Manifest Millera - polemika Próba wchodzenia w buty Schroedera czy Blaira przez polskich polityków lewicy wygląda groteskowo W Polsce zapanowała moda na etykietki: ten - liberał, tamten - socjalista, ten - beton, tamten - reformator. Po pewnym czasie nikt już nie wie, co te etykietki oznaczają. Niektórzy traktują je jak obelgi, więc przyklejają je innym. Mnie na przykład kiedyś okrzyknięto lewicowym liberałem, bo na początku transformacji opowiedziałem się za prywatyzacją przedsiębiorstw państwowych i ograniczaniem deficytu budżetowego.
Etykiety mogą też służyć ich autorom: przylepiają je sobie wtedy, gdy chcą się usytuować w określonej grupie. Czytając "Manifest Millera" ("Wprost" nr 30), miałem wrażenie, że autorowi właśnie o to chodzi. Były premier jest znakomitym socjotechnikiem: uznał w pewnym momencie, że dobrze jest się prezentować jako lewicowiec spod znaku Blaira i Schroedera. Ich nazywają liberałami, więc trzeba powiedzieć: idziemy w kierunku liberałów. Co się za tym kryje? Prawie nic.
Tylko hasła
Leszek Miller napisał, że trzeba oddzielić rynek od spraw socjalnych. Bardzo słusznie. Ale kto te sprawy łączy? Były premier nie podaje żadnych przykładów, a jedynie zestaw haseł. Teza, że musimy osiągnąć wysokie tempo wzrostu gospodarczego, bo w przeciwnym razie nie załatwimy spraw bezrobocia i biedy, jest oczywista. Nie znam nikogo, kto nazywałby się socjalistą i mówił inaczej, bo to byłby nonsens.
Pod wszystkimi ogólnymi hasłami, których Miller używa, w zasadzie można się podpisać. Mam już jednak szczerze dosyć dyskusji na poziomie etykietek i haseł. Dyskutujmy nad tym, jak te hasła przełożyć na język praktyki. Kiedy Leszek Miller twierdzi, że niskie podatki są dla wzrostu gospodarczego lepsze niż podatki wysokie, to ja się z nim zgadzam. Jeśli jednak chce powiedzieć, że Polska powinna ograniczyć wydatki na sferę socjalną, zgody mojej nie ma.
To prawda, że zachodnioeuropejska lewica próbuje się dziś uporać z budowanym od lat 60. państwem opiekuńczym, którego przerosty zabijały indywidualną przedsiębiorczość obywateli i przesadnie obciążały budżety państw. Jednak próba wchodzenia w buty Schroedera czy Blaira przez polskich polityków lewicy wygląda groteskowo. Problemy Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii to nie nasze problemy! Nie ten poziom rozwoju, nie te dylematy. Oni mogą sobie pozwolić na skrócenie okresu wypłacania zasiłków dla bezrobotnych, na przykład z dziesięciu do ośmiu lat. My nie możemy sobie na to pozwolić, bo u nas 80 proc. bezrobotnych nie dostaje ani grosza.
Słabe państwo
Polscy politycy, zwłaszcza lewicowi, nie mogą zapominać, jakie są potrzeby w sferze publicznej, na przykład w edukacji. Musimy dzisiaj zainwestować spore środki, by Polska miała szansę się znaleźć w tej dziedzinie w czołówce, choćby za 10 lat. Polscy politycy nie mogą zapominać, że milion rodzin cierpi głód - nie niedożywienie, ale głód. Dlatego pomysł, by u nas redukować sferę socjalną, jest szalony. Pomyślmy lepiej, jak te środki, którymi dysponujemy, poprzesuwać, żeby załatwiać kolejne problemy.
Leszek Miller dużo mówi o podatkach, o wolnym rynku i swobodzie gospodarczej. Podkreśla, że w tej dziedzinie jego rząd przetarł szlaki następcom. Niestety, nie wspomina o innym podstawowym problemie stojącym przed Polską - słabym państwie, pozbawionym autorytetu, upartyjnionym i przeżartym korupcją. Może dlatego, że akurat w tej dziedzinie osiągnięcia jego rządu nie są największe. Kiedy się nie chce mówić o patologiach, które rozkwitły pod czyimiś rządami, wtedy mówi się o podatku liniowym i wzroście gospodarczym. Ale naszym głównym problemem nie jest to, czy będziemy dostatecznie liberalni, czy za bardzo socjalistyczni, ale to, czy przywrócimy zaufanie obywateli do państwa, do Sejmu, instytucji demokratycznych, polityków.
Liniowe zaklęcie
Politycy muszą zrozumieć, że bez zwalczenia korupcji nie jest możliwy ani trwały wzrost gospodarczy, ani walka z bezrobociem. Nowe miejsca pracy powstaną, jeśli zachęcimy ludzi do inwestowania w gospodarkę - zarówno Polaków, jak i kapitał zagraniczny. Leszek Miller ma na to jedną receptę - podatek liniowy. Były premier najwyraźniej zapomina, że już mamy podatek liniowy 19-procentowy, płacony przez przedsiębiorców. Podatek progresywny płacą ludzie, którzy nie prowadzą działalności gospodarczej. Z badań Banku Światowego wynika, że wysokość podatku nie jest istotnym powodem, dla którego inwestycje w Polsce nie rosną tak, jak powinny. Zagraniczni przedsiębiorcy pytani o to, co przeszkadza im w polskich realiach, wskazują na korupcję, niejednoznaczne i niespójne przepisy oraz niesprawne sądownictwo gospodarcze. By marzyć o inwestycyjnym boomie, te właśnie przeszkody musimy usunąć.
Tylko hasła
Leszek Miller napisał, że trzeba oddzielić rynek od spraw socjalnych. Bardzo słusznie. Ale kto te sprawy łączy? Były premier nie podaje żadnych przykładów, a jedynie zestaw haseł. Teza, że musimy osiągnąć wysokie tempo wzrostu gospodarczego, bo w przeciwnym razie nie załatwimy spraw bezrobocia i biedy, jest oczywista. Nie znam nikogo, kto nazywałby się socjalistą i mówił inaczej, bo to byłby nonsens.
Pod wszystkimi ogólnymi hasłami, których Miller używa, w zasadzie można się podpisać. Mam już jednak szczerze dosyć dyskusji na poziomie etykietek i haseł. Dyskutujmy nad tym, jak te hasła przełożyć na język praktyki. Kiedy Leszek Miller twierdzi, że niskie podatki są dla wzrostu gospodarczego lepsze niż podatki wysokie, to ja się z nim zgadzam. Jeśli jednak chce powiedzieć, że Polska powinna ograniczyć wydatki na sferę socjalną, zgody mojej nie ma.
To prawda, że zachodnioeuropejska lewica próbuje się dziś uporać z budowanym od lat 60. państwem opiekuńczym, którego przerosty zabijały indywidualną przedsiębiorczość obywateli i przesadnie obciążały budżety państw. Jednak próba wchodzenia w buty Schroedera czy Blaira przez polskich polityków lewicy wygląda groteskowo. Problemy Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii to nie nasze problemy! Nie ten poziom rozwoju, nie te dylematy. Oni mogą sobie pozwolić na skrócenie okresu wypłacania zasiłków dla bezrobotnych, na przykład z dziesięciu do ośmiu lat. My nie możemy sobie na to pozwolić, bo u nas 80 proc. bezrobotnych nie dostaje ani grosza.
Słabe państwo
Polscy politycy, zwłaszcza lewicowi, nie mogą zapominać, jakie są potrzeby w sferze publicznej, na przykład w edukacji. Musimy dzisiaj zainwestować spore środki, by Polska miała szansę się znaleźć w tej dziedzinie w czołówce, choćby za 10 lat. Polscy politycy nie mogą zapominać, że milion rodzin cierpi głód - nie niedożywienie, ale głód. Dlatego pomysł, by u nas redukować sferę socjalną, jest szalony. Pomyślmy lepiej, jak te środki, którymi dysponujemy, poprzesuwać, żeby załatwiać kolejne problemy.
Leszek Miller dużo mówi o podatkach, o wolnym rynku i swobodzie gospodarczej. Podkreśla, że w tej dziedzinie jego rząd przetarł szlaki następcom. Niestety, nie wspomina o innym podstawowym problemie stojącym przed Polską - słabym państwie, pozbawionym autorytetu, upartyjnionym i przeżartym korupcją. Może dlatego, że akurat w tej dziedzinie osiągnięcia jego rządu nie są największe. Kiedy się nie chce mówić o patologiach, które rozkwitły pod czyimiś rządami, wtedy mówi się o podatku liniowym i wzroście gospodarczym. Ale naszym głównym problemem nie jest to, czy będziemy dostatecznie liberalni, czy za bardzo socjalistyczni, ale to, czy przywrócimy zaufanie obywateli do państwa, do Sejmu, instytucji demokratycznych, polityków.
Liniowe zaklęcie
Politycy muszą zrozumieć, że bez zwalczenia korupcji nie jest możliwy ani trwały wzrost gospodarczy, ani walka z bezrobociem. Nowe miejsca pracy powstaną, jeśli zachęcimy ludzi do inwestowania w gospodarkę - zarówno Polaków, jak i kapitał zagraniczny. Leszek Miller ma na to jedną receptę - podatek liniowy. Były premier najwyraźniej zapomina, że już mamy podatek liniowy 19-procentowy, płacony przez przedsiębiorców. Podatek progresywny płacą ludzie, którzy nie prowadzą działalności gospodarczej. Z badań Banku Światowego wynika, że wysokość podatku nie jest istotnym powodem, dla którego inwestycje w Polsce nie rosną tak, jak powinny. Zagraniczni przedsiębiorcy pytani o to, co przeszkadza im w polskich realiach, wskazują na korupcję, niejednoznaczne i niespójne przepisy oraz niesprawne sądownictwo gospodarcze. By marzyć o inwestycyjnym boomie, te właśnie przeszkody musimy usunąć.
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.