100 dni Benedykta XVI To najmniej wdzięczna rola na świecie. Być następcą Jana Pawła II, być codziennie doń porównywanym - to wyzwanie, któremu trudno sprostać. Może dlatego kwietniowe konklawe było tak krótkie: nie było chętnych do objęcia tej funkcji. Kandydatura Josefa Ratzingera sama się narzucała, więc wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami: kościelna lewica i prawica nie zamierzały kruszyć kopii o swoich kandydatów.
100 dni to za mało, by dokonywać poważnych bilansów - powiedzą ostrożni watykaniści. Święte słowa, tyle że 24 stycznia 1979 r. nikt na świecie nie miał wątpliwości, że wybrany 100 dni wcześniej Jan Paweł II jest huraganem, który odnowi Kościół powszechny, poprowadzi go jak kondotier ku tysiącu bataliom, nie zważając na niebezpieczeństwa. My zaś, po 100 dniach od wyboru Benedykta XVI, nie wiemy, w jakim kierunku poprowadzi on Kościół. Czy będzie konserwatystą czy odnowicielem, wodzem czy mistykiem, zwolennikiem dialogu czy obrońcą ortodoksyjnej katolickiej tożsamości?
Samotność bibliofila
Podkreślanie, jak ciężka jest praca papieża, stało się lejtmotywem trzymiesięcznego pontyfikatu Benedykta XVI: od inauguracyjnego wystąpienia w chwilę po wyborze do zaimprowizowanej konferencji prasowej w przeddzień wyjazdu z wakacji w Les Comber w Dolinie Aosty do Castel Gandolfo. Benedykt XVI wydaje się nie mieć siły na kierowanie Kościołem. Kto widział go na krótko przed wyjazdem na wakacje, był przerażony jego stanem: podkrążone oczy, zmęczenie, które przebijało z każdego jego słowa czy gestu. Odnosiło się wrażenie, że nie może już wytrzymać w Watykanie, że czuje się więźniem nowego mieszkania i nowej roli, do której nigdy nie aspirował. Pesymiści mówili wręcz, że Josef Ratzinger zdał sobie sprawę z ciężarów, jakie niesie z sobą bycie papieżem, i marzył tylko, by w ten czy inny sposób się od swojej nowej roli oddalić. Jest to w pewnej mierze zrozumiałe. O Janie Pawle II mówiło się, że jest osamotniony w kurii, że może liczyć tylko na swoje polskie otoczenie i na niewielkie grono przyjaciół, wśród których był z pewnością kard. Josef Ratzinger. Ale to i tak dużo w porównaniu z samotnością Benedykta XVI, który nie dorobił się swojego "klanu" i nie może liczyć nawet na przyjaźń niemieckich kardynałów, z których co najmniej dwóch - Walter Kasper i Karl Lehmann - jest mu otwarcie nieprzychylnych.
Wakacje bez teczek
W odizolowanym, odziedziczonym po Janie Pawle waldostańskim schronisku w Les Combes Benedykt podobno odpoczął, ale czy nabrał sił i ochoty do kierowania Kościołem? Prosto z Alp udał się na dalszy ciąg wakacji do Castel Gandolfo, gdzie rytm jego obowiązków pozostanie nadal rozrzedzony, gdzie będzie mógł się oddawać swoim ulubionym zajęciom: czytaniu, studiowaniu starych i współczesnych myślicieli, pisaniu traktatów filozoficznych i teologicznych.
W Kościele są tysiące nabrzmiałych kwestii, pilnie oczekujących na rozwiązanie, a papież kończy rozpoczętą trzy lata temu książkę i kreśli schemat przyszłej encykliki, która ukaże się pod koniec przyszłego roku. W korespondencjach dziennikarzy, wysłanych do Valle D'Aosta, by dyżurowali na drodze prowadzącej do domku papieża, raz po raz przewijało się wishful thinking, by wśród "zadań wakacyjnych" Benedykt XVI wyznaczył sobie rozpracowanie nowego kształtu personalnego kurii i nominacji kardynalskich, których dokona na konsystorzu, zapewne na początku przyszłego roku. Dlatego miał rzekomo zabrać z sobą teczki personalne wielu potencjalnych kandydatów. Nic jednak tego nie potwierdza. Zrzedły też miny niemieckim dziennikarzom, którzy jeszcze kilka tygodni temu mówili tajemniczo: "Tak, teraz Benedykt nie podejmuje żadnych decyzji, ale poczekajcie do grudnia". Sugerowali, że papież przygotowuje jakąś sensacyjną serię nowych nominacji i personalnych przetasowań. Nawet ci, którzy chwalili się nieograniczonym dostępem do bawarskiego papieża lub przynajmniej jego dość surowego i często bezceremonialnego sekretarza Georga Gaensweina, teraz już mówią, że nie ma żadnych konkretnych planów zmian personalnych.
Ucieczka od decyzji
O próbie ucieczki Benedykta XVI od decyzji świadczy - zdaniem co wnikliwszych watykanistów - pozostawienie na swoich stanowiskach wszystkich dotychczasowych hierarchów. Jeżeli Jan Paweł II miał jakąś wadę, to tę, że nikogo nie oddalał. Nawet najbardziej nieudane osoby pozostawały na stanowiskach do emerytury, a czasem nawet i po ukończeniu 75. roku życia. Nie ma wątpliwości: największy zawód Benedykt XVI sprawił tym, którzy wzięli sobie do serca słowa jego refleksji nad marcową, wielkopiątkową "Via Crucis" czy homilii wygłoszonej podczas poprzedzającej konklawe mszy "Pro eligendo papa": "Ileż brudu jest w Kościele". Za tymi słowami, rozgrzewającymi serca zwolenników reform czy po prostu tych, którzy pragną, by za pięknymi słowami stali piękni ludzie, nie poszły jednak czyny.
Benedykt XVI potwierdził na swoich stanowiskach najbardziej kontrowersyjne osoby, poczynając od tyleż nieumiejętnego w sprawach wewnętrznych, co niefortunnego w kwestiach międzynarodowych sekretarza stanu kard. Angela Sodano, poprzez kontrowersyjnego rzecznika Joaquina Navarro-Vallsa (symbol gruboskórnych manipulacji informacyjnych ostatnich lat), po osobistego lekarza Renato Buzzonettiego, o którym wybitny luminarz medycyny powiedział nam niedawno: "To, co Jan Paweł II wycierpiał od tego człowieka, powinno być stygmatami w procesie beatyfikacyjnym".
Nie podejmując koniecznych decyzji personalnych, Benedykt XVI de facto postawił się w roli zakładnika części kurii, wystawionego na polityczne manipulacje w rodzaju tej, która w tych dniach towarzyszy polemice Watykanu z Izraelem.
Watykan bez Dziwisza
Jedyną ważną zmianą w kurii jest nieobecność abp. Stanisława Dziwisza. Wyjazd został za Spiżową Bramą przyjęty z wielką ulgą. Abp Dziwisz był przez lata kluczową postacią w watykańskim układzie sił i główną przeciwwagą dla zapędów ambitnego sekretarza stanu. Nic dziwnego, że na tym wyjeździe skorzystał kard. Angelo Sodano, który już od trzech lat powinien być na emeryturze i którego niemal wszyscy znawcy spraw watykańskich uważają za jedną z najmniej udanych nominacji Jana Pawła II. Dzisiaj watykańscy optymiści twierdzą, że Benedykt XVI zastąpi go kimś nowym pod koniec bieżącego roku. Przez ten czas jednak wszystkie kontrowersyjne kwestie wewnętrzne i międzynarodowe pozostaną zablokowane. Kuria będzie zdominowana przez miłych sercu kard. Sodano sympatyków skrajnej prawicy, nie będzie można odblokować dialogu z Rosją, Chinami czy Izraelem, nie będzie otwarcia Watykanu na Kościoły wschodnie czy afrykańskie, ze wszystkimi tego konsekwencjami w dziedzinie powołań i penetracji katolicyzmu na tych trudnych terenach.
Pod skrzydłami kard. Sodano nadal będą się chować różnej maści kombinatorzy, pseudofinansiści i, generalnie, kapłani, których wiara w ewangeliczne pryncypia dobroci i miłości bliźniego może wzbudzać wątpliwości. Kuria będzie tracić szacunek, a otaczające ją polemiki z pewnością nie umocnią w wierze wiernych, którzy coraz gromadniej opuszczają kościoły. Jak powiedział Benedykt XVI: "Dzisiaj ludzie są w stanie przebywać dziesiątki kilometrów, by dotrzeć do dyskoteki, a nie chce im się iść na drugą stronę ulicy na mszę do kościoła". Pod rządami premiera Sodano Benedykt XVI nie może być pewien całkowitej lojalności swoich współpracowników.
24 lipca, po modlitwie Anioł Pański, w domku letniskowym w Les Combes Benedykt XVI mówił o "dniach pogody i odpoczynku, które zostały zakłócone wiadomościami o odrażających zamachach terrorystycznych, które spowodowały śmierć, zniszczenia i cierpienie w różnych krajach, takich jak Egipt, Turcja, Irak i Wielka Brytania". Ani słowa o palestyńskim zamachu w Netanyi z 12 lipca, w którym zginęło pięciu Izraelczyków, a 30 zostało rannych. To opuszczenie wywołało gwałtowną reakcję Izraela. Wiceminister spraw zagranicznych Nimrod Barkan wezwał nuncjusza apostolskiego Pietro Sambiego, by wyrazić utrzymany w bardzo ostrej formie protest werbalny. Szaron odwołał bez wyznaczania nowej daty od dawna odwlekane i zaplanowane na 25 lipca spotkanie w sprawie statusu własnościowego i fiskalnego posiadłości kościelnych w Ziemi Świętej.
Nimrod Barkan nie jest zapewne zawodowym dyplomatą, bo poszedł jeszcze dalej i w wywiadzie dla "Jerusalem Post" oświadczył, że "z nowym papieżem (...) Watykan, który w przeszłości unikał potępiania ataków w Izraelu (...), musi zmienić stanowisko", co było tyleż oczywistym, co zupełnie niezasłużonym atakiem na Jana Pawła II. Watykan replikował, przypominając wszystkie wystąpienia polskiego papieża przeciwko zamachom na szkodę Żydów i podkreślając, że nie zamierza "akceptować nauczek i dyrektyw od kogokolwiek". Tymczasem jednak musiał zainkasować upokarzającą nauczkę od naczelnego rabina Rzymu, który wyraził na łamach "Corriere della Sera" nadzieję, że "Benedykt XVI, który tak dobrze zna teologię, pospieszy się w zrozumieniu również mechanizmów politycznych (...), bo zawód papieża wymaga również znajomości polityki". I jakże nie zwrócić uwagi na fakt, że nieelegancka, zaostrzająca konflikt replika Watykanu ukazała się w dniu, w którym Benedykt XVI pakował walizki w Les Combes, by przenieść się do Castel Gandolfo i nie miał czasu na osobiste zajęcie stanowiska. A przecież już w wystąpieniu inaugurującym pontyfikat Benedykt XVI postawił wśród swoich najważniejszych zadań poprawę stosunków z wyznawcami judaizmu. Poniósł więc swoją pierwszą wielką porażkę, bo stosunki te już od co najmniej ćwierćwiecza nie były tak złe.
Pułapki na papieża
Nie ulega wątpliwości, że pod rządami Sodano, protektora sprzyjającego terrorystom łacińskiego patriarchy Jerozolimy Michela Sabbaha, na rychłą poprawę stosunków z Izraelem Benedykt XVI nie może liczyć. Nie zmieni tego nawet zaplanowana na sierpień wizyta w synagodze w Kolonii.
Nieporozumienia towarzyszyły też oświadczeniu Benedykta XVI po zamachach bombowych w Londynie z 7 lipca. Określone one zostały jako "antyludzkie i antychrześcijańskie". Od tego czasu papież dwukrotnie odżegnywał się od zwrotu "antychrześcijańskie", minimalizując zjawisko terroryzmu islamskiego - ze "starcia cywilizacji" do "fanatyzmu niewielkich grup fundamentalistów". I tym razem pojawia się pytanie, kto przygotował papieżowi tekst wystąpienia, którego treści on nie podzielał i z którego musiał się tak energicznie wycofywać?
Jak oceniać szum medialny wokół nominacji nowego biskupa Szanghaju, Josepha Ksing-Wen Żi? Watykańska agencja prasowa Asia News napisała, że biskup ma zarówno nominację komunistycznych chińskich władz, jak i Watykanu, co zostało przyjęte przez międzynarodową prasę jako przełomowy znak odprężenia między Watykanem a Pekinem. Chiny zdementowały jednak tę pogłoskę, a i Watykan nie potwierdził nominacji biskupa wyznaczonego przez tzw. Kościół patriotyczny. Wszystko wskazuje na to, że ktoś w kurii chciał "zmusić" Benedykta XVI do nominacji nowego biskupa Szanghaju i do nawiązania nowego rodzaju stosunków między Stolicą Apostolską a Chinami.
Papież wątpliwości
25 lipca w kościele w Introd Benedykt XVI spotkał się z kapłanami z regionu Valle D'Aosta i wygłosił do nich z wielu względów sensacyjne przemówienie. Nie było kamer, dziennikarzy trzymano z daleka za podwójnymi kordonami. Najwyraźniej papieżowi zależało na zachowaniu dyskrecji. Tymczasem dwa dni później "Osservatore Romano" opublikował dokładną relację z tego spotkania. Czy to przenoszący się z Les Combes do Castel Gandolfo papież zmienił zdanie, czy ktoś z kurii wyciął mu kolejnego kuranta?
"Ludzie nas nie potrzebują, wszystko, co robimy, wydaje się niepotrzebne. (...) Zachód jest zmęczony swoją własną kulturą (...), nie ma już jasnej potrzeby Boga, a jeszcze mniej Chrystusa (...), uważa, że człowiek może stworzyć sam siebie (...), staje się trudne wierzenie w Boga i ofiarowanie mu życia, by być jego sługą" - mówił Benedykt XVI. Dla niego "wielkie religie wydają się umierające, rosną sekty, prezentujące się z prostymi prawdami (...). Dla ludzi, a przede wszystkim dla odpowiedzialnych za świat Kościół wydaje się rzeczą przestarzałą, a nasze propozycje - zbędne. Zachowują się, jakby mogli, jakby chcieli żyć bez naszego słowa i wciąż myślą, że nas nie potrzebują". Benedykt XVI określa niezwykle pesymistycznie środowisko, w którym przychodzi działać współczesnemu Kościołowi, ale nie przedstawia przekonującego planu przeciwdziałania tej sytuacji: "Musimy zrozumieć - mówi - że budowanie życia, przyszłości wymaga również cierpliwości i cierpienia". Czy taki program jest w stanie poderwać do walki, do reakcji topniejące zasoby kapłanów i wiernych? Ale i te jego słowa wydają się osłabione kolejną konstatacją: "Papież nie jest wyrocznią, jest nieomylny tylko w bardzo rzadkich sytuacjach". Trzeba pamiętać, że to było przemówienie dla wtajemniczonych, dla elity. Z pełniejszą oceną programu walki z niekorzystną sytuacją społeczną Kościoła na Zachodzie lepiej poczekać do 21 sierpnia, czyli do zakończenia spotkania z młodzieżą w Kolonii. Słowa, które tam Benedykt XVI wypowie, będą może najważniejsze w jego pontyfikacie.
Samotność bibliofila
Podkreślanie, jak ciężka jest praca papieża, stało się lejtmotywem trzymiesięcznego pontyfikatu Benedykta XVI: od inauguracyjnego wystąpienia w chwilę po wyborze do zaimprowizowanej konferencji prasowej w przeddzień wyjazdu z wakacji w Les Comber w Dolinie Aosty do Castel Gandolfo. Benedykt XVI wydaje się nie mieć siły na kierowanie Kościołem. Kto widział go na krótko przed wyjazdem na wakacje, był przerażony jego stanem: podkrążone oczy, zmęczenie, które przebijało z każdego jego słowa czy gestu. Odnosiło się wrażenie, że nie może już wytrzymać w Watykanie, że czuje się więźniem nowego mieszkania i nowej roli, do której nigdy nie aspirował. Pesymiści mówili wręcz, że Josef Ratzinger zdał sobie sprawę z ciężarów, jakie niesie z sobą bycie papieżem, i marzył tylko, by w ten czy inny sposób się od swojej nowej roli oddalić. Jest to w pewnej mierze zrozumiałe. O Janie Pawle II mówiło się, że jest osamotniony w kurii, że może liczyć tylko na swoje polskie otoczenie i na niewielkie grono przyjaciół, wśród których był z pewnością kard. Josef Ratzinger. Ale to i tak dużo w porównaniu z samotnością Benedykta XVI, który nie dorobił się swojego "klanu" i nie może liczyć nawet na przyjaźń niemieckich kardynałów, z których co najmniej dwóch - Walter Kasper i Karl Lehmann - jest mu otwarcie nieprzychylnych.
Wakacje bez teczek
W odizolowanym, odziedziczonym po Janie Pawle waldostańskim schronisku w Les Combes Benedykt podobno odpoczął, ale czy nabrał sił i ochoty do kierowania Kościołem? Prosto z Alp udał się na dalszy ciąg wakacji do Castel Gandolfo, gdzie rytm jego obowiązków pozostanie nadal rozrzedzony, gdzie będzie mógł się oddawać swoim ulubionym zajęciom: czytaniu, studiowaniu starych i współczesnych myślicieli, pisaniu traktatów filozoficznych i teologicznych.
W Kościele są tysiące nabrzmiałych kwestii, pilnie oczekujących na rozwiązanie, a papież kończy rozpoczętą trzy lata temu książkę i kreśli schemat przyszłej encykliki, która ukaże się pod koniec przyszłego roku. W korespondencjach dziennikarzy, wysłanych do Valle D'Aosta, by dyżurowali na drodze prowadzącej do domku papieża, raz po raz przewijało się wishful thinking, by wśród "zadań wakacyjnych" Benedykt XVI wyznaczył sobie rozpracowanie nowego kształtu personalnego kurii i nominacji kardynalskich, których dokona na konsystorzu, zapewne na początku przyszłego roku. Dlatego miał rzekomo zabrać z sobą teczki personalne wielu potencjalnych kandydatów. Nic jednak tego nie potwierdza. Zrzedły też miny niemieckim dziennikarzom, którzy jeszcze kilka tygodni temu mówili tajemniczo: "Tak, teraz Benedykt nie podejmuje żadnych decyzji, ale poczekajcie do grudnia". Sugerowali, że papież przygotowuje jakąś sensacyjną serię nowych nominacji i personalnych przetasowań. Nawet ci, którzy chwalili się nieograniczonym dostępem do bawarskiego papieża lub przynajmniej jego dość surowego i często bezceremonialnego sekretarza Georga Gaensweina, teraz już mówią, że nie ma żadnych konkretnych planów zmian personalnych.
Ucieczka od decyzji
O próbie ucieczki Benedykta XVI od decyzji świadczy - zdaniem co wnikliwszych watykanistów - pozostawienie na swoich stanowiskach wszystkich dotychczasowych hierarchów. Jeżeli Jan Paweł II miał jakąś wadę, to tę, że nikogo nie oddalał. Nawet najbardziej nieudane osoby pozostawały na stanowiskach do emerytury, a czasem nawet i po ukończeniu 75. roku życia. Nie ma wątpliwości: największy zawód Benedykt XVI sprawił tym, którzy wzięli sobie do serca słowa jego refleksji nad marcową, wielkopiątkową "Via Crucis" czy homilii wygłoszonej podczas poprzedzającej konklawe mszy "Pro eligendo papa": "Ileż brudu jest w Kościele". Za tymi słowami, rozgrzewającymi serca zwolenników reform czy po prostu tych, którzy pragną, by za pięknymi słowami stali piękni ludzie, nie poszły jednak czyny.
Benedykt XVI potwierdził na swoich stanowiskach najbardziej kontrowersyjne osoby, poczynając od tyleż nieumiejętnego w sprawach wewnętrznych, co niefortunnego w kwestiach międzynarodowych sekretarza stanu kard. Angela Sodano, poprzez kontrowersyjnego rzecznika Joaquina Navarro-Vallsa (symbol gruboskórnych manipulacji informacyjnych ostatnich lat), po osobistego lekarza Renato Buzzonettiego, o którym wybitny luminarz medycyny powiedział nam niedawno: "To, co Jan Paweł II wycierpiał od tego człowieka, powinno być stygmatami w procesie beatyfikacyjnym".
Nie podejmując koniecznych decyzji personalnych, Benedykt XVI de facto postawił się w roli zakładnika części kurii, wystawionego na polityczne manipulacje w rodzaju tej, która w tych dniach towarzyszy polemice Watykanu z Izraelem.
Watykan bez Dziwisza
Jedyną ważną zmianą w kurii jest nieobecność abp. Stanisława Dziwisza. Wyjazd został za Spiżową Bramą przyjęty z wielką ulgą. Abp Dziwisz był przez lata kluczową postacią w watykańskim układzie sił i główną przeciwwagą dla zapędów ambitnego sekretarza stanu. Nic dziwnego, że na tym wyjeździe skorzystał kard. Angelo Sodano, który już od trzech lat powinien być na emeryturze i którego niemal wszyscy znawcy spraw watykańskich uważają za jedną z najmniej udanych nominacji Jana Pawła II. Dzisiaj watykańscy optymiści twierdzą, że Benedykt XVI zastąpi go kimś nowym pod koniec bieżącego roku. Przez ten czas jednak wszystkie kontrowersyjne kwestie wewnętrzne i międzynarodowe pozostaną zablokowane. Kuria będzie zdominowana przez miłych sercu kard. Sodano sympatyków skrajnej prawicy, nie będzie można odblokować dialogu z Rosją, Chinami czy Izraelem, nie będzie otwarcia Watykanu na Kościoły wschodnie czy afrykańskie, ze wszystkimi tego konsekwencjami w dziedzinie powołań i penetracji katolicyzmu na tych trudnych terenach.
Pod skrzydłami kard. Sodano nadal będą się chować różnej maści kombinatorzy, pseudofinansiści i, generalnie, kapłani, których wiara w ewangeliczne pryncypia dobroci i miłości bliźniego może wzbudzać wątpliwości. Kuria będzie tracić szacunek, a otaczające ją polemiki z pewnością nie umocnią w wierze wiernych, którzy coraz gromadniej opuszczają kościoły. Jak powiedział Benedykt XVI: "Dzisiaj ludzie są w stanie przebywać dziesiątki kilometrów, by dotrzeć do dyskoteki, a nie chce im się iść na drugą stronę ulicy na mszę do kościoła". Pod rządami premiera Sodano Benedykt XVI nie może być pewien całkowitej lojalności swoich współpracowników.
24 lipca, po modlitwie Anioł Pański, w domku letniskowym w Les Combes Benedykt XVI mówił o "dniach pogody i odpoczynku, które zostały zakłócone wiadomościami o odrażających zamachach terrorystycznych, które spowodowały śmierć, zniszczenia i cierpienie w różnych krajach, takich jak Egipt, Turcja, Irak i Wielka Brytania". Ani słowa o palestyńskim zamachu w Netanyi z 12 lipca, w którym zginęło pięciu Izraelczyków, a 30 zostało rannych. To opuszczenie wywołało gwałtowną reakcję Izraela. Wiceminister spraw zagranicznych Nimrod Barkan wezwał nuncjusza apostolskiego Pietro Sambiego, by wyrazić utrzymany w bardzo ostrej formie protest werbalny. Szaron odwołał bez wyznaczania nowej daty od dawna odwlekane i zaplanowane na 25 lipca spotkanie w sprawie statusu własnościowego i fiskalnego posiadłości kościelnych w Ziemi Świętej.
Nimrod Barkan nie jest zapewne zawodowym dyplomatą, bo poszedł jeszcze dalej i w wywiadzie dla "Jerusalem Post" oświadczył, że "z nowym papieżem (...) Watykan, który w przeszłości unikał potępiania ataków w Izraelu (...), musi zmienić stanowisko", co było tyleż oczywistym, co zupełnie niezasłużonym atakiem na Jana Pawła II. Watykan replikował, przypominając wszystkie wystąpienia polskiego papieża przeciwko zamachom na szkodę Żydów i podkreślając, że nie zamierza "akceptować nauczek i dyrektyw od kogokolwiek". Tymczasem jednak musiał zainkasować upokarzającą nauczkę od naczelnego rabina Rzymu, który wyraził na łamach "Corriere della Sera" nadzieję, że "Benedykt XVI, który tak dobrze zna teologię, pospieszy się w zrozumieniu również mechanizmów politycznych (...), bo zawód papieża wymaga również znajomości polityki". I jakże nie zwrócić uwagi na fakt, że nieelegancka, zaostrzająca konflikt replika Watykanu ukazała się w dniu, w którym Benedykt XVI pakował walizki w Les Combes, by przenieść się do Castel Gandolfo i nie miał czasu na osobiste zajęcie stanowiska. A przecież już w wystąpieniu inaugurującym pontyfikat Benedykt XVI postawił wśród swoich najważniejszych zadań poprawę stosunków z wyznawcami judaizmu. Poniósł więc swoją pierwszą wielką porażkę, bo stosunki te już od co najmniej ćwierćwiecza nie były tak złe.
Pułapki na papieża
Nie ulega wątpliwości, że pod rządami Sodano, protektora sprzyjającego terrorystom łacińskiego patriarchy Jerozolimy Michela Sabbaha, na rychłą poprawę stosunków z Izraelem Benedykt XVI nie może liczyć. Nie zmieni tego nawet zaplanowana na sierpień wizyta w synagodze w Kolonii.
Nieporozumienia towarzyszyły też oświadczeniu Benedykta XVI po zamachach bombowych w Londynie z 7 lipca. Określone one zostały jako "antyludzkie i antychrześcijańskie". Od tego czasu papież dwukrotnie odżegnywał się od zwrotu "antychrześcijańskie", minimalizując zjawisko terroryzmu islamskiego - ze "starcia cywilizacji" do "fanatyzmu niewielkich grup fundamentalistów". I tym razem pojawia się pytanie, kto przygotował papieżowi tekst wystąpienia, którego treści on nie podzielał i z którego musiał się tak energicznie wycofywać?
Jak oceniać szum medialny wokół nominacji nowego biskupa Szanghaju, Josepha Ksing-Wen Żi? Watykańska agencja prasowa Asia News napisała, że biskup ma zarówno nominację komunistycznych chińskich władz, jak i Watykanu, co zostało przyjęte przez międzynarodową prasę jako przełomowy znak odprężenia między Watykanem a Pekinem. Chiny zdementowały jednak tę pogłoskę, a i Watykan nie potwierdził nominacji biskupa wyznaczonego przez tzw. Kościół patriotyczny. Wszystko wskazuje na to, że ktoś w kurii chciał "zmusić" Benedykta XVI do nominacji nowego biskupa Szanghaju i do nawiązania nowego rodzaju stosunków między Stolicą Apostolską a Chinami.
Papież wątpliwości
25 lipca w kościele w Introd Benedykt XVI spotkał się z kapłanami z regionu Valle D'Aosta i wygłosił do nich z wielu względów sensacyjne przemówienie. Nie było kamer, dziennikarzy trzymano z daleka za podwójnymi kordonami. Najwyraźniej papieżowi zależało na zachowaniu dyskrecji. Tymczasem dwa dni później "Osservatore Romano" opublikował dokładną relację z tego spotkania. Czy to przenoszący się z Les Combes do Castel Gandolfo papież zmienił zdanie, czy ktoś z kurii wyciął mu kolejnego kuranta?
"Ludzie nas nie potrzebują, wszystko, co robimy, wydaje się niepotrzebne. (...) Zachód jest zmęczony swoją własną kulturą (...), nie ma już jasnej potrzeby Boga, a jeszcze mniej Chrystusa (...), uważa, że człowiek może stworzyć sam siebie (...), staje się trudne wierzenie w Boga i ofiarowanie mu życia, by być jego sługą" - mówił Benedykt XVI. Dla niego "wielkie religie wydają się umierające, rosną sekty, prezentujące się z prostymi prawdami (...). Dla ludzi, a przede wszystkim dla odpowiedzialnych za świat Kościół wydaje się rzeczą przestarzałą, a nasze propozycje - zbędne. Zachowują się, jakby mogli, jakby chcieli żyć bez naszego słowa i wciąż myślą, że nas nie potrzebują". Benedykt XVI określa niezwykle pesymistycznie środowisko, w którym przychodzi działać współczesnemu Kościołowi, ale nie przedstawia przekonującego planu przeciwdziałania tej sytuacji: "Musimy zrozumieć - mówi - że budowanie życia, przyszłości wymaga również cierpliwości i cierpienia". Czy taki program jest w stanie poderwać do walki, do reakcji topniejące zasoby kapłanów i wiernych? Ale i te jego słowa wydają się osłabione kolejną konstatacją: "Papież nie jest wyrocznią, jest nieomylny tylko w bardzo rzadkich sytuacjach". Trzeba pamiętać, że to było przemówienie dla wtajemniczonych, dla elity. Z pełniejszą oceną programu walki z niekorzystną sytuacją społeczną Kościoła na Zachodzie lepiej poczekać do 21 sierpnia, czyli do zakończenia spotkania z młodzieżą w Kolonii. Słowa, które tam Benedykt XVI wypowie, będą może najważniejsze w jego pontyfikacie.
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.