10 miejsc, które musisz zobaczyć Budrewicz odkrywa Hierro i Gomerę Miejsc, gdzie kończy się świat, mamy pod dostatkiem - kilka nawet w Polsce. Jeden z nich, a właściwie dwa mało znane zakamarki na końcu świata, w które warto wetknąć nos, to El Hierro i La Gomera - dwie rzadko odwiedzane wyspy archipelagu kanaryjskiego. Choćby to odróżnia te wyspy od Gran Canarii czy Teneryfy - snobistycznych kurortów. W archipelagu można jeszcze polecić Fuerteventurę i Lanzarote - obszary pustynno-kuriozalne, ale warte grzechu.
Krzak jak wieża Eiffla
El Hierro jest najmniejszą i najdalej położoną wyspą kanaryjską, gdzie absolutnie nic się nie dzieje, co w naszym zagonionym świecie jest wyjątkowo pociągające. Z kolei na cichej Gomerze w przeszłości działy się rzeczy niewiarygodne, a i teraz sporo jest do odkrycia. Istnieje domniemanie, że w Hierro uderzyła przed laty stumetrowa fala tsunami, odrywając i zatapiając część wyspy. To, co ocalało, było później zalewane wielokrotnie wulkaniczną lawą. Mieszkańcy więcej słyszeli o innej katastrofie: w 1884 r. odebrano im i przeniesiono do Greenwich przecinający wyspę południk zero. Była to przykrość niezbyt dolegliwa, ale obniżyła rangę kraju - bądź co bądź mówiono by dziś, że coś się wydarzyło nie wedle "czasu Greenwich", lecz "czasu Hierro". Wtedy wszyscy wiedzieliby, co to Hierro.
A Hierro to kraik mały, o czystym powietrzu, którym na co dzień oddycha niespełna 8300 mieszkańców. Uprawiają oni swoje pola i modlą się do licznych świętych, urządzając ku ich czci fiesty z procesjami, śpiewami, tańcami, niekiedy w strojach i czapkach nie spotykanych nigdzie w świecie. Raz na cztery lata, w początkach lipca, odbywa się w stolicy - Valverde (1800 mieszkańców) - hałaśliwa fiesta, zwana Bajada de la Virgen de los Reyes. Tylko wtedy można tu zobaczyć kogoś lekko chwiejącego się na nogach.
Chyba nie ma innej krainy, gdzie największą atrakcją byłoby średniej wielkości drzewo. A na Hierro najsławniejszy, wręcz symboliczny dla wyspy, jest pokaźny krzak starego jałowca, rosnący na skraju nadoceanicznego wzgórza El Sabinar. Wichry ukształtowały go w dramatyczną formę - z głównego pnia wyrasta jakby wielka przegięta na bok grzywa. To jest ich Trafalgar Square i wieża Eiffla, na których tle każdy ma obowiązek się sfotografować.
Hierro to - poza dumną stolicą - garść wiosek, w tym rybacka La Restinga. To także trochę asfaltowych szos i więcej dróg gruntowych. To również dwie dyskoteki w Valverde i kilka pubów. I cisza, którą zakłóca tylko szum oceanu. Dojazd na wyspę jest wyjątkowo uciążliwy: samolot z Teneryfy często zawraca z powodu trudności z lądowaniem, a promy dopływają tylko z innych wysp. Dlatego na razie Hierro nie zagraża najazd turystów.
W sytuacjach niebezpiecznych rolnicy z Hierro potrafią się szybko zmobilizować. Tak było, gdy przed kilku laty powstał zamiar budowy ośrodka kontroli lotów kosmicznych i wyrzutni rakiet. Mieszkańcy zaprotestowali, bo obawiali się naruszenia równowagi w przyrodzie, a może lękali się gniewu "złych duchów". W każdym razie na murach Valverde pojawiły się wtedy napisy: "Precz z wyrzutnią!".
Wyspa Kolumba
La Gomera nie jest ślepą uliczką jak El Hierro, ale i tam diabeł chętnie mówi dobranoc. Wyspa jest słabo zaludniona, o marnej infrastrukturze, o biednawej gospodarce rolniczo-sadowniczej. Ziemia jest tu uboga, pola uprawne znajdują się na trudnych do zagospodarowania tarasach, chociaż - zwłaszcza na północy - bogate są plony mango, awokado, papai i bananów. Do wnętrza wyspy prowadzą kręte drogi w wąwozach, a gdzieś u celu znajduje się stary las laurowy w parku narodowym Garajonay - osobliwość rzadka w świecie. Na wyspie funkcjonują zaledwie dwie plaże i jest mała - na szczęście - szansa na powstanie kolejnych, które odmieniłyby wizerunek ciągle dzikiej i tajemniczej Gomery.
Gomera szczyci się bujną historią. Inna sprawa, że to raczej zestaw mitów i mglistych opowieści niż udokumentowanych faktów. Ale jakże ciekawych. Na przykład miejscowi pokazują przybyszowi w stolicy San Sebastian de la Gomera dom, w którym rzekomo dwukrotnie zatrzymywał się Krzysztof Kolumb w drodze do Ameryki. Tam też miała mieszkać piękna Beatriz de Bobadilla, wdowa po gubernatorze wyspy, w której Kolumb się zakochał. Przybysz z niedowierzaniem, ale bez przykrości słucha bajeczek na ten temat. Słucha też trochę okrutnej opowiastki o flircie niejakiego Hernana Perazy, syna gubernatora Gomery Diega de Herrery, z piękną Yballą, oraz o krwawych następstwach tego związku.
Guanczowie przeciw Hiszpanom
Hiszpanie pojawili się na Wyspach Kanaryjskich w pierwszych latach XV wieku. Ich obecność początkowo oznaczała chaos i zbrodnie. Rozegrało się wtedy kilka krwawych bitew, a obie walczące strony nie wahały się zabijać ludzi postronnych, nie uczestniczących w bojach, także kobiety i dzieci. Prawie sto lat trwały zmagania na Gomerze i sąsiednich wyspach, a głównym przeciwnikiem Hiszpanów okazali się pierwotni, niezwykle waleczni Guanczowie - rdzenni mieszkańcy Kanarów. Guanczowie musieli ostatecznie przegrać, choć długo bronili się na Gomerze. I praktycznie tylko tam można dostrzec jakieś ślady po nich. Czegoś można się dopatrzeć w rysach twarzy, coś pozostało z dawnego języka. Wyjątkową atrakcją są pozostałości tzw. języka gwizdanego: owe słowa gwizdy narodziły się w czasie walk Guanczów z Hiszpanami. W wąwozach Gomery obrońcy porozumiewali się nad głowami najeźdźców wydawanymi przez siebie dźwiękami.
W czasie pobytu na Gomerze mój przewodnik popisywał się znajomością gwizdanego języka. Gwizdem pytał o wino w knajpie. - Nie ma wina, może być woda - odpowiadał kpiąco karczmarz. Kończący konwersację przeciągły gwizd przewodnika zaciekawił mnie: - Co mu powiedziałeś? - spytałem. - Nie będę tego tłumaczył. To wulgarne słowo - odpowiedział. Ciekawe, czy na którymś z hiszpańskich uniwersytetów istnieje katedra języka gwizdanego?
Mam wrażenie, iż Wyspy Kanaryjskie, mimo iż wpisano je w światowe szlaki turystyczne, są izolowane, ale i same świadomie izolują się od Europy. Archipelag leży praktycznie w Afryce. Zaledwie sto kilometrów dzieli go od saharyjskich piasków Maroka. Stanowi jednak terytorium Hiszpanii, więc zaliczono go do Europy.
El Hierro jest najmniejszą i najdalej położoną wyspą kanaryjską, gdzie absolutnie nic się nie dzieje, co w naszym zagonionym świecie jest wyjątkowo pociągające. Z kolei na cichej Gomerze w przeszłości działy się rzeczy niewiarygodne, a i teraz sporo jest do odkrycia. Istnieje domniemanie, że w Hierro uderzyła przed laty stumetrowa fala tsunami, odrywając i zatapiając część wyspy. To, co ocalało, było później zalewane wielokrotnie wulkaniczną lawą. Mieszkańcy więcej słyszeli o innej katastrofie: w 1884 r. odebrano im i przeniesiono do Greenwich przecinający wyspę południk zero. Była to przykrość niezbyt dolegliwa, ale obniżyła rangę kraju - bądź co bądź mówiono by dziś, że coś się wydarzyło nie wedle "czasu Greenwich", lecz "czasu Hierro". Wtedy wszyscy wiedzieliby, co to Hierro.
A Hierro to kraik mały, o czystym powietrzu, którym na co dzień oddycha niespełna 8300 mieszkańców. Uprawiają oni swoje pola i modlą się do licznych świętych, urządzając ku ich czci fiesty z procesjami, śpiewami, tańcami, niekiedy w strojach i czapkach nie spotykanych nigdzie w świecie. Raz na cztery lata, w początkach lipca, odbywa się w stolicy - Valverde (1800 mieszkańców) - hałaśliwa fiesta, zwana Bajada de la Virgen de los Reyes. Tylko wtedy można tu zobaczyć kogoś lekko chwiejącego się na nogach.
Chyba nie ma innej krainy, gdzie największą atrakcją byłoby średniej wielkości drzewo. A na Hierro najsławniejszy, wręcz symboliczny dla wyspy, jest pokaźny krzak starego jałowca, rosnący na skraju nadoceanicznego wzgórza El Sabinar. Wichry ukształtowały go w dramatyczną formę - z głównego pnia wyrasta jakby wielka przegięta na bok grzywa. To jest ich Trafalgar Square i wieża Eiffla, na których tle każdy ma obowiązek się sfotografować.
Hierro to - poza dumną stolicą - garść wiosek, w tym rybacka La Restinga. To także trochę asfaltowych szos i więcej dróg gruntowych. To również dwie dyskoteki w Valverde i kilka pubów. I cisza, którą zakłóca tylko szum oceanu. Dojazd na wyspę jest wyjątkowo uciążliwy: samolot z Teneryfy często zawraca z powodu trudności z lądowaniem, a promy dopływają tylko z innych wysp. Dlatego na razie Hierro nie zagraża najazd turystów.
W sytuacjach niebezpiecznych rolnicy z Hierro potrafią się szybko zmobilizować. Tak było, gdy przed kilku laty powstał zamiar budowy ośrodka kontroli lotów kosmicznych i wyrzutni rakiet. Mieszkańcy zaprotestowali, bo obawiali się naruszenia równowagi w przyrodzie, a może lękali się gniewu "złych duchów". W każdym razie na murach Valverde pojawiły się wtedy napisy: "Precz z wyrzutnią!".
Wyspa Kolumba
La Gomera nie jest ślepą uliczką jak El Hierro, ale i tam diabeł chętnie mówi dobranoc. Wyspa jest słabo zaludniona, o marnej infrastrukturze, o biednawej gospodarce rolniczo-sadowniczej. Ziemia jest tu uboga, pola uprawne znajdują się na trudnych do zagospodarowania tarasach, chociaż - zwłaszcza na północy - bogate są plony mango, awokado, papai i bananów. Do wnętrza wyspy prowadzą kręte drogi w wąwozach, a gdzieś u celu znajduje się stary las laurowy w parku narodowym Garajonay - osobliwość rzadka w świecie. Na wyspie funkcjonują zaledwie dwie plaże i jest mała - na szczęście - szansa na powstanie kolejnych, które odmieniłyby wizerunek ciągle dzikiej i tajemniczej Gomery.
Gomera szczyci się bujną historią. Inna sprawa, że to raczej zestaw mitów i mglistych opowieści niż udokumentowanych faktów. Ale jakże ciekawych. Na przykład miejscowi pokazują przybyszowi w stolicy San Sebastian de la Gomera dom, w którym rzekomo dwukrotnie zatrzymywał się Krzysztof Kolumb w drodze do Ameryki. Tam też miała mieszkać piękna Beatriz de Bobadilla, wdowa po gubernatorze wyspy, w której Kolumb się zakochał. Przybysz z niedowierzaniem, ale bez przykrości słucha bajeczek na ten temat. Słucha też trochę okrutnej opowiastki o flircie niejakiego Hernana Perazy, syna gubernatora Gomery Diega de Herrery, z piękną Yballą, oraz o krwawych następstwach tego związku.
Guanczowie przeciw Hiszpanom
Hiszpanie pojawili się na Wyspach Kanaryjskich w pierwszych latach XV wieku. Ich obecność początkowo oznaczała chaos i zbrodnie. Rozegrało się wtedy kilka krwawych bitew, a obie walczące strony nie wahały się zabijać ludzi postronnych, nie uczestniczących w bojach, także kobiety i dzieci. Prawie sto lat trwały zmagania na Gomerze i sąsiednich wyspach, a głównym przeciwnikiem Hiszpanów okazali się pierwotni, niezwykle waleczni Guanczowie - rdzenni mieszkańcy Kanarów. Guanczowie musieli ostatecznie przegrać, choć długo bronili się na Gomerze. I praktycznie tylko tam można dostrzec jakieś ślady po nich. Czegoś można się dopatrzeć w rysach twarzy, coś pozostało z dawnego języka. Wyjątkową atrakcją są pozostałości tzw. języka gwizdanego: owe słowa gwizdy narodziły się w czasie walk Guanczów z Hiszpanami. W wąwozach Gomery obrońcy porozumiewali się nad głowami najeźdźców wydawanymi przez siebie dźwiękami.
W czasie pobytu na Gomerze mój przewodnik popisywał się znajomością gwizdanego języka. Gwizdem pytał o wino w knajpie. - Nie ma wina, może być woda - odpowiadał kpiąco karczmarz. Kończący konwersację przeciągły gwizd przewodnika zaciekawił mnie: - Co mu powiedziałeś? - spytałem. - Nie będę tego tłumaczył. To wulgarne słowo - odpowiedział. Ciekawe, czy na którymś z hiszpańskich uniwersytetów istnieje katedra języka gwizdanego?
Mam wrażenie, iż Wyspy Kanaryjskie, mimo iż wpisano je w światowe szlaki turystyczne, są izolowane, ale i same świadomie izolują się od Europy. Archipelag leży praktycznie w Afryce. Zaledwie sto kilometrów dzieli go od saharyjskich piasków Maroka. Stanowi jednak terytorium Hiszpanii, więc zaliczono go do Europy.
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.