szpital w Płocku, sprywatyzowany zostanie także szpital reumatologiczny w Sopocie, a szpital wojewódzki w Gdańsku szuka strategicznego inwestora. Do przekształcenia w spółkę pracowniczą szykuje się również szpital miejski w Kielcach (ma 26 mln zł długu). Urząd miasta w Kielcach zaproponował pracownikom wzięcie szpitala w dzierżawę. Od stycznia będą zarządzać szpitalem, a miasto spłaci dług. W spółki prawa handlowego przekształciło się już 50 z 700 polskich szpitali.
Prawo antyprywatyzacyjne
Prywatyzacja szpitali postępuje, mimo że w ustawie o pomocy publicznej dla służby zdrowia nie przewidziano żadnego wsparcia dla prywatyzowanych ośrodków, a nawet wykreślono możliwość przekształcania ich w spółki. Szpitale prywatyzują się na podstawie ustawy o zakładach opieki zdrowotnej z 1991 r., która pozwala im funkcjonować w różnych formach - jako podmioty publiczne, niepubliczne, a także jako spółki prawa handlowego. Z kolei prawo o spółkach handlowych reguluje funkcjonowanie szpitalnej spółki. W ten sposób udaje się skleić podstawę prawną dla prywatyzowanych szpitali.
Przeciwnicy przekształceń straszą "dziką prywatyzacją", której jedynym skutkiem ma być likwidacja drogich, choć niezbędnych oddziałów i wymuszanie większych opłat. Ale i ten scenariusz się nie sprawdza - prywatyzowane ośrodki oferują więcej usług medycznych, żeby przyciągnąć więcej pacjentów i zwiększyć dochody. Rynek reguluje również wysokość opłat. W Kwidzynie otwarto na przykład drogi oddział ratunkowy, a w Ozimku (woj. opolskie), gdzie szpital kupiła spółka EuroMediCare, nikt nie myślał o likwidacji kosztownego oddziału dla dzieci w stanie terminalnym. W Ozimku 90 proc. przychodów pochodzi z kontraktu z NFZ, a 10 proc. z badań diagnostycznych opłacanych przez pacjentów.
Prywatyzacja ma wielu przeciwników, bo ujawnia, że w polskiej służbie zdrowia marnuje się pieniądze, m.in. wskutek przerostów zatrudnienia. - Jak już nigdzie nie można było znaleźć pracy, to szło się do powiatowego szpitala, bo tam zawsze coś się znalazło w administracji - mówi Piotr Gerber, prezes EuroMediCare, który wygrywa kolejne przetargi i kupuje upadające szpitale. Przerosty zatrudnienia zlikwidowano w sprywatyzowanym szpitalu w Ząbkowicach Śląskich, gdzie jedną czwartą pracowników stanowiła administracja. W Kwidzynie zwolniono co dziesiątego pracownika, wszystkim obniżono pensje o 10 proc., a stawki za dyżury - nawet o 30 proc. W Tucholi, gdzie w spółkę przekształciło się już siedem szpitali, zwolniono 150 osób, w Kielcach pracę straci 80 osób. W Ozimku zostały 82 osoby ze 140.
Kto się boi prywatyzacji?
Prywatyzacyjne uzdrowienie opieki medycznej sprawiło, że szpital w Ozimku po remoncie przypomina placówkę z serialu "Na dobre i na złe". Podobnie mogłoby wyglądać inne, gdyby zarabiające w szarej strefie lobby profesorsko-ordynatorskie nie blokowało prywatyzacji w ośrodkach akademickich. Wielu jego przedstawicieli w publicznych placówkach woli sprzedawać łóżka i operacje. - To lobby profesorsko-ordynatorskie doprowadziło do zmiany nastawienia NFZ do prywatnych szpitali - uważa Andrzej Sokołowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych, zrzeszającego 60 z ponad 100 prywatnych placówek. Z prywatnymi szpitalami albo nie podpisuje się kontraktów, albo są one szczątkowe. Pieniądze mają być wpompowane w placówki publiczne, które i tak są studniami bez dna. - Po kilku latach dynamicznego rozwoju obserwujemy, że im więcej inwestujemy, tym częściej nam się mówi, że musimy sobie radzić sami - zauważa Sokołowski.
Uprawnienia obowiązkowe
Pełzająca prywatyzacja, mimo utrudnień, dotarła również do szpitali publicznych. Janusz Boniecki, dyrektor szpitala w Tczewie, pierwszy zaproponował, by pacjent na czas pobytu w szpitalu rezygnował z ubezpieczenia, by można było pobrać od niego opłatę. Szpital miał wolne miejsca, bo kontrakt z NFZ już się wyczerpał. - Niestety, uznano, że pacjent nie może się zrzec prawa do bezpłatnego leczenia w państwowych placówkach - mówi Janusz Boniecki. Pobieranie opłat od prywatnych pacjentów miała uwzględniać niedawno uchwalona ustawa o restrukturyzacji zakładów opieki zdrowotnej, ale ostatecznie parlament usunął ten zapis i szpitale nadal działają w prawnej próżni.
Ograniczenia można ominąć, gdy pośrednikiem między pacjentem i szpitalem są fundacje. W Instytucie Kardiologii chorzy z fundacji dostarczają już 10 proc. budżetu. Poseł Józef Gruszka (PSL) nie czekał w kilkumiesięcznej kolejce na rehabilitację dzięki temu, że Wojskowy Szpital Kliniczny w Bydgoszczy ma fundację. W tym szpitalu tylko 65 proc. łóżek na oddziale rehabilitacji zakontraktował NFZ. Resztę można wykupić. Nie ma więc mowy o tym, by prywatni pacjenci odcinali dostęp "bezpłatnym". Czasem fundacja korzysta tylko z pomieszczeń szpitala, czasem dorabiają w niej także lekarze z tej placówki, ale usługi medyczne nie mają związku z tymi, które oferuje szpital. Tak jest na przykład w warszawskim szpitalu dziecięcym przy ulicy Niekłańskiej.
Publiczne mury
Szpitale coraz częściej stosują tzw. outsourcing, czyli zamawiają usługi na zewnątrz. Przykładem jest warszawski Szpital Bielański, który nie miał pieniędzy na wymianę zużytej aparatury do diagnostyki obrazowej. Tymczasem zewnętrzny inwestor uruchomił nowoczesną pracownię mammograficzną i USG. W warszawskim Instytucie Kardiologii, który ma kontrakt z NFZ niższy o 7 mln zł niż rok temu, zewnętrzna firma wyremontowała laboratorium. Jarosław Pinkas, dyrektor ds. klinicznych, mówi, że po zawarciu umowy z firmą, która zatrudnia 20 osób zamiast 70, koszty diagnostyki spadły o 37 proc. Również ochronę zlecono specjalistycznej firmie. W sumie obniżono koszty co najmniej o 20 proc.
International Data Corporation ocenia, że w Polsce rynek zewnętrznych usług medycznych będzie rósł rocznie o 24 proc. W całej Europie outsourcing doprowadził do obniżenia kosztów leczenia. Na pełzającej prywatyzacji w publicznej służbie zdrowia korzystają pacjenci przyjmowani na podstawie kontraktów z NFZ. Pieniądze zarobione na prywatnych pacjentach dokłada się do wspólnej kasy - tak jest na przykład w warszawskim Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA. Dzięki prywatnym pacjentom szpital ma lepsze leki i nowocześniejszą aparaturę, nie ma zaś długów. Siedem lat temu pracownię medycyny nuklearnej w tym szpitalu przekształcono w 17-osobowy oddział komercyjny. Można wykupić pojedynczą usługę lub kartę uprawniającą do korzystania z pakietu usług.
Skoro na prywatyzacji zyskują wszyscy, czyli szpitale, lekarze i pacjenci, po co więc trwamy w oszukańczym systemie pseudobezpłatnej, quasi-publicznej służby zdrowia?
Cennik prokuratorski, czyli ile kosztuje bezpłatna służba zdrowia |
---|
Z prokuratorskiego aktu oskarżenia wynika, że Franciszek F., szef Kliniki Chirurgii Klatki Piersiowej lubelskiej Akademii Medycznej, domagał się od jednej z pacjentek łapówki w wysokości 1500 zł - za wykonanie operacji usunięcia nowotworu. 1000 złotych zażądał od kobiety, która miała mieć operację tarczycy, a od innej pacjentki wziął 1500 zł za operację płuca. Dyrektor szpitala w Złotoryi wziął od pacjenta 5000 zł za przyjęcie go do szpitala. Dariusz S., urolog z Kliniki Urologii PSK 4 w Lublinie, żądał 700 zł za operację prostaty. Ordynator jednego z oddziałów w Zespole Szpitali Miejskich w Chorzowie przyjął od pacjenta 1500 zł za przyspieszenie terminu operacji jelita grubego i opiekę po operacji. Z ustaleń prokuratury wynika, że prof. Jan T., szef katedry i kliniki rehabilitacji Szpitala Uniwersyteckiego im. dr. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy, przyjął od pacjenta 4000 zł za przeprowadzenie zabiegów medycznych. Prof. Heliodorowi K., ordynatorowi oddziału neurochirurgii Szpitala Uniwersyteckiego i szefowi kliniki neurochirurgii CM UMK w Bydgoszczy, postawiono zarzut przyjęcia łapówki za przeprowadzenie operacji oraz zmuszania do kupna implantów za ponad 5000 zł, które przysługiwały pacjentowi bezpłatnie. Według ustaleń prokuratury w Lublinie, lekarz Władysław Z. zażądał 1000 zł za użycie do operacji specjalistycznego sprzętu. Krzysztof R., jeden z najlepszych specjalistów w wojewódzkim szpitalu w Przemyślu, od jednej z pacjentek domagał się 2000 zł za wykonanie zabiegu ortopedycznego. Leonard W., ordynator oddziału neurologicznego lubartowskiego szpitala, zażądał od chorej 1600 zł za bezpłatne badanie. Sławomirowi T., lekarzowi w jednym z olsztyńskich szpitali, prokuratura zarzuca wzięcie od pacjenta 2000 zł łapówki za przyjęcie go na oddział i operację. Prokuratura ustaliła, że Zbigniew W., ordynator oddziału chirurgii w szpitalu im. Jana Pawła II w Zamościu, wziął 1000 zł łapówki za przeprowadzenie operacji żylaków i przepukliny. (prus) |
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.